Keiko okazała się być
dobrą przyjaciółką, z którą szybko zaczęłam spędzać dużo czasu, wymieniając się
tajnikami uwodzenia chłopaków w Klasztorze. Śmiałyśmy się z nich, gdyż byli na
każde nasze zawołanie, gotowi zrobić dla nas wszystko za wspólną chwilę lub
drobne okazanie zainteresowania. Można powiedzieć, że na pewien czas
przejęłyśmy prawie że kontrolę nad Klasztorem Xiaolin, nabijając się z wiedźmy
Wuyi, która w młodości, jeśli w ogóle kiedykolwiek młoda była, mogłaby nam
tylko pozazdrościć takiego grona zainteresowanych nami posiadaczy węży.
Obecność Wuyi ogromnie mi przeszkadzała i nie byłam zdolna do tolerowania jej
na arenie, cała też płonęłam w środku, kiedy pojawiała się w zasięgu mojego
wzroku. Co prawda po odzyskaniu Raimunda znów stała się duchem, który ze
skulonym jak wystraszony pies ogonem wróciła do Jacka licząc, iż ten pozbiera
za nią Shen Gong Wu, nadal nie mogłam jej znieść. Byłam jedyną osobą w
drużynie, która darzyła ją tak wielką nienawiścią. Co mogłam zrobić? Nie
chciałam mieć żadnej konkurentki w sprawach męskich serc, a Wuya, chociaż była
stara, flirtowała z byle kim, chcąc tego kogoś owinąć wokół swojego palca.
Gdyby tylko Jack nie był dzieciakiem i był trochę mądrzejszy, a także trochę
mniej niezdarny, żałosny, odrobinę starszy i atrakcyjniejszy, pewnie i do niego
zaczęłaby cmokać. Jej sposób bycia strasznie mnie irytował. Była fałszywa, do
tego wredna do szpiku kości. Dla mnie równała się z największym złem
istniejącym na świecie, które trzeba było zlikwidować. Żadne wiedźmy z chińskich
legend, jak na przykład ta o wiedźmie zjadającej męskie serca, i której włosy
były jak macki ośmiornicy, nie wzbudzały we mnie takiej niechęci i odrazy, jak
ona.
Tak czy siak razem
z Keiko nabijałam się z niej. Naprawdę wierzyłam w to, że Keiko czerpie tę samą
satysfakcją ze zniewalaniem mężczyzn, aż do pewnego, słonecznego dnia, gdy
wyszło na jaw, że Keiko jest lesbijką, a całe te zagrywki były po to, by umilić
sobie życie. Prawda była taka, że chłopacy byli dla niej tak bardzo żałośni,
głupi i gorsi, że nie potrafiła nawet wyobrazić sobie stosunku z nim; brzydziła
się samej myśli o tym, toteż unikała rozmów na ten temat, a ja, nie mogąc
zrozumieć jej, próbowałam ją przekonać, że wędrówka węża do norki jest czymś
niesamowitym. Wyznałam więc jej o tym, że Mistrz Gao, mnie kiedyś posiadł, co
przyjęła z przerażeniem. Uważała, że Mistrz ten mnie bardzo skrzywdził i to ona
właśnie przetłumaczyła mi do rozsądku, że moim ciężkim grzechem było czerpanie
z tego stosunku jakiejkolwiek radości, czy z uśmiechem to wspominać.
Powiedziała, że po raz kolejny mężczyzna wykorzystał kobietę, co było okropne i
usprawiedliwiało nasze zachowanie względem chłopców w Klasztorze. Nie
przestając mi opowiadać o tym, że mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystał by
zaspokoić swoje żądze, doprowadziła mnie do płaczu, przez co znienawidziłam ją
na parę dni. Uciekłam od niej i zostawiłam ją samą, nie chciałam z nią gadać.
