środa, 23 września 2015

4. Pierwsze problemy dojrzewającej dziewