środa, 11 listopada 2015

7. Nefrytowy Cesarz i potrzeba wiedzy




Keiko okazała się być dobrą przyjaciółką, z którą szybko zaczęłam spędzać dużo czasu, wymieniając się tajnikami uwodzenia chłopaków w Klasztorze. Śmiałyśmy się z nich, gdyż byli na każde nasze zawołanie, gotowi zrobić dla nas wszystko za wspólną chwilę lub drobne okazanie zainteresowania. Można powiedzieć, że na pewien czas przejęłyśmy prawie że kontrolę nad Klasztorem Xiaolin, nabijając się z wiedźmy Wuyi, która w młodości, jeśli w ogóle kiedykolwiek młoda była, mogłaby nam tylko pozazdrościć takiego grona zainteresowanych nami posiadaczy węży. Obecność Wuyi ogromnie mi przeszkadzała i nie byłam zdolna do tolerowania jej na arenie, cała też płonęłam w środku, kiedy pojawiała się w zasięgu mojego wzroku. Co prawda po odzyskaniu Raimunda znów stała się duchem, który ze skulonym jak wystraszony pies ogonem wróciła do Jacka licząc, iż ten pozbiera za nią Shen Gong Wu, nadal nie mogłam jej znieść. Byłam jedyną osobą w drużynie, która darzyła ją tak wielką nienawiścią. Co mogłam zrobić? Nie chciałam mieć żadnej konkurentki w sprawach męskich serc, a Wuya, chociaż była stara, flirtowała z byle kim, chcąc tego kogoś owinąć wokół swojego palca. Gdyby tylko Jack nie był dzieciakiem i był trochę mądrzejszy, a także trochę mniej niezdarny, żałosny, odrobinę starszy i atrakcyjniejszy, pewnie i do niego zaczęłaby cmokać. Jej sposób bycia strasznie mnie irytował. Była fałszywa, do tego wredna do szpiku kości. Dla mnie równała się z największym złem istniejącym na świecie, które trzeba było zlikwidować. Żadne wiedźmy z chińskich legend, jak na przykład ta o wiedźmie zjadającej męskie serca, i której włosy były jak macki ośmiornicy, nie wzbudzały we mnie takiej niechęci i odrazy, jak ona.
Tak czy siak razem z Keiko nabijałam się z niej. Naprawdę wierzyłam w to, że Keiko czerpie tę samą satysfakcją ze zniewalaniem mężczyzn, aż do pewnego, słonecznego dnia, gdy wyszło na jaw, że Keiko jest lesbijką, a całe te zagrywki były po to, by umilić sobie życie. Prawda była taka, że chłopacy byli dla niej tak bardzo żałośni, głupi i gorsi, że nie potrafiła nawet wyobrazić sobie stosunku z nim; brzydziła się samej myśli o tym, toteż unikała rozmów na ten temat, a ja, nie mogąc zrozumieć jej, próbowałam ją przekonać, że wędrówka węża do norki jest czymś niesamowitym. Wyznałam więc jej o tym, że Mistrz Gao, mnie kiedyś posiadł, co przyjęła z przerażeniem. Uważała, że Mistrz ten mnie bardzo skrzywdził i to ona właśnie przetłumaczyła mi do rozsądku, że moim ciężkim grzechem było czerpanie z tego stosunku jakiejkolwiek radości, czy z uśmiechem to wspominać. Powiedziała, że po raz kolejny mężczyzna wykorzystał kobietę, co było okropne i usprawiedliwiało nasze zachowanie względem chłopców w Klasztorze. Nie przestając mi opowiadać o tym, że mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystał by zaspokoić swoje żądze, doprowadziła mnie do płaczu, przez co znienawidziłam ją na parę dni. Uciekłam od niej i zostawiłam ją samą, nie chciałam z nią gadać. Wmawiałam sobie, że się myli i wcale nie zostałam wykorzystana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że w tym moim wczesnym okresie dojrzewania, kiedy cały czas myślałam o tym, jak to się wykazać i udowodnić, że kobieta jest równa, a nawet czasem lepsza od mężczyzny, pozwoliłam jednemu mnie posiąść i udowodnić mi, że nie mam racji. A przecież miałam! Na pewno! Dopiero po paru dniach okazałam wdzięczność Keiko za to, że pokazała mi tę straszliwą prawdą, bo jednak prawda, chociaż może być bolesna, jest lepsza od kłamstwa.
W przerwach między treningami chodziłam z Keiko na spacery do pobliskiego lasu. Byłam posiadaczką smoka, nie miałam powodów by uciekać, tak więc Mistrz Fung dawał mi to pozwolenie na opuszczenie Klasztoru wraz z przyjaciółką. Cieszył się, że znalazłam dla siebie taką osobę, z którą mogę porozmawiać otwarciej niż z chłopakami, a ja cieszyłam się, że mi ufa. Obiecałam sobie nigdy go nie zawieść. Wymieniałam się z Keiko wszystkimi moimi zainteresowani, cieszyłam oczy widząc, że słucha mnie z niezwykłym zamiłowaniem, zwłaszcza kiedy opowiadałam jej o wszystkich chińskich legendach, które znałam. Nie fascynował jej tak bardzo jak mnie Nefrytowy Cesarz, ale lubiła słuchać o Smoczym Królu (chociaż według mnie była to jedna i ta sama osoba) i o całej Drakantropii. Marzyła o tym, by stać się kiedyś prawdziwym smokiem, chciała umieć się przemieniać w latającego stwora i móc polecieć dokąd tylko zechce. Wierzyła, że kiedyś wróci do Japonii, do rodziny, która ją wygnała, wysyłając ją do Chin do rzekomej babci,, która jak się okazało – nie żyła, a zupełnie sama Keiko nie miała gdzie indziej się skryć, jak w Klasztorze, do którego trafiła przy pomocy pewnego chłopca ciągnącego riksze. Podczas naszych długich spacerów wyznała mi, że od dawna jej się podobam i chciałaby zasmakować ze mną różnych, cielesnych rozkoszy. Przeraziłam się nie na żarty, słysząc to, bo nie rozumiałam kompletnie co oznacza to przeżywanie rozkoszy z osobą o tej samej płci. Niby jak miałyśmy się pieścić, skoro obie posiadałyśmy muszelki? Za nic nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i ona zresztą chyba też nie, ale mimo wszystko nie przestała mi się narzucać.
– Bardzo cię lubię, Kimiko. Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką.
– Może jestem dla ciebie jak siostra? – zapytałam.
Uśmiechnęła się pod nosem, zalewając również rumieńcem. Przy mnie bardzo często się rumieniła.
– Czy mogę cię pocałować? – nagle zapytała, co prawie że zwaliło mnie z nóg.
– Pocałować? – powtórzyłam. Kiwnęła nieśmiało głową. Kiedy podniosła na mnie swoje oczy, zauważyłam malujące się w nich pożądanie, strach, oraz niewiedzę. Wiedziałam, że nigdy wcześniej Keiko nie doświadczyła takich doznań, nigdy nie pieściła się z kobietą, nigdy się nie całowała, a jednak chciała zasmakować tego zakazanego owocu. Chciała, bym była jej pierwszą. Ale czy i ja chciałam? Ani trochę. Wiedziałam, że pociągają mnie węże, u norek nie widziałam nic specjalnego, w końcu przyglądałam się własnej każdego dnia, widziałam jak razem ze mną rośnie i pojawia się na niej drobne owłosienie. Nigdy jednak nie myślałam o mojej norce jak o czymś, co mogłoby być dla mnie atrakcyjne. Wzbudzać podniecenie. Doprawdy nie wiedziałam, co sami mężczyźni w niej widzą. Nigdy nie myślałam też o ustach dziewczyny w taki sposób, w jaki musiała myśleć Keiko tamtego dnia, bowiem to pragnienie zawładnęło nią i nim się zorientowałam, pocałowała mnie.
To było dziwne, bo nic nie czułam. Zupełnie nic. To był pusty pocałunek, nawet nie rozchyliła moich warg i nie wsadziła mi do ust języka. Chociaż ja nie czułam niczego niezwykłego i za nic mi się to nie podobało, zobaczyłam, że Keiko wręcz tonie w radości i w przyjemności. Przez chwilę. Miała przymknięte oczy, oblizała usta, spróbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego posmutniała w jednej sekundzie. Pomyślałam, że nie tego oczekiwała, pewnie spodziewała się jakiś magicznych uczuć, a tak pocałunek okazał się taki sam jak zwykły dotyk fizyczny, na przykład uściśnięcie dłoni. Zrobiło mi się jej żal.
– Przepraszam, że cię tak… – wyszeptała. Uspokoiłam ją, iż nic się nie stało i jak gdyby nigdy nic, będziemy się dalej przyjaźnić. Co prawda myśl, że moja przyjaciółka jest mną zauroczona i najchętniej wskoczyłaby ze mną do łóżka – nie wiadomo co chcąc ze mną robić – była odpychająca, nie potrafiłam jej odrzucić. Za bardzo się do siebie zbliżyłyśmy, za bardzo się przed nią otworzyłam. Okazałabym się okropną osoba, gdybym wyrzekła się mojej jedynej, prawdziwej siostry, z którą nawzajem się wspierałam w tym Klasztorze wypełnionym chłopakami tylko dlatego, że ma inną orientację. Postanowiłam, że to zaakceptuję.
– Nic się nie stało. Zupełnie – zapewniłam.
Keiko znów się uśmiechnęła i ponownie nabrała odwagi.
– Czy mogłabym cię potrzymać za rękę?
– Jasne – odparłam bez żadnego sprzeciwu. Przez całą drogę powrotną do Klasztoru szłyśmy razem, trzymając się za ręce.
Niektórzy mówią, że prawdziwą miłość poznaje się podczas pierwszego spotkania, że to ona  jest najsilniejsza ze wszystkich, a poznać ją można przez śmieszne łaskotanie w żołądku i szybsze bicie serca. Może nie przeżyłam tego ani z Keiko, ani z Raimundem, ani już na pewno nie z Mistrzem Gao, ale na pewno było tak ze mną, kiedy moim oczom ukazała się po raz pierwszy postać z legend, najprawdziwszy na świecie książę, ten o którym już kiedyś słyszałam, ale kompletnie zapomniałam – Nefrytowy Cesarz Chase Young.
Miał cerę najjaśniejszą jaką kiedykolwiek widziałam u Chińczyka – kontrast między czarnymi, długimi włosami a bielą skóry wręcz szokował. Co lepsze jego oczy nie były tak mocno skośne, jak na przykład u mistrza Guana czy Omiego. Był młody, rozpościerał wokół siebie aurę świeżości oraz siły. Już podczas pierwszego spotkania wszyscy wiedzieliśmy, że to ktoś potężny, a noszona przez niego zbroja służy mu bardziej jako ozdoba niż ochrona; nie dopuszczałam do siebie nawet myśli, że ten ktoś może w ogóle zostać zraniony. Jawił się jako wojownik o ciele niezniszczalnym i… cholernie atrakcyjnym. Ale chociaż wyglądał młodo i na pewno był młodszy od swojego kolegi Mistrza Guana, szybko dowiedziałam się później w Klasztorze od Mistrza Funga, że jest starszy ode mnie o dobre osiem lat, co przyjęłam z bólem. Chociaż wiedza ta mnie nie zniechęciła do Nefrytowego Cesarza. Wiedziałam o związkach, nawet małżeńskich, w których różnica wieku między mężem a żoną wynosiła osiem lat, a czasem nawet i więcej. Tym właśnie usprawiedliwiłam więc swoją obsesję na jego punkcie. I pozwoliłam mojemu zauroczeniu trwać, ukrywając się przed przyjaciółmi, którzy by tego nie zrozumieli. Nikt by tego nie zrozumiał. Co śmieszne, sama zapragnęłam się z niego wyleczyć.
Byłam mniszką Xiaolin. Ważne było dla mnie dobro, morały, nawet jeśli nie świeciłam przykładem, to nie wyobrażałam sobie spoufalać się z kimś, kto jest zły, i kto najprawdopodobniej skrzywdziłby mnie przy pierwszej lepszej okazji. Tak się właściwie składa, że Chase Young robił wszystko, żeby przejąć władzę nad światem, oraz pozbyć się mnie i moich przyjaciół. Był wredny, cyniczny, arogancki, pewny siebie…  Był po prostu zły, a zło trzeba zwalczać, nieważne jakimi metodami. Wiedziałam zatem, że im prędzej wyleczę się z zauroczenia jego wyglądem i osobą wykreowaną na chodzącą legendę, tym lepiej dla mnie. Za nic nie chciałam zawieść moich przyjaciół i świata w decydującej walce. Nie chciałam skończyć jako niewolnica i żyć niegodnie, lub w ogóle nie żyć. Życie było dla mnie bardzo ważne, chciałam przeżyć je jak najlepiej. Robiła wszystko, żeby udowadniać innym, że nienawidzę Nefrytowego Cesarza, że pragnę jego śmierci licząc, że z czasem naprawdę go znienawidzę. Jego zachowania (próby unicestwienia mnie) bardzo mi w tym pomagały.
- Chcecie dołączyć do miski z Dojo?
- Powinienem był was wchłonąć przy pierwszej okazji.
Do tego dochodziły też wszystkie krzywdy fizyczne, jak te, w których skończyłam przygnieciona przez kolumnę, albo poobijana do bólu kości podczas heylińskiego zaćmienia. Za każdym razem wtedy wybuchałam, a temperament miałam wielki (niezwykle łatwo można było wyprowadzić mnie z równowagi). Ogarniała mnie wściekłość, aż wreszcie powiedziałam sobie raz, że byłabym o wiele bardziej szczęśliwa, gdybym nigdy Nefrytowego Cesarza nie spotkała. Denerwowało mnie, że jego obecność potrafiła mnie rozpraszać, ponieważ obiecałam sobie nigdy więcej nie dać się omłócić żadnego mężczyźnie. To ja miałam być tą, która ich zwodzi. Sytuacja z Mistrzem Gao nigdy więcej nie miała się powtórzyć. Byłam gotowa na każde poświęcenie, byle tylko przeżyć życie jako osoba wartościowa, która udowodniła coś nie tylko innym, ale i sobie, która pomimo trudności na koniec osiągnęła wiele zwycięstw, która mimo wszystko nie była wypraną z duszy mrówką w świecie. Czy naprawdę prosiłam o coś wiele? Niestety wraz z pojawieniem się Chase’a zaczęły się schody. Myślałam, że dorastam, ale dopiero wtedy, kiedy on zaistniał w moim życiu, naprawdę rozpoczęło się prawdziwe dojrzewanie. Wszystko zaczęło się w dniu, w którym mieliśmy styczność z Mistrzem Guanem, i kiedy zniknął Dojo. Chase chciał zrobić z niego zupę Lao Mang Long, która pomagała mu zachować ludzki wygląd, a my musieliśmy z nim walczyć, żeby odzyskać ukochanego smoka. Szybko okazało się, że w starciu z nim nie mamy żadnych szans. Omi jako pierwszy porwał się na niego i wymienił z nim nie byle jaką serię ciosów, jednakże Chase nawet nie otworzył oczu; bez problemu go pokonał. Stałam wryta w ziemię, wpatrując się w tego nadczłowieka. Niespodziewanie spostrzegłam, że moi przyjaciele zaczęli biec, krzycząc przy tym, jak japońscy samuraje biegnący do boju. Dołączyłam do nich, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że postępujemy przecież idiotycznie. Zostaliśmy pokonani wtedy, na plaży, a potem w jego pałacu, który był znowu odzwierciedleniem legend i obrazów zawartych w starożytnych zwojach. Miałam wrażenie, że śnię, bo nagle wszystkie te historie ożyły; nie mogłam uwierzyć w to, że spotkałam kogoś, kto prezentował się jako Nefrytowy Cesarz i żył w Nefrytowym Pałacu.
Bajka jednak prysła w chwili, kiedy ujawnił on swoje drugie, skrywane przed światem oblicze, zmieniając się w przerośniętego, jaszczuro podobnego stwora. Razem z drużyną doznałam szoku i przeraziłam się, bo jego wygląd był straszny, zwłaszcza te kły, gotowe rozerwać każdego z nas na strzępy. Straciłam wszelką odwagę na to, by się do niego podejść i od tamtego czasu wszystkie moje ataki były dystansowe. Gdyby nie Mistrz Guan, nie uszlibyśmy pewnie wtedy z życiem i mój obiekt zauroczenia zabiłby mnie. Później potrafiliśmy dawać sobie jakoś z nim radę, nawet udało nam się wygrać znaczący pojedynek o wolność Omiego, ale nie zmieniło niczego w naszym zachowaniu względem niego: drżeliśmy za każdym razem, gdy do nas podchodził. Raz ja sama omal, co zemdlałam, i co kosztowałoby mnie wydania mojej osoby, bowiem byłam przemieniona w Jack’a, kiedy Chase zbliżył się do mnie tak bardzo, że zobaczyłam dokładnie jego pionowe źrenice i nasze twarze dzieliły milimetry. Na tę chwilę zatrzymał się dla mnie czas. O niczym nie myślałam, wstrzymałam też zresztą oddech, czekając, co zrobi. Nagle usłyszałam coś, co na zawsze zapadło mi w pamięć i wywróciło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni – Chase powiedział, używając tonu jak do sypania podtekstów, że uwielbia moje perfumy. Zamarłam, doznając burzy hormonów. Coś dziwnego ścisnęło mnie w kroczu, po czym poczułam w dole pulsacje. To było podniecenie. Jak na szesnastolatkę przystało, podnieciłam się flirtem ze strony mężczyzny. Nie jakiegoś chłopaka, a dorosłego, dostojnego w każdym calu mężczyzny. Nabrałam ochoty, żeby piszczeć, bo był to komplement ogromnej wagi, chociaż tyczył się zapachów, jakich używam, a nie konkretnie mojej osoby. To jednak wystarczyło, żebym zapamiętała, by na przyszłość już zawsze smarować się olejkiem o zapachu piżma i nie móc potem spać spokojnie, wijąc się pod kołdrą z palcami między rozgrzanymi udami. Dobrze, że mając szesnaście lat dostałam własny, osobny pokój w Klasztorze, inaczej moje nocne psoty wywołane każdym, nawet najmniejszym wspomnieniem o Nefrytowym Cesarzu szybko wyszłyby na jaw.
Do końca tego swojego wieku zbierałam wszelkie informacje na jego temat, a był to czas, w którym mieliśmy swego rodzaju urlop od walk z Heylinem. Raimundo został nieoczekiwanym przywódcą, co nas wszystkich zaskoczyło, ale zasłużył, więc nikt nie miał urazy do Mistrza Funga o podjęcie takiej decyzji. Zostaliśmy też wszyscy wojownikami Shoku i wskoczyliśmy na poziomy piąte. Teraz przed nami stało wyzwanie ujarzmienia któregoś z kilku stylów walki Kung Fu, którym mielibyśmy się wpierw odnaleźć, a później posługiwać się nim do końca kariery mnicha. Ze wszystkich najbardziej spodobał mi się Styl Tygrysa, który pokazywał siłę wojownika. Obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, nauczę się go, udowadniając tym samym wszystkim, na co mnie stać. Najchętniej uczyłabym się więcej niż jednego, co dałoby mi ogromną przewagę, ale zajęłoby mi to pewnie jakieś pięćset lat. Jedyną osobą żyjącą na świecie, która umiała walczyć wszystkimi dziesięcioma stylami i walczyć nimi naprzemiennie, był nie kto inny, jak Chase Young. Ten człowiek musiał poświęcił pewnie całe swoje życie na Kung Fu. Podpowiadało mi to więc, że jeśli chcę kiedyś zwrócić na siebie jego uwagę, powinnam wykazać potencjał i umiejętności, co zresztą zrobił Omi i faktycznie zyskał zainteresowanie księcia. Do akcji z perfumami umiałam kierować się poczuciem moralności i nienawidzić go, jednakże potem, a już zwłaszcza po misji, w której cofnęliśmy się w czasie i poznałam dobrego Chase’a, na nowo zaczął mnie pociągać. Wiedziałam, że to myślenie o nim, jak i moje nocne psoty ściągają mnie na mroczną ścieżkę. Nie chciałam być zła, tego byłam pewna. Ale wszystkie te gromadzące się we mnie uczucia wraz z hormonami, utrudniały mi sprawowanie nad sobą pełnej kontroli. Przestawałam być sobą, jeśli kiedykolwiek sobą byłam. Ja, Kimiko Tohomiko, od początku miałam ciężko; żyłam pod okiem tyrana, uciemiężona, potem w Klasztorze pełnym dyscypliny, i w którym zostałam cieleśnie wykorzystana. Czy ja mogłam posiadać jakikolwiek charakter i osobowość? Wydawało mi się, że moje życie dzieli się tylko na dwie strony: Kung Fu i seks. Pragnęłam być dobra , kroczyć drogą prawości i światła, ale głupia ochota, żeby mieć coś wspólnego z Nefrytowym Cesarzem wszystko. Przed każdym zaśnięciem po ostatnim treningu leżałam długo na plecach, zastanawiając się, czy jestem złą osobą i mam czarne serce, bo interesuje się kimś, kto chce przecież dla mnie źle. Czy byłam z góry skazana więc na wieczne potępienie, bo urodziłam się taka, a nie inna, oraz miałam takie, a nie inne przeżycia, które wpłynęły na moje ukształtowanie? Potrafiłam manipulować chłopakami, wykorzystywać ich, ciągnęło mnie do seksu, oraz do chodzącej legendy. Czy to znaczy, że każde dziecko wilka jest nasienie demona, a każde dziecko owcy od razu zbawione? Nie można obwiniać lisa za zagryzanie kurczaków, gdyż tak został stworzony. Wszyscy jesteśmy zwierzętami i powinniśmy dążyć do przeżycia swych dni zgodnie z własną naturą. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego zostaliśmy obarczeni poczuciem winy, może miał to być żart.
Moja zmartwienia miały znaczący wpływ na moją psychikę i uwidaczniały się podczas treningów. Były momenty, że gorzej mi szło, miałam też problemy z opanowaniem Stylu Tygrysa. Siadałam wówczas na ławce i odpoczywałam, obserwując chłopaków. Raimundo wybrał sobie Styl Białego Żurawia, Omi Styl Małpy, Clay z kolei Styl Długiej Pięści. Mistrz Fung nadal poświęcał nam dużo czasu, więc mając problem mogłam udać do niego z prośbą o radę, ale nie chciałam pokazywać się od słabszej strony. Nie chciałam być dłużej tą małą, zagubioną dziewczynką, która dała się przelecieć staremu mistrzowi. Uważałam, że nadszedł już czas bym dorosła. Niestety myśli o Nefrytowym Cesarzu przeszkadzały mi w tym, dodatkowo trudno było mi je wyrzucić ze swojej głowy. Starałam przykładać się do treningów, ale również zbierać o nim informacje. Odczułam ogromną potrzebę wiedzy; chciałam wiedzieć o nim wszystko i po części mi się udało.
Chase Young jak przystało na chińskich władców miał wiele konkubin, ale żadnej żony, gdyż powodem była jego nieśmiertelność. W sypianiu z wieloma kobietami nie stanowiła już ona jednak problemu, choć ani razu jeszcze żadnej z nich na oczy nie widziałam i niektórzy, na przykład Omi, twierdzili, że to tylko plotka. Ja w nią, w przeciwieństwie do niego, wierzyłam, bowiem kto może żyć tysiąc pięćset lat w celibacie? Sama żyłam krótko, a celibat w Xiaolinie był dla mnie ciężki i nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie te pieszczoty z kolegami we wczesnym dojrzewaniu. Mogłabym się założyć o Sheng Gong Wu, że każdy mnich opuszczający Klasztor pierwsze co robi, to idzie do najbliższego burdelu po rozkosz. Do tego lubił jeść gulasz Pięciu Węży, przygotowywany według legendarnej receptury; powinno się w nim znajdować mięso smoka, tygrysa i feniksa. Wiedziałam, że zamiast tygrysa i feniksa, znajdowało się mięso kota i kurczaka, co do tego trzeciego zaś nie miałam wątpliwości, iż był to smok. Lubił kolor niebieski, choć ubierał się na zielono i czarno – pod kolor swojej przemiany. Miał awersję do Wu, uważając, że niszczą sztukę Kung Fu, którą kochał. Mówił, że prawdziwy wojownik jest w stanie poradzić sobie w każdym starciu bez pomocy tych zabawek i bez pomocy żywiołów; oraz że prawdziwą siłę czerpie się z wszechświata. Jego codziennymi zajęciami były ćwiczenia oraz medytacja. W jego pałacu było zawsze ciepło, zatem często spał odkryty. Posiadał armie liczącą sobie dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć wojowników. Czasami czytał magazyn „Evil”, rzadko zawracał sobie głowy Wuyą, Jack’iem, albo Hannibalem, co mnie nurtowało.