Wmawiałam sobie, że się myli i wcale nie zostałam wykorzystana. Nie
dopuszczałam do siebie myśli, że w tym moim wczesnym okresie dojrzewania, kiedy
cały czas myślałam o tym, jak to się wykazać i udowodnić, że kobieta jest
równa, a nawet czasem lepsza od mężczyzny, pozwoliłam jednemu mnie posiąść i
udowodnić mi, że nie mam racji. A przecież miałam! Na pewno! Dopiero po paru
dniach okazałam wdzięczność Keiko za to, że pokazała mi tę straszliwą prawdą,
bo jednak prawda, chociaż może być bolesna, jest lepsza od kłamstwa.
W przerwach między
treningami chodziłam z Keiko na spacery do pobliskiego lasu. Byłam posiadaczką
smoka, nie miałam powodów by uciekać, tak więc Mistrz Fung dawał mi to
pozwolenie na opuszczenie Klasztoru wraz z przyjaciółką. Cieszył się, że
znalazłam dla siebie taką osobę, z którą mogę porozmawiać otwarciej niż z
chłopakami, a ja cieszyłam się, że mi ufa. Obiecałam sobie nigdy go nie
zawieść. Wymieniałam się z Keiko wszystkimi moimi zainteresowani, cieszyłam
oczy widząc, że słucha mnie z niezwykłym zamiłowaniem, zwłaszcza kiedy
opowiadałam jej o wszystkich chińskich legendach, które znałam. Nie fascynował
jej tak bardzo jak mnie Nefrytowy Cesarz, ale lubiła słuchać o Smoczym Królu
(chociaż według mnie była to jedna i ta sama osoba) i o całej Drakantropii.
Marzyła o tym, by stać się kiedyś prawdziwym smokiem, chciała umieć się
przemieniać w latającego stwora i móc polecieć dokąd tylko zechce. Wierzyła, że
kiedyś wróci do Japonii, do rodziny, która ją wygnała, wysyłając ją do Chin do rzekomej
babci,, która jak się okazało – nie żyła, a zupełnie sama Keiko nie miała gdzie
indziej się skryć, jak w Klasztorze, do którego trafiła przy pomocy pewnego
chłopca ciągnącego riksze. Podczas naszych długich spacerów wyznała mi, że od
dawna jej się podobam i chciałaby zasmakować ze mną różnych, cielesnych
rozkoszy. Przeraziłam się nie na żarty, słysząc to, bo nie rozumiałam
kompletnie co oznacza to przeżywanie rozkoszy z osobą o tej samej płci. Niby
jak miałyśmy się pieścić, skoro obie posiadałyśmy muszelki? Za nic nie
potrafiłam sobie tego wyobrazić i ona zresztą chyba też nie, ale mimo wszystko
nie przestała mi się narzucać.
– Bardzo cię
lubię, Kimiko. Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką.
– Może jestem dla
ciebie jak siostra? – zapytałam.
Uśmiechnęła się
pod nosem, zalewając również rumieńcem. Przy mnie bardzo często się rumieniła.
– Czy mogę cię
pocałować? – nagle zapytała, co prawie że zwaliło mnie z nóg.
– Pocałować? –
powtórzyłam. Kiwnęła nieśmiało głową. Kiedy podniosła na mnie swoje oczy,
zauważyłam malujące się w nich pożądanie, strach, oraz niewiedzę. Wiedziałam,
że nigdy wcześniej Keiko nie doświadczyła takich doznań, nigdy nie pieściła się
z kobietą, nigdy się nie całowała, a jednak chciała zasmakować tego zakazanego
owocu. Chciała, bym była jej pierwszą. Ale czy i ja chciałam? Ani trochę.
Wiedziałam, że pociągają mnie węże, u norek nie widziałam nic specjalnego, w
końcu przyglądałam się własnej każdego dnia, widziałam jak razem ze mną rośnie
i pojawia się na niej drobne owłosienie. Nigdy jednak nie myślałam o mojej
norce jak o czymś, co mogłoby być dla mnie atrakcyjne. Wzbudzać podniecenie. Doprawdy
nie wiedziałam, co sami mężczyźni w niej widzą. Nigdy nie myślałam też o ustach
dziewczyny w taki sposób, w jaki musiała myśleć Keiko tamtego dnia, bowiem to
pragnienie zawładnęło nią i nim się zorientowałam, pocałowała mnie.