Chase nienawidził obecności tych trzech osobników po stronie Heylin, bowiem uważał, że przynoszą jego rodzinie hańbę. Zamiast jednak podejmować działania w takim kierunku, żeby ich unicestwić, pozwalał im żyć, jakby liczył na to, że coś, lub ktoś wyręczy go z tego zadania. Wiem, że Wuya nazywała go leniwym, bo nigdy nie chciał ruszyć swoich czterech liter po Sheng Gong Wu, chyba, że miało ono bardzo silną moc. Dopiero po długim czasie dowiedziałam się, że ponieważ żył honorowo, respektował równowagę i zasady Xiaolinu, który go zresztą wychował; pozostawił tę fuchę nam, mnichom. Co nie oznaczało jednak, że w przypadku, gdyby Hannibal go zaatakował, nie spróbowałby go unicestwić. Poza tym wiedział, że jeśli pozbędzie się Jack’a, Wuyi i Hannibala, zostanie naszym jedynym celem, a tak to jeszcze istniała szansa, że ktoś z tej trójki niepożądanych nas zajmie, może nawet osłabi, a wtedy on wejdzie na scenę, nie musząc brudzić sobie za bardzo rąk. Chase nigdy nie marnował okazji do osiągnięcia celu. Chociaż trwał urlop od walk, iż żadna ze stron nie atakowała drugiej, on nie przestawał kombinować, jak zmusić nas wszystkich  do walki, i żebyśmy się wszyscy nawzajem wykończyli. Tak jak ja studiowałam jego postać, tak on doceniwszy siłę naszej drużyny po odebraniu mu Omiego zaczął zbierać informacje o każdym z nas. Wiedziałam, że nas śledził, wysyłając na nas swojego czarnego kruka, przez którego oko widział, co robimy. Dostrzegając tego przerośniętego ptaka na gałęzi zaraz uciekałam i chowałam, gdzie się dało, oblewając się rumieńcem. Nie zawsze jednak udawało mi się go dostrzec, więc mając to przeświadczenie starałam się zawsze ładnie wyglądać, oraz kontrolować to, co mówię. Nie chciałam palnąć nigdy czegoś głupiego, ośmieszyć się i stracić w jego oczach. Z jakiegoś powodu nie chciałam też, żeby wiedział, że nie jestem już dziewicą, toteż pilnowałam, by Keiko nigdy na ten temat nie schodziła, gdy sobie razem spacerowałyśmy. Tak się skupiłam na Nefrytowym Cesarzu i na tym, że mnie śledzi, iż straciłam własną kontrolę nad rzeczywistością.
Czas zaczął lecieć nieubłaganie szybko, nie spostrzegłam, w jakim kierunku poszedł mój kontakt z Keiko, ani jak oddalam się od drużyny, którą traktowałam rzeczowo: wiedzieliśmy o swoim istnieniu, ale nie rozmawialiśmy już ze sobą tak często i przyjacielsko, jak dawniej. Nie spostrzegłam, że staje się słabsza fizycznie, zamiast iść do przodu. Chłopaki czynili postępy, ja zaś stołam w miejscu. Wreszcie siłą rzeczy, na oczach kruka, pokazałam swoją słabość, to, jak błądzę głową w chmurach, gdy Jack niespodziewanie postanowił nas zaatakować, stawiając nam swoją armię robotów. Długo powstrzymywał się od podjęcia tej decyzji ataku, gdyż w końcu Raimundo był liderem i my wszyscy staliśmy się silniejsi. Zawarł jednak sojusz z Wuyą i z Hannibalem i oni nakłonili go do tego, dając im tym samym okazje do zabrania nam Sheng Gong Wu. Ostatecznie nie udało im się nas okraść, ale ponieważ ja zagapiłam się na kruka, naraziłam się na wybuch złączonych w grupę Jackbotów. W ostatniej sekundzie uratował mnie Mistrz Fung, który w wyniku eksplozji został poważnie ranny.
– Kimikooo!!! – Usłyszałam wrzask Raimunda, który w minutę zjawił się przy mnie. Ciężko oddychałam, ale żyłam, starając się uporać z piskiem wypełniającym mi całe uszy. Przez chwilę bałam się, że ogłuchłam, jednakże okazało się, że nic mi nie było, może trochę moje ubranie miejscami było dziurawe i czarne, a także parę odłamków wbiło mi się w nogi. Przywódca wziął mnie na ramiona i oddalił od eksplozji, gdy nadal byłam w transie i w szoku.
– Mistrz Fung – wymamrotałam. Zostałam zignorowana po całości, bo Raimundo skupił się tylko i wyłącznie na tym, żeby mnie zabrać jak najdalej od niebezpieczeństwa. Próbowałam powtórzyć głośniej imię naszego nauczyciela. W końcu on potrzebował pomocy znacznie pilniej ode mnie, a mnie w dodatku zaczęło atakować stado wyrzutów sumienia, z którymi nie potrafiłam walczyć, będąc znokautowaną, ranną ofiarą. Postawił mnie pod drzewem – akurat pod tym, na którego gałęzi siedział śledzący dla Nefrytowego Cesarza ptak! Nie zdołałam nic więcej z siebie wychrypieć, zresztą Raimundo i tak się oddalił, by wrócić do miejsca eksplozji.
Zobaczyłam, jak Omi z Clayem wyciągają poturbowanego Mistrza Funga. Stary był nieprzytomny i cały we krwi. Przeraziłam się nie na żarty, oraz obrzuciłam się pretensjami o to, co się stało. To wszystko to była moja wina. Przez swoje głupie zachowanie, oraz brak myślenia, naraziłam jedną z najbliższych mi osób na niebezpieczeństwo. Mój ojciec musiał mieć racje mówiąc, że jestem wcieleniem demona i w moich oczach spotkać można jego duszę. Urodziłam się zła i nieważne jakbym się starała, zawsze będę krzywdzić osoby z mojego otoczenia. Przeznaczona mi jest samotność.



___________________________________________

Ogromnie wszystkim dziękuję za wsparcie w postaci komentarzy i liczby obserwatorów! Każdy z osobna doceniam i każdy czyni mi wielką radość w czytaniu! Dzięki wam mam wenę. Rozdział z dedykacją dla wszystkich fanek chamiko! Chamiko rządzi!




niedziela, 25 października 2015

6. Czwórka smoków i nowa dziewczyna w Klasztorze.


Jedną z głównych zalet bycia czwartym smokiem było zyskanie nowych praw, jak na przykład to pozwalające mi farbować włosy, z prośbą jednak, bym uszanowała spotkania w świątyni poświęcone tradycjom i w te dni miała włosy naturalnie czarne. Ponieważ nie opuściła mnie ochota, by zaznaczyć to, że jestem dziewczyną, i że się tego nie wstydzę, pudrowałam dalej twarz na biało, policzki ciepłym różem, a oczy podkreślałam czarną kredką, tworząc w ten sposób na sobie maskę, iż tylko brakowało złożenia na mych ustach czerwonej kropli farby, jak to gejsze czyniły, by dodać sobie namiętności. Mistrz Fung nie komentował tego, że w tak młodym wieku się maluję, w zasadzie to był bardzo tolerancyjny w tej kwestii. Byłam mu z tego powodu bardzo wdzięczna.