To było dziwne, bo
nic nie czułam. Zupełnie nic. To był pusty pocałunek, nawet nie rozchyliła
moich warg i nie wsadziła mi do ust języka. Chociaż ja nie czułam niczego
niezwykłego i za nic mi się to nie podobało, zobaczyłam, że Keiko wręcz tonie w
radości i w przyjemności. Przez chwilę. Miała przymknięte oczy, oblizała usta,
spróbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego posmutniała w jednej sekundzie.
Pomyślałam, że nie tego oczekiwała, pewnie spodziewała się jakiś magicznych
uczuć, a tak pocałunek okazał się taki sam jak zwykły dotyk fizyczny, na
przykład uściśnięcie dłoni. Zrobiło mi się jej żal.
– Przepraszam, że
cię tak… – wyszeptała. Uspokoiłam ją, iż nic się nie stało i jak gdyby nigdy
nic, będziemy się dalej przyjaźnić. Co prawda myśl, że moja przyjaciółka jest
mną zauroczona i najchętniej wskoczyłaby ze mną do łóżka – nie wiadomo co chcąc
ze mną robić – była odpychająca, nie potrafiłam jej odrzucić. Za bardzo się do
siebie zbliżyłyśmy, za bardzo się przed nią otworzyłam. Okazałabym się okropną
osoba, gdybym wyrzekła się mojej jedynej, prawdziwej siostry, z którą nawzajem
się wspierałam w tym Klasztorze wypełnionym chłopakami tylko dlatego, że ma
inną orientację. Postanowiłam, że to zaakceptuję.
– Nic się nie
stało. Zupełnie – zapewniłam.
Keiko znów się
uśmiechnęła i ponownie nabrała odwagi.
– Czy mogłabym cię
potrzymać za rękę?
– Jasne – odparłam
bez żadnego sprzeciwu. Przez całą drogę powrotną do Klasztoru szłyśmy razem,
trzymając się za ręce.
Niektórzy mówią,
że prawdziwą miłość poznaje się podczas pierwszego spotkania, że to ona jest najsilniejsza ze wszystkich, a poznać ją
można przez śmieszne łaskotanie w żołądku i szybsze bicie serca. Może nie
przeżyłam tego ani z Keiko, ani z Raimundem, ani już na pewno nie z Mistrzem
Gao, ale na pewno było tak ze mną, kiedy moim oczom ukazała się po raz pierwszy
postać z legend, najprawdziwszy na świecie książę, ten o którym już kiedyś
słyszałam, ale kompletnie zapomniałam – Nefrytowy Cesarz Chase Young.
Miał cerę
najjaśniejszą jaką kiedykolwiek widziałam u Chińczyka – kontrast między
czarnymi, długimi włosami a bielą skóry wręcz szokował. Co lepsze jego oczy nie
były tak mocno skośne, jak na przykład u mistrza Guana czy Omiego. Był młody,
rozpościerał wokół siebie aurę świeżości oraz siły. Już podczas pierwszego
spotkania wszyscy wiedzieliśmy, że to ktoś potężny, a noszona przez niego
zbroja służy mu bardziej jako ozdoba niż ochrona; nie dopuszczałam do siebie
nawet myśli, że ten ktoś może w ogóle zostać zraniony. Jawił się jako wojownik
o ciele niezniszczalnym i… cholernie atrakcyjnym. Ale chociaż wyglądał młodo i
na pewno był młodszy od swojego kolegi Mistrza Guana, szybko dowiedziałam się
później w Klasztorze od Mistrza Funga, że jest starszy ode mnie o dobre osiem lat,
co przyjęłam z bólem. Chociaż wiedza ta mnie nie zniechęciła do Nefrytowego
Cesarza. Wiedziałam o związkach, nawet małżeńskich, w których różnica wieku
między mężem a żoną wynosiła osiem lat, a czasem nawet i więcej. Tym właśnie usprawiedliwiłam
więc swoją obsesję na jego punkcie. I pozwoliłam mojemu zauroczeniu trwać,
ukrywając się przed przyjaciółmi, którzy by tego nie zrozumieli. Nikt by tego
nie zrozumiał. Co śmieszne, sama zapragnęłam się z niego wyleczyć.
Byłam mniszką
Xiaolin. Ważne było dla mnie dobro, morały, nawet jeśli nie świeciłam
przykładem, to nie wyobrażałam sobie spoufalać się z kimś, kto jest zły, i kto
najprawdopodobniej skrzywdziłby mnie przy pierwszej lepszej okazji. Tak się
właściwie składa, że Chase Young robił wszystko, żeby przejąć władzę nad
światem, oraz pozbyć się mnie i moich przyjaciół. Był wredny, cyniczny,
arogancki, pewny siebie… Był po prostu
zły, a zło trzeba zwalczać, nieważne jakimi metodami. Wiedziałam zatem, że im
prędzej wyleczę się z zauroczenia jego wyglądem i osobą wykreowaną na chodzącą
legendę, tym lepiej dla mnie. Za nic nie chciałam zawieść moich przyjaciół i
świata w decydującej walce. Nie chciałam skończyć jako niewolnica i żyć
niegodnie, lub w ogóle nie żyć. Życie było dla mnie bardzo ważne, chciałam
przeżyć je jak najlepiej. Robiła wszystko, żeby udowadniać innym, że nienawidzę
Nefrytowego Cesarza, że pragnę jego śmierci licząc, że z czasem naprawdę go
znienawidzę. Jego zachowania (próby unicestwienia mnie) bardzo mi w tym
pomagały.
- Chcecie dołączyć
do miski z Dojo?
- Powinienem był
was wchłonąć przy pierwszej okazji.
Do tego dochodziły
też wszystkie krzywdy fizyczne, jak te, w których skończyłam przygnieciona przez
kolumnę, albo poobijana do bólu kości podczas heylińskiego zaćmienia. Za każdym
razem wtedy wybuchałam, a temperament miałam wielki (niezwykle łatwo można było
wyprowadzić mnie z równowagi). Ogarniała mnie wściekłość, aż wreszcie
powiedziałam sobie raz, że byłabym o wiele bardziej szczęśliwa, gdybym nigdy Nefrytowego
Cesarza nie spotkała. Denerwowało mnie, że jego obecność potrafiła mnie
rozpraszać, ponieważ obiecałam sobie nigdy więcej nie dać się omłócić żadnego mężczyźnie.
To ja miałam być tą, która ich zwodzi. Sytuacja z Mistrzem Gao nigdy więcej nie
miała się powtórzyć. Byłam gotowa na każde poświęcenie, byle tylko przeżyć
życie jako osoba wartościowa, która udowodniła coś nie tylko innym, ale i
sobie, która pomimo trudności na koniec osiągnęła wiele zwycięstw, która mimo
wszystko nie była wypraną z duszy mrówką w świecie. Czy naprawdę prosiłam o coś
wiele? Niestety wraz z pojawieniem się Chase’a zaczęły się schody. Myślałam, że
dorastam, ale dopiero wtedy, kiedy on zaistniał w moim życiu, naprawdę
rozpoczęło się prawdziwe dojrzewanie. Wszystko zaczęło się w dniu, w którym
mieliśmy styczność z Mistrzem Guanem, i kiedy zniknął Dojo. Chase chciał zrobić
z niego zupę Lao Mang Long, która pomagała mu zachować ludzki wygląd, a my
musieliśmy z nim walczyć, żeby odzyskać ukochanego smoka. Szybko okazało się,
że w starciu z nim nie mamy żadnych szans. Omi jako pierwszy porwał się na
niego i wymienił z nim nie byle jaką serię ciosów, jednakże Chase nawet nie
otworzył oczu; bez problemu go pokonał. Stałam wryta w ziemię, wpatrując się w
tego nadczłowieka. Niespodziewanie spostrzegłam, że moi przyjaciele zaczęli
biec, krzycząc przy tym, jak japońscy samuraje biegnący do boju. Dołączyłam do
nich, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że postępujemy przecież
idiotycznie. Zostaliśmy pokonani wtedy, na plaży, a potem w jego pałacu, który
był znowu odzwierciedleniem legend i obrazów zawartych w starożytnych zwojach.