Na drugi dzień po tym, jak okazało się, że jestem smokiem, poprosił abym stawiła się przed świątynią, w której dziewięcioro mistrzów lubiło medytować przed paleniskiem. Przyszłam ubrana w nowy xiaolinski strój, jaki dostałam, w barwach czerwono-białych, włosy zaś wspięłam w dwa kitki. Kiedy Mistrz Fung zjawił się przy mnie, zabrał mnie na medytacje nad rzekę Pí Lóng i tam odbył ze mną szczerą rozmowę. Chciał usłyszeć jak naprawdę wyglądało moje życie w domu mego ojca, oraz co spowodowało, że będąc u Mistrza Gao zapłonęłam. Historię o tym, co działo się w Japonii, gdy tam jeszcze byłam, streściłam ze łzami w oczach, których już z kolei zabrakło, kiedy zdradzałam wygląd moich wizyt u Mistrza Gao, nie pomijając ostatnich faktów. Na wieść o tym, że zostałam rozdziewiczona Mistrz Fung wstał, odprowadził mnie do mojego pokoju, w którym miałam spędzić ostatnią noc, by nazajutrz wyprowadzić się do innego budynku i dołączyć do Omiego, Claya i Raimunda. Kiedy z rana się pakowałam, obiła mi się o uszy rozmowa Xianga z Liwei'em o tym, że Mistrz Gao został wydalony poprzedniego wieczoru.
Po południu miałam blond włosy spięte w warkocz i strój wzorowany na amerykańskiej modzie, przykułam więc uwagę nie jednego mnicha.
– Nie poznałem cię, Kimiko – powiedział Xiang, masując swój przepełniony obiadem brzuch. – Zawsze musisz zaskakiwać, tak jak z objawieniem smoka.
Odkąd okazało się, że to ja jestem czwartym smokiem, relacje wokół mnie zrobiły się nieco napięte, a atmosfera w pokoju była zawsze gorąca. Ani moi współlokatorzy, ani chłopcy z innych pokoi, nie tolerowali już dłużej mojej obecności. Czas, w którym cieszyli się, że w Klasztorze obecna jest dziewczyna, skończył się, kiedy okazałam się od nich dwa razy lepsza i bardziej wyjątkowa. Wiedziałam, że to zazdrość nie pozwala im się ze mną dłużej kolegować, oraz zmusza do krytykowania mnie na każdym kroku. Nieliczni pozostali mi wierni, mianowicie członkowie Sekretnego Klubu, którzy pamiętali, jak wyglądam nago, lub jak smakuje mój język.
Wydalenie Mistrza Gao nie było jedyną niezwykłą rzeczą, która wydarzyła się po moim ognistym incydencie. Uwierzono, że dziewczyny faktycznie nie muszą odstawać od chłopców, więc zaraz następnego dnia pozwolono dać szanse pewnej małej sierotce, która podobnie jak ja, też pochodziła z Japonii. Na wieść o nowej dziewczynie podskoczyłam do góry, a serce zabiło mi szybciej. Nie wiedziałam jednak czy to z radości, że tuż obok będę mieć koleżankę, czy z obawy, że odbierze mi wszystkie przywileje u chłopców, bo ja już nie będę dłużej uważana przez nich za wyjątkową i może nawet uznają, że nowa jest ode mnie ładniejsza, fajniejsza i ciekawsza. Z dystansem postanowiłam podejść do nowej mniszki, o której zrobiło się głośno z samego rana. Nie dość, że moja popularność zmalała odkąd zostałam smokiem ognia, to teraz jeszcze bardziej stałam się dla chłopców niewidzialna; wszyscy nic tylko plotkowali, jaka to nowa dziewczyna nie jest. Zachowywali się, jakby to zakochali się w niej na sam słuch o niej i zaciekawiło mnie, czy nie było z nimi podobnie w moim przypadku, gdy to ja wprowadzałam się do Klasztoru. Choć czułam, że mogę mieć z przybyłą Japonką wiele wspólnego i łatwo znaleźć wspólny język, z góry, za nim ją jeszcze poznałam, wzięłam ją za swoją rywalkę, która nic a tylko może mi zaszkodzić. Ciekawa poszłam ze wszystkimi na plac po śniadaniu, gdzie oficjalnie została nam przedstawiona przez Mistrza Funga jako nowa siostra.
Byłam wściekła na widok wschodniej piękności o wąskich, czarnych oczach i bladej cerze, matowej niemal jak masa perłowa lub kamień księżycowy. Miała krótkie czarne, lśniące włosy sięgające ramion. Na prośbę mistrza przedstawiła się nam mówiąc czystym, spokojnym głosem, że ma na imię Keiko. Nienawidziłam jej od pierwszego wejrzenia, a najbardziej nie mogłam znieść jej zapachu limonki i bazylii, który rozsiewała po całych pokojach, w których była. Szybko zaskarbiła sobie nie tylko zainteresowanie chłopaków, ale również ich uwielbienie. Była młodsza ode mnie o rok i może to czyniło ją atrakcyjniejszą. Co prawda nigdy nie została członkiem Sekretnego Klubu, o którym nigdy zresztą się nie dowiedziała, ale na swoje skinienie chłopcy kładli jej się do stóp, doznając niewyobrażalnych rozkoszy, gdy tylko któregoś obdarowywała jednym ze swoich słodkich uśmieszków. Była jak postać z jednej z chińskich legend o księżycu, która wabiła mężczyzn i zmuszała do wielbienia swego oblicza, jasnego i pięknego jak tafla pełni na bezgwiezdnym niebie.
Lubiła sprawiać wrażenie bardziej cynicznej niż w istocie była, ale wnet odkryłam, że ma naturę wielce wrażliwą. O dziwo dawała młodszym chłopcom skarby, jakie znajdowała w Chinach podczas swych samotnych wędrówek, którymi były kawałki wyrzuconej biżuterii, tępe nożyki o ciekawych rękojeściach, lub zabawki wielkości niemowlęcej piąstki. Niezbyt przepadałam za tą jej minką moralnej wyższości, lecz miała w sobie jakąś wrodzoną dobroć, zachęcającą do nawiązania przyjaźni. Wyczuwało się w Keiko coś, co pozwalało jej zaufać i sprawiało, że inni czuli się przy niej swobodnie. Może była to pewność, z jaką się poruszała, lub wręcz dziecięcy sposób akcentowania każdego, z kim się zetknęła, ale cokolwiek to było, nie dało się, idąc obok niej, nie wziąć jej pod ramię ani przechodząc przez plac treningowi, powstrzymać się od ujęcia jej dłoni.
Wieczorem przyszedł czas, bym się wreszcie przeprowadziła i dołączyła do wybrańców, zostawiając chłopaków z nową atrakcją Klasztoru; Keiko miała mnie zastąpić, przeżyć wszystko to, co ja przeżyłam – no może nie do końca wszystko. Pożegnałam się ze wszystkimi, życząc im sukcesów w dalszej karierze, po czym spakowana wyszłam. Zdziwiła mnie reakcja Keiko, która wybiegła za mną, wołając mnie i prosząc, żebym się zatrzymała. Kiedy zdyszana dobiegła do mnie, oznajmiła mi, że nie chce, abym zostawiała ją samą.
– Proszę, nie odchodź! Nie chcę być jedyną dziewczyną tutaj! Chce mieć przyjaciółkę!
Popatrzyłam na nią wielce zszokowana, bo nie tego się spodziewałam. Patrząc jednak na nią, kiedy stała tak cała roztrzęsiona, słabsza ode mnie, tak bardzo przypomniała mi mnie samą, iż w momencie poczułam się wyższa pod wieloma względami. Stwierdziłam, że Keiko niczym mi nie zawiniła i mogłabym okazać się dobrym sercem, odegrać siostrę, jaką moja własna nigdy dla mnie nie była, i pomóc Keiko przejść przez to wszystko, co ją czeka.
– Nigdzie nie odchodzę, w zasadzie to będę zaraz obok – powiedziałam jej, następnie wskazałam palcem dokąd zmierzam. – Widzisz tę bramę osądzoną w tym niskim, białym murze, niższym od tych, które otaczają cały kompleks? Za nią jest druga część Klasztoru, gdzie też znajduje się plac do ćwiczeń, ogród i budynek z pokojami, w którym będę spać. Naprawdę będę tuż obok, więc jeśli chcesz, możemy się widywać.