Miałam wrażenie, że śnię, bo nagle wszystkie te historie ożyły; nie mogłam
uwierzyć w to, że spotkałam kogoś, kto prezentował się jako Nefrytowy Cesarz i
żył w Nefrytowym Pałacu.
Bajka jednak
prysła w chwili, kiedy ujawnił on swoje drugie, skrywane przed światem oblicze,
zmieniając się w przerośniętego, jaszczuro podobnego stwora. Razem z drużyną
doznałam szoku i przeraziłam się, bo jego wygląd był straszny, zwłaszcza te
kły, gotowe rozerwać każdego z nas na strzępy. Straciłam wszelką odwagę na to,
by się do niego podejść i od tamtego czasu wszystkie moje ataki były
dystansowe. Gdyby nie Mistrz Guan, nie uszlibyśmy pewnie wtedy z życiem i mój
obiekt zauroczenia zabiłby mnie. Później potrafiliśmy dawać sobie jakoś z nim
radę, nawet udało nam się wygrać znaczący pojedynek o wolność Omiego, ale nie
zmieniło niczego w naszym zachowaniu względem niego: drżeliśmy za każdym razem,
gdy do nas podchodził. Raz ja sama omal, co zemdlałam, i co kosztowałoby mnie
wydania mojej osoby, bowiem byłam przemieniona w Jack’a, kiedy Chase zbliżył
się do mnie tak bardzo, że zobaczyłam dokładnie jego pionowe źrenice i nasze
twarze dzieliły milimetry. Na tę chwilę zatrzymał się dla mnie czas. O niczym
nie myślałam, wstrzymałam też zresztą oddech, czekając, co zrobi. Nagle
usłyszałam coś, co na zawsze zapadło mi w pamięć i wywróciło moje życie o sto
osiemdziesiąt stopni – Chase powiedział, używając tonu jak do sypania
podtekstów, że uwielbia moje perfumy. Zamarłam, doznając burzy hormonów. Coś
dziwnego ścisnęło mnie w kroczu, po czym poczułam w dole pulsacje. To było
podniecenie. Jak na szesnastolatkę przystało, podnieciłam się flirtem ze strony
mężczyzny. Nie jakiegoś chłopaka, a dorosłego, dostojnego w każdym calu
mężczyzny. Nabrałam ochoty, żeby piszczeć, bo był to komplement ogromnej wagi,
chociaż tyczył się zapachów, jakich używam, a nie konkretnie mojej osoby. To
jednak wystarczyło, żebym zapamiętała, by na przyszłość już zawsze smarować się
olejkiem o zapachu piżma i nie móc potem spać spokojnie, wijąc się pod kołdrą z
palcami między rozgrzanymi udami. Dobrze, że mając szesnaście lat dostałam
własny, osobny pokój w Klasztorze, inaczej moje nocne psoty wywołane każdym,
nawet najmniejszym wspomnieniem o Nefrytowym Cesarzu szybko wyszłyby na jaw.
Do końca tego
swojego wieku zbierałam wszelkie informacje na jego temat, a był to czas, w
którym mieliśmy swego rodzaju urlop od walk z Heylinem. Raimundo został
nieoczekiwanym przywódcą, co nas wszystkich zaskoczyło, ale zasłużył, więc nikt
nie miał urazy do Mistrza Funga o podjęcie takiej decyzji. Zostaliśmy też
wszyscy wojownikami Shoku i wskoczyliśmy na poziomy piąte. Teraz przed nami
stało wyzwanie ujarzmienia któregoś z kilku stylów walki Kung Fu, którym
mielibyśmy się wpierw odnaleźć, a później posługiwać się nim do końca kariery
mnicha. Ze wszystkich najbardziej spodobał mi się Styl Tygrysa, który pokazywał
siłę wojownika. Obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, nauczę się go,
udowadniając tym samym wszystkim, na co mnie stać. Najchętniej uczyłabym się
więcej niż jednego, co dałoby mi ogromną przewagę, ale zajęłoby mi to pewnie
jakieś pięćset lat. Jedyną osobą żyjącą na świecie, która umiała walczyć wszystkimi
dziesięcioma stylami i walczyć nimi naprzemiennie, był nie kto inny, jak Chase
Young. Ten człowiek musiał poświęcił pewnie całe swoje życie na Kung Fu.
Podpowiadało mi to więc, że jeśli chcę kiedyś zwrócić na siebie jego uwagę,
powinnam wykazać potencjał i umiejętności, co zresztą zrobił Omi i faktycznie
zyskał zainteresowanie księcia. Do akcji z perfumami umiałam kierować się
poczuciem moralności i nienawidzić go, jednakże potem, a już zwłaszcza po
misji, w której cofnęliśmy się w czasie i poznałam dobrego Chase’a, na nowo
zaczął mnie pociągać. Wiedziałam, że to myślenie o nim, jak i moje nocne psoty
ściągają mnie na mroczną ścieżkę. Nie chciałam być zła, tego byłam pewna. Ale
wszystkie te gromadzące się we mnie uczucia wraz z hormonami, utrudniały mi sprawowanie
nad sobą pełnej kontroli. Przestawałam być sobą, jeśli kiedykolwiek sobą byłam.
Ja, Kimiko Tohomiko, od początku miałam ciężko; żyłam pod okiem tyrana, uciemiężona,
potem w Klasztorze pełnym dyscypliny, i w którym zostałam cieleśnie wykorzystana.
Czy ja mogłam posiadać jakikolwiek charakter i osobowość? Wydawało mi się, że
moje życie dzieli się tylko na dwie strony: Kung Fu i seks. Pragnęłam być dobra
, kroczyć drogą prawości i światła, ale głupia ochota, żeby mieć coś wspólnego
z Nefrytowym Cesarzem wszystko. Przed każdym zaśnięciem po ostatnim treningu
leżałam długo na plecach, zastanawiając się, czy jestem złą osobą i mam czarne
serce, bo interesuje się kimś, kto chce przecież dla mnie źle. Czy byłam z góry
skazana więc na wieczne potępienie, bo urodziłam się taka, a nie inna, oraz
miałam takie, a nie inne przeżycia, które wpłynęły na moje ukształtowanie?
Potrafiłam manipulować chłopakami, wykorzystywać ich, ciągnęło mnie do seksu,
oraz do chodzącej legendy. Czy to znaczy, że każde dziecko wilka jest nasienie
demona, a każde dziecko owcy od razu zbawione? Nie można obwiniać lisa za
zagryzanie kurczaków, gdyż tak został stworzony. Wszyscy jesteśmy zwierzętami i
powinniśmy dążyć do przeżycia swych dni zgodnie z własną naturą. Zawsze
zastanawiałam się, dlaczego zostaliśmy obarczeni poczuciem winy, może miał to
być żart.
Moja zmartwienia miały
znaczący wpływ na moją psychikę i uwidaczniały się podczas treningów. Były
momenty, że gorzej mi szło, miałam też problemy z opanowaniem Stylu Tygrysa.
Siadałam wówczas na ławce i odpoczywałam, obserwując chłopaków. Raimundo wybrał
sobie Styl Białego Żurawia, Omi Styl Małpy, Clay z kolei Styl Długiej Pięści.
Mistrz Fung nadal poświęcał nam dużo czasu, więc mając problem mogłam udać do
niego z prośbą o radę, ale nie chciałam pokazywać się od słabszej strony. Nie
chciałam być dłużej tą małą, zagubioną dziewczynką, która dała się przelecieć staremu
mistrzowi. Uważałam, że nadszedł już czas bym dorosła. Niestety myśli o
Nefrytowym Cesarzu przeszkadzały mi w tym, dodatkowo trudno było mi je wyrzucić
ze swojej głowy. Starałam przykładać się do treningów, ale również zbierać o
nim informacje. Odczułam ogromną potrzebę wiedzy; chciałam wiedzieć o nim
wszystko i po części mi się udało.