Keiko zdecydowanie ulżyło, że aż odetchnęła z ulgą, po czym przytuliła się do mnie. Wyznała, że boi się zasnąć będąc sama w pokoju z chłopakami i liczyła, że będziemy razem spać obok siebie, razem się w ten sposób wspierać. Niestety ja musiałam iść inną drogą, drogą smoka, tak więc pocieszyłam ją, że skoro mi przez cztery lata nie zdarzyła się z ich strony żadna fizyczna krzywda, tak i jej nic takiego nie spotka, bo ta najgorsza, pierwsza fala podniecenia na widok płci przeciwnej dawno już przeszła. Nie żegnaliśmy się, a jedynie powiedziałyśmy sobie "do zobaczenia". Ciekawi mnie dzisiaj, czy już wtedy Keiko zakochała się we mnie i wiedziała, że w przyszłości zostaniemy kochankami, lub czy to dopiero moja siostra na nas wpłynęła.
Następnego dnia oficjalnie zostałam przez wszystkich uznana za smoka ognia i to właśnie tym tytułem niektórzy mistrzowie lubili się do mnie zwracać, co mi ani trochę nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie, bo napawało dumą. Pozostając w przebraniu amerykańskiej blondynki, zjawiłam się o świcie w białym budynku z niebieskim dachem, gdzie w środku stał posąg buddy. Wszystkie tam pomieszczenia nie różniły się za bardzo od tych, do których przywykłam przez cztery lata nauki w Klasztorze; wszędzie widziałam drewno, drewniane kolumny i drewniane drzwi z drewnianymi kratownicami, przez które przechodziło białe płótno, co strasznie kojarzyło mi się z moim domem. Dowiedziałam się, że pokój będę mieć wspólny razem z chłopakami, a nasze maty mają być oddzielone zasłonami, upodabniając tym samym nasze łóżka do namiotów. Nie miałam zamiaru narzekać na warunki, gdyż i tak spotkało mnie więcej szczęścia, niż podczas mego życia w Japonii. Grzecznie czekałam przed symbolem Yin Yang wyrzeźbionym w posągu, aż dołączy do mnie reszta wybrańców. Nie musiałam długo czekać na Claya i Raimunda, którzy nie ukryli zaskoczenia, widząc mnie.
– Więc ty zostałaś smokiem ognia? – rzucił Rai, po czym położył mi rękę na ramieniu. – Zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. – Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam ścisk w żołądku słysząc, że mi schlebia.
– Oczywiście, Rai – powiedziałam. – Uważaj, bo uwierzę. – Za nic nie chciałam, by Raimundo uważał mnie za łatwą, toteż postanowiłam, że wszystkie jego zaczepki oraz flirty, które często się potem zdarzały, będę olewać i tym samym jeszcze bardziej pobudzać w nim frustrację, uświadamiając go, że skończyło się wykorzystywanie małoletniej dziewczynki i macanie jej; niech wie, że jeśli chce mnie zdobyć, będzie musiał mocno się postarać. Miałam nadzieję, że nie zajmie mu to długo, bo w środku po tym, jak utraciłam dziewictwo, nie mogłam się doczekać, aż ponownie lgnę pod mężczyzną. Tak bardzo doskwierała mi ta potrzeba, że perspektywa zrobienia tego z Brazylijczykiem o wielkim nosie i sporym owłosieniu jak na piętnastolatka, przestawała mi przeszkadzać.
Wkrótce dołączył do nas Mistrz Fung, który przyprowadził ze sobą Omiego; tego malca o głowie w kształcie piłki i koloru intensywnie żółtego jak wschodzące słońce, nie widziałam strasznie długo. Zapomniałam, jak wygląda, a i on zrobił wielką, zdziwioną minę na widok mnie i pozostałych dwóch smoków.
– No i gdzie ci pozostali wybrańcy, mistrzu? – zwrócił się z pytaniem do Funga. Moje pieśći same się zacisnęły, a wnętrze ogarnął ogień lekkiego zirytowania; jak mógł tak przy nas bezczelnie coś takiego powiedzieć? Mały Omi zachował się arogancko, zupełnie jak gdyby nie liczył się z uczuciami innych; jak gdyby całe życie wychował się w rodzinie Heylin.
Potrzebowaliśmy czasu, żeby się ze sobą zżyć i nauczyć współpracować w walce z wrogiem. Każdy z nas był inny, nie tylko pod względem narodowości, kultury, stylu bycia, ale również nasze żywioły różniły się od siebie. Jeden był w stanie zwalczyć drugi, padając wtedy ofiarą poprzedniego; tworzyliśmy zamykający się krąg harmonii; mogłam na przykład zwęglić ziemię Claya, ale z Omim nie miałam szans. Mistrz mówił, że naszym celem jest dążyć do zacieśnienia więzów harmonii, mianowicie rozumiał przez to, że mamy stać się jednością. Ciągle powtarzał o tytułach Shoku wojownika, a także o możliwości wejścia mnicha w tak zwany tryb Wudai, podczas którego tworzyliśmy osobną jedność z własnym żywiołem. Mistrz Fung pielęgnował naszą wiarę w nasze zdolności, nigdy w nas nie zwątpił i zawsze potrafił wyprowadzić z najgłębszej depresji, napawając większą motywacją do osiągnięcia mistrzostwa w Kung Fu. Z początku ani trochę nie wierzyłam w bezinteresowność jego dobrodusznych, wspierających nas psychicznie czynów twierdząc, że po prostu zdaje sobie sprawę z tego, iż los świata zależy od nas. Chociaż wiedziałam dokładnie, jaka rola obrońcy na mnie przypadła i jak bardzo ważna się stałam, dopiero z wiekiem zaczęło to do mnie docierać. Zauważyłam, że z początku podeszłam do tego lekceważąco, traktując całe to zajście z byciem wybrańcem jak zabawę. Jakby nie patrzeć, nadal byłam dzieckiem, które musiało szybciej dojrzeć w surowych warunkach Klasztoru.
Moja kontrola nad ogniem była słaba, ale pod czujnym i troskliwym okiem Mistrza Funga w ciągu roku polepszyłam ją. Ani trochę nie czułam, żebym odstawała od chłopaków; chociaż nadal mogłabym być od nich słaba fizycznie, gdyż niestety nigdy nie zdołałam wyrobić sobie takich mięśni, jakie mieli oni, to jednak wyprzedzałam ich pod kątem intelektualnym. Zabawy z komputerem, przeglądanie Internetu i czytanie zwoi w Bibliotece sprawiły, że w razie jakichkolwiek wątpliwości, chłopacy kierowali się z pytaniami do mnie, by nie musieć wysłuchiwać skomplikowanych odpowiedzi Mistrza Funga, który nigdy nie przestał mówić zagadkami. Kto wie, może w poprzednim wcieleniu Mistrz Fung był poetą?
Nabyta wiedza pomogła wykazać mi się w wielu trudnych sytuacjach, jak chociażby wtedy, gdy porwał mnie Jack Spicer i zamknął w naładowanej prądem klatce; posiadałam przenośne urządzenie wyglądem przypominające telefon, ale funkcjonalnie zbliżone do mini komputera; z jego pomocą mogłam łączyć się do sieci i innych urządzeń, oglądać filmy, oraz grać w ulubione gry, a gry stały się moim ulubionym zajęciem wypełniającym nudę przerw odpoczynkowych między treningami w Klasztorze. Prócz tego, gdy Wu było związane z jakąś historią zawsze byłam pierwsza, by ją objaśnić, a w przypadku musu zlokalizowania go w nowych miastach, które niekoniecznie musiałam wpierw widzieć na oczy, potrafiłam bezbłędnie sobie poradzić, dzięki czemu większość naszych misji kończyła się szybkim powodzeniem. Byłam niezastąpionym członkiem naszej małej drużyny, znałam swoją wartość, nie przestając starać się aby jej cena rosła w górę z każdym następnym dniem, jak i nie pozwalałam sobie podskakiwać. Nie bez powodu więc irytowały mnie wszystkie krytyki ze strony Omiego, który uważał, że ponieważ jestem dziewczyną, przedstawicielką słabej płci, nigdy nie zdołam chłopaków prześcignąć. Nie wierzyłam w to. Sam fakt, że byłam jedną z nich, byłam smokiem i władałam potężnym żywiołem pozwalał mi czuć się z nimi na równi.