Chase Young jak
przystało na chińskich władców miał wiele konkubin, ale żadnej żony, gdyż
powodem była jego nieśmiertelność. W sypianiu z wieloma kobietami nie stanowiła
już ona jednak problemu, choć ani razu jeszcze żadnej z nich na oczy nie
widziałam i niektórzy, na przykład Omi, twierdzili, że to tylko plotka. Ja w
nią, w przeciwieństwie do niego, wierzyłam, bowiem kto może żyć tysiąc pięćset
lat w celibacie? Sama żyłam krótko, a celibat w Xiaolinie był dla mnie ciężki i
nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie te pieszczoty z kolegami we wczesnym
dojrzewaniu. Mogłabym się założyć o Sheng Gong Wu, że każdy mnich opuszczający
Klasztor pierwsze co robi, to idzie do najbliższego burdelu po rozkosz. Do tego
lubił jeść gulasz Pięciu Węży, przygotowywany według legendarnej receptury;
powinno się w nim znajdować mięso smoka, tygrysa i feniksa. Wiedziałam, że
zamiast tygrysa i feniksa, znajdowało się mięso kota i kurczaka, co do tego trzeciego
zaś nie miałam wątpliwości, iż był to smok. Lubił kolor niebieski, choć ubierał
się na zielono i czarno – pod kolor swojej przemiany. Miał awersję do Wu,
uważając, że niszczą sztukę Kung Fu, którą kochał. Mówił, że prawdziwy wojownik
jest w stanie poradzić sobie w każdym starciu bez pomocy tych zabawek i bez
pomocy żywiołów; oraz że prawdziwą siłę czerpie się z wszechświata. Jego
codziennymi zajęciami były ćwiczenia oraz medytacja. W jego pałacu było zawsze
ciepło, zatem często spał odkryty. Posiadał armie liczącą sobie dziewięć tysięcy
dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć wojowników. Czasami czytał magazyn „Evil”,
rzadko zawracał sobie głowy Wuyą, Jack’iem, albo Hannibalem, co mnie nurtowało.
Chase nienawidził
obecności tych trzech osobników po stronie Heylin, bowiem uważał, że przynoszą
jego rodzinie hańbę. Zamiast jednak podejmować działania w takim kierunku, żeby
ich unicestwić, pozwalał im żyć, jakby liczył na to, że coś, lub ktoś wyręczy
go z tego zadania. Wiem, że Wuya nazywała go leniwym, bo nigdy nie chciał
ruszyć swoich czterech liter po Sheng Gong Wu, chyba, że miało ono bardzo silną
moc. Dopiero po długim czasie dowiedziałam się, że ponieważ żył honorowo,
respektował równowagę i zasady Xiaolinu, który go zresztą wychował; pozostawił
tę fuchę nam, mnichom. Co nie oznaczało jednak, że w przypadku, gdyby Hannibal
go zaatakował, nie spróbowałby go unicestwić. Poza tym wiedział, że jeśli
pozbędzie się Jack’a, Wuyi i Hannibala, zostanie naszym jedynym celem, a tak to
jeszcze istniała szansa, że ktoś z tej trójki niepożądanych nas zajmie, może
nawet osłabi, a wtedy on wejdzie na scenę, nie musząc brudzić sobie za bardzo
rąk. Chase nigdy nie marnował okazji do osiągnięcia celu. Chociaż trwał urlop
od walk, iż żadna ze stron nie atakowała drugiej, on nie przestawał kombinować,
jak zmusić nas wszystkich do walki, i
żebyśmy się wszyscy nawzajem wykończyli. Tak jak ja studiowałam jego postać,
tak on doceniwszy siłę naszej drużyny po odebraniu mu Omiego zaczął zbierać
informacje o każdym z nas. Wiedziałam, że nas śledził, wysyłając na nas swojego
czarnego kruka, przez którego oko widział, co robimy. Dostrzegając tego
przerośniętego ptaka na gałęzi zaraz uciekałam i chowałam, gdzie się dało,
oblewając się rumieńcem. Nie zawsze jednak udawało mi się go dostrzec, więc
mając to przeświadczenie starałam się zawsze ładnie wyglądać, oraz kontrolować
to, co mówię. Nie chciałam palnąć nigdy czegoś głupiego, ośmieszyć się i
stracić w jego oczach. Z jakiegoś powodu nie chciałam też, żeby wiedział, że
nie jestem już dziewicą, toteż pilnowałam, by Keiko nigdy na ten temat nie
schodziła, gdy sobie razem spacerowałyśmy. Tak się skupiłam na Nefrytowym
Cesarzu i na tym, że mnie śledzi, iż straciłam własną kontrolę nad
rzeczywistością.