Nieraz ze złości potrafiłam mu przyłożyć, zresztą nie tylko jemu: Raimundowi i Clayowi także, choć ten drugi po drugim uderzeniu ode mnie zaprzestał robienia czegokolwiek, co mnie drażniło, no może za wyjątkiem jego kowbojskich powiedzonek. Raimundo był z kolei tym, który obrywał ode mnie każdego tygodnia, jak gdyby denerwowanie mnie dawało mu ogromnie ilości radości, iż ociekał śliną na samą myśl, by znowu mnie wkurzyć, a żadne uderzenie mojej pięści nie było mu straszne. Zazwyczaj prowokował mnie beznadziejnymi żartami, albo krzywdzeniem innych; jego najczęstszą ofiarą był Omi, i chociaż smok wody sam potrafił zaleźć  mi za skórę swoimi seksistowskimi uwagami, wiedziałam, że jest on po prostu dzieckiem Klasztoru, który nigdy nie widział świata na własne oczy, co też usprawiedliwiało jego niesamowite zdumienia za każdym razem, gdy wyruszaliśmy po jakieś Wu, dlatego też ja, Clay, oraz Raimundo, powinniśmy zachowywać się dojrzale i uczyć go wielu rzeczy – a zwłaszcza slangu – zamiast się z niego naśmiewać. Wiedziałam też, że tego oczekuje od nas Mistrz Fung, który chciał, by Omi przebywając z nami poznał nieco odmiennych kultur. I tak jak ja paliłam się entuzjazmem na samą myśl o dowiadywaniu się więcej na temat Chin, tak Omi uwielbiał, gdy pokazywałam mu na przykład jedną ze swoich ulubionych gier „Błotne Zombie”.
I tak mijały miesiące pełne treningów i wzajemnego nauczania, bywały dni wesołe, podczas których cieszyłam się, że żyję, ale również i smutne, w których płakałam z tęsknoty za domem, który nigdy mnie w zasadzie nie chciał. Przebywając w Klasztorze z każdym dniem Japonia zdawała mi się coraz bardziej odległa i obca, z czasem coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że chociaż posiadałam japońskie korzenie, nie powinnam była nazywać się Japonką, bo niby z jakiej racji? Rodzina mojego ojca nienawidziła mnie, matka rodząc umarła z bólu, przeklinając moją egzystencje, przez co ja przeklinałam jej słabość; całe dnie spędzałam w domu, byłam odizolowywana od swego kraju, wypuszczana do niego raz na rok. Z przykrością uświadamiałam sobie, że mało o niej wiem, a jednak nie chciałam, żeby Chiny, które mnie zaadoptowały, pozbawiły mnie mojej całej japońskiej krwi. Może z tego smutku jeszcze bardziej szukałam tego dziwnego uczucia, którego pomimo uwagi Claya nazywałam miłością, twierdząc, że tego właśnie mi trzeba.
Raimundo nie poddawał się; co prawda nie byłam jedyną dziewczyną, z którą flirtował, tak podobało mi się, gdy podchodził do mnie i zaczynał rzucać mi komplementy. Oczywiście pozostawałam chłodna i trudna do zdobycia, czasem nawet musiałam mu przerwać tłumacząc, żeby za bardzo się nie spieszył, a Raimundo gdyby mógł, na pierwszej randce zaciągnąłby mnie do łóżka, chociaż mieliśmy zaledwie po czternaście-piętnaście lat. Widziałam, że Raimundo miał ogromną potrzebę stracenia dziewictwa, z czasem przychodziło mu to coraz trudniej wytrzymywać. Pewnego późnego wieczoru, gdy wracałam ze spotkania z Keiko, z którą wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom, zaczęłam się przyjaźnić, Brazylijczyk był bardziej namolny i napalony niż zwykle.
– Kimiko, pragnę cię – mówił mi do ucha, przytrzymując mnie przy ścianie i nie pozwalając odejść. – Nie daj się prosić.
– Raimundo, wybacz, ale nie chcę – kłamałam. W głębi serca chciałam, aby wziął mnie gdzieś w pokoju, w którym będziemy tylko sami. Chciałam przeżyć znów seks, ale tym razem w taki sposób, w jaki przeżywała go moja siostra; pragnęłam jęczeć z rozkoszy i lepić się od potu, mojego i kochanka. Miałam czternaście lat, ale fantazje szesnastolatki. Jednak obiecałam sobie być trudną do zdobycia, wierząc, że wtedy seks smakować będzie jeszcze lepiej. Z czasem udało mi się wyrobić w sobie tę cechę, dzięki czemu każdy mężczyzna decydujący się na startowanie do mnie musiał liczyć się z tym, że wpierw będzie musiał pokonać sporą drogę pełną zastawionych przeze mnie przeszkód, co i tak żadnego jeszcze mojego wielbiciela nie zniechęciło. Dopiero za jakiś czas pożałowałam, że z pewnym mężczyzną zbyt długo zwlekałam.
– Daj spokój, na pewno chcesz. Inaczej nie uśmiechałabyś się tyle do mnie – smok wiatru nie ustępował. Wreszcie nachylił się do mnie i spróbował pocałować, a wtedy ja kopnęłam go w krocze.
– Wybacz, przystojniaku, ale musisz bardziej się postarać.
Tak, nazwałam go przystojniakiem, choć za takiego go wcale nie uważałam. Wiedziałam jednak, że on słysząc coś takiego od dziewczyny zaraz dostaje drgawek z podniecenia i zaczyna się szczerzyć. Kopnęłam go w czułe miejsce, więc musiałam powiedzieć mu coś, co nie przekreśli mnie w jego oczach i wyrówna szale. Niestety musiałam kłamać za każdym razem, bo nigdy mi się nie spodobał. Zauważyłam, że wszyscy chłopcy, którzy nie byli Azjatami byli strasznie włochaci, jak jakieś małpy, podobnie zresztą było z ich dziewczynami, które nieraz miałam okazje zobaczyć podczas naszych wędrówek za Sheng Gong Wu. Z przerażeniem oglądałam, jak niektórzy mężczyźni potrafią mieć zarośnięte klaty, nogi i ramiona, dziewczyny z kolei tylko ręce, bo nogi na szczęście goliły. Kto wie, może Azjaci też posiadali owłosienie tu i tam, tylko było takich przypadków tak nielicznych, że nigdy nie zdołałam ich doświadczyć?
Tak czy inaczej okłamywałam Raimunda, nie byłam wobec niego szczera, a moje jedyne miłe zachowania względem niego wypływały z chciwej intencji wykorzystania jego węża do zaspokojenia własnej potrzeby. Rozważałam nie raz opcje wybrania sobie kogoś innego, w końcu w „Klasztorze” obok byli inni chłopcy i wcale nie musiałabym oddawać się jakiemuś mistrzowi, i uniknąć w ten sposób krzywdzenia kolegi z drużyny, z którym coraz bardziej zacieśniałam przyjacielskie więzi, tak jednak zostałam przy nim. Wolałam z nim niż z Clayem, który był dla mnie jak brat, ani z Omim. Jeśli chodzi o Żółtogłowego to nie sądziłam nawet,  by kiedykolwiek jakaś dziewczyna byłaby w stanie się w nim zakochać. Ja nie mogłam zdzierżyć jego wyglądu, miał zbyt nieproporcjonalnie dużą i zbyt okrągłą głowę, jak piłka lub cytrus.