Czas zaczął lecieć
nieubłaganie szybko, nie spostrzegłam, w jakim kierunku poszedł mój kontakt z
Keiko, ani jak oddalam się od drużyny, którą traktowałam rzeczowo: wiedzieliśmy
o swoim istnieniu, ale nie rozmawialiśmy już ze sobą tak często i
przyjacielsko, jak dawniej. Nie spostrzegłam, że staje się słabsza fizycznie,
zamiast iść do przodu. Chłopaki czynili postępy, ja zaś stołam w miejscu. Wreszcie
siłą rzeczy, na oczach kruka, pokazałam swoją słabość, to, jak błądzę głową w
chmurach, gdy Jack niespodziewanie postanowił nas zaatakować, stawiając nam
swoją armię robotów. Długo powstrzymywał się od podjęcia tej decyzji ataku,
gdyż w końcu Raimundo był liderem i my wszyscy staliśmy się silniejsi. Zawarł
jednak sojusz z Wuyą i z Hannibalem i oni nakłonili go do tego, dając im tym
samym okazje do zabrania nam Sheng Gong Wu. Ostatecznie nie udało im się nas
okraść, ale ponieważ ja zagapiłam się na kruka, naraziłam się na wybuch
złączonych w grupę Jackbotów. W ostatniej sekundzie uratował mnie Mistrz Fung,
który w wyniku eksplozji został poważnie ranny.
– Kimikooo!!! –
Usłyszałam wrzask Raimunda, który w minutę zjawił się przy mnie. Ciężko
oddychałam, ale żyłam, starając się uporać z piskiem wypełniającym mi całe
uszy. Przez chwilę bałam się, że ogłuchłam, jednakże okazało się, że nic mi nie
było, może trochę moje ubranie miejscami było dziurawe i czarne, a także parę
odłamków wbiło mi się w nogi. Przywódca wziął mnie na ramiona i oddalił od
eksplozji, gdy nadal byłam w transie i w szoku.
– Mistrz Fung –
wymamrotałam. Zostałam zignorowana po całości, bo Raimundo skupił się tylko i
wyłącznie na tym, żeby mnie zabrać jak najdalej od niebezpieczeństwa.
Próbowałam powtórzyć głośniej imię naszego nauczyciela. W końcu on potrzebował
pomocy znacznie pilniej ode mnie, a mnie w dodatku zaczęło atakować stado
wyrzutów sumienia, z którymi nie potrafiłam walczyć, będąc znokautowaną, ranną
ofiarą. Postawił mnie pod drzewem – akurat pod tym, na którego gałęzi siedział
śledzący dla Nefrytowego Cesarza ptak! Nie zdołałam nic więcej z siebie
wychrypieć, zresztą Raimundo i tak się oddalił, by wrócić do miejsca eksplozji.
Zobaczyłam, jak
Omi z Clayem wyciągają poturbowanego Mistrza Funga. Stary był nieprzytomny i
cały we krwi. Przeraziłam się nie na żarty, oraz obrzuciłam się pretensjami o
to, co się stało. To wszystko to była moja wina. Przez swoje głupie zachowanie,
oraz brak myślenia, naraziłam jedną z najbliższych mi osób na
niebezpieczeństwo. Mój ojciec musiał mieć racje mówiąc, że jestem wcieleniem
demona i w moich oczach spotkać można jego duszę. Urodziłam się zła i nieważne
jakbym się starała, zawsze będę krzywdzić osoby z mojego otoczenia.
Przeznaczona mi jest samotność.
___________________________________________
Ogromnie wszystkim dziękuję za wsparcie w postaci komentarzy i liczby obserwatorów! Każdy z osobna doceniam i każdy czyni mi wielką radość w czytaniu! Dzięki wam mam wenę. Rozdział z dedykacją dla wszystkich fanek chamiko! Chamiko rządzi!