Mijały miesiące, w których wiele się wydarzyło. Moja więź z Raimundem pogłębiła się do tego stopnia, że zaczęłam dawać mu buziaki przy byle okazji. Czułam się winna w środku i brzydziłam siebie samej, bo wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie wykrzesać z siebie jakiś głębszych uczuć do niego i tylko go wykorzystuje, by kiedyś móc się zaspokoić jego wężem. Nadal zwlekałam z tym dniem, chciałam żeby bardziej dorósł, aby jego wąż był naprawdę dobrych rozmiarów. Wcześniej chłopcy lubili podchodzić do mnie i prosić mnie o to, abym pomogła im zdecydować, kto z nich ma większego. Niestety Raimundo przegrywał z Clayem i z niektórymi Chińczkami. Geny nie były dla niego łaskawe. Co prawda nie widziałam jego węża od jakiś dwóch lat, tak nadal wybrzuszenie jego spodni gdy ze mną flirtował nie robiło na mnie wrażenia. Aż wreszcie zaczęło do mnie docierać jakimi okropnymi kategoriami myślę i co dzieje się z moim mózgiem. Czy ja byłam jakaś niewyżyta?
Pewnego dnia wiele rzeczy zaczęło się zmieniać, nie tylko moje myślenie, które zaczęło wychodzić na prostą. Mianowicie to, że Heylin coraz bardziej dawało nam się we znaki. Nawet heylińska wiedźma Wuya, stara, czerwonowłosa paskuda zdołała przeciągnąć Raimunda na swoją stronę na pewien czas. Myśleliśmy, że świat się wówczas kończy, jednak tę frazę powtarzaliśmy sobie potem jeszcze przez wiele razy i zawsze dane było nam dalej żyć. Kiedy Raimundo stał się zły i wygarnął nam wszystkim nasze wady, oraz nasze paskudne postepowanie względem niego, dotarło do mnie, jak okropną jestem osobą. Zastanawiałam się, co tak wpłynęło na mnie, że jedyne o czym myślałam to seks z mężczyzną. Nie umiałam wybrać między obaleniem winą utraty dziewictwa z Mistrze Gao, a podglądaniem siostry w dzieciństwie. A może oba te wydarzenia były winne?  Tak czy inaczej obiecałam sobie, że uznam celibat, będę żyć zgodnie z jego zasady i nie dam się omamić żadnemu mężczyźnie, by móc dalej rozkwitać i piąć się w górę. Chciałam coś osiągnąć w życiu, udowodnić swoją wartość, żeby ojciec żałował wszystkiego, co wobec mnie uczynił. Gdy szczęśliwie udało nam się odzyskać z powrotem Raimunda, postanowiłam zachowywać się inaczej względem niego – jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało. Pozostałam co prawda bardziej oziębła na jego zaczepki. W dniu moich szesnastych urodzin odbyliśmy bardzo poważną rozmowę.
Był wieczór, niebo paliło się intensywną czernią, gwiazdy z kolei zlewały się ze sobą w welonie bieli. Wyszliśmy przed Klasztor na ten chłód powodujący gęsią skórkę na ramionach. W pewnej chwili poczułam, jak Raimundo mnie obejmuje i przytula do siebie od tyłu.
– Wszystkiego najlepszego, Kimiko – szepnął mi do ucha. Usta miał tak blisko, że myślałam, że zaraz pocałuje mnie pod małżowiną uszną, ale on tego nie zrobił. Odsunął szybko głowę z powrotem na bezpieczną odległość. – Masz jakieś życzenie w te urodziny?
– Tak – odparłam.
– Jakie? Może uda mi się je dla ciebie spełnić.
Choć utrudniał mi zadanie, nie dałam się. Obiecałam sobie być szczera i zachowywać się jak na moralnego mnicha przystało.
– Chciałabym, aby nasza przyjaźń nigdy się nie skończyła.
To była prawda. Moje największe marzenie. Z chłopakami wiele przeszłam, stworzyliśmy świetną rodzinę. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło się to kiedyś skończyć. Nie chciałam stracić tego największego prezentu od losu: przyjaźni z mnichami. Nasza drużyna dzięki właśnie przyjaźni potrafiła tak skutecznie pokonywać zło w każdym pojedynku, ratować świat przed Jackiem i Wuyą. Naprawdę pokochałam ich jak rodzinę i nie wierzyłam, bym bez nich umiała żyć. Choćby nie wiem co się miało stać….
– Ona nigdy się nie skończy – zapewnił mnie smok wiatru. Uśmiechnęłam się do niego życzliwie. – A może chciałabyś czegoś więcej?
– Wiem do czego zmierzasz, Rai…
– Wiesz? – Znów się do mnie przykleił, łaskocząc moją szyję swoim oddechem. Chciał obrócić mnie do siebie i może nawet pocałować, ale nie dałam się. Pozostałam do niego tyłem, bo czułam, że będzie mi wtedy łatwiej powiedzieć mu po tych wszystkich naszych flirtach i wygłupach to, co powinnam była powiedzieć mu już dawno.
– Chcę, żebyśmy ty i ja pozostali przyjaciółmi.
– Tylko przyjaciółmi? – zapytał. Wyczułam w jego głosie strach.
– Tak – oznajmiłam stanowczo. – Tylko.
– Dlaczego?
– Bo tak będzie najlepiej dla nas wszystkich, dla całej drużyny. – Nagle straciłam całą tę odwagę, żeby powiedzieć mu, że nie jest dla mnie tak atrakcyjny, bym chciała z nim być. Brakowało mu czegoś… sama nie wiem do końca czego. Był jak dziecko. Mało inteligentne i brzydkie dziecko. Ale serce miał szlachetne.
Chyba nie po wyglądzie a za serce powinniśmy oceniać ludzi? Pewnie tak, ale czasem oczy mają zbyt wielką moc. Lubimy oceniać ludzi po okładce zanim ich jeszcze poznamy. Do wielu spraw dochodzimy automatycznie, zwłaszcza w sprawach wyglądu. Wygrywa z nami podświadomość.
– Jeśli będziemy parą, a potem zerwiemy, nasz konflikt odbije się na całej drużynie. Nie będziemy już tak sprawni w walce z Heylin jak teraz. W naszej drużynie nie powinno być żadnych romansów – mówiłam dalej.
– Według ciebie romans z kimś z zewnątrz będzie lepszy? Wtedy zaczniesz oddalać się od nas i stracisz przyjaźń z nami! – zaczął się denerwować. Nie tego się spodziewał w ten romantyczny wieczór. Widziałam to po jego na żelowanych włosach i użytej wody kolońskiej, chociaż wcale się nie golił. Na pewno nie na twarzy.
– Rai… Tak będzie dla nas lepiej…

– Akurat! Baby zawsze wiedzą najlepiej! – krzyknął. Potem odszedł i nie odzywał się do mnie przez tydzień. Chociaż tego nie chciałam, przez jakiś czas nasza drużyna źle działała. Czułam, że cokolwiek będę chciała zrobić, zawsze ją rozwalę, nawet jeśli wcale tego nie chcę. To wszystko przez te moje przeklęte oczy! Ja cała byłam przeklęta! Przynosiłam samego pecha. Jeśli nie trzęsienia ziemi w Japonii, to niszczyłam przyjaźń, niszczyłam naszą xiaolińską drużynę. Znowu na jakiś czas zaczęłam się nienawidzić, chociaż starałam się tego nikomu nie pokazywać. Udawałam uśmiechniętą dziewczynę, pozostałam sympatyczna i zawsze skora do pomocy. Zaczęłam tylko ograniczać malowanie swoich włosów, bo uciekła ze mnie cała radość z życia. Obiecałam sobie, że przy następnym wypadzie do Szanghaju nie zakupię żadnych nowych ciuchów, perfum, ani kosmetyków. Będę czystym mnichem Xiaolin, chodzącym tylko w xiaolińskich szatach i o twarzy czystej jak łza, bez cienia makijażu. I tak jak wcześniej obiecałam sobie, że nie zwrócę uwagi na żadnego innego mężczyznę, żeby nie zaszkodzić drużynie. Jaka szkoda, że zabrakło w tym planie praktyki.





Obowiązki i jeszcze raz obowiązki. Nie przewidziałam, że będzie ich tak dużo, ale nie zamierzam przerwać tego bloga, dopóki mam dla kogo pisać. Mam nadzieję, że rozdział się podoba, Trochę zdradziłam co będzie w przyszłości... Oby to nie umniejszyło Waszej przyjemności w czytaniu następnych notek. :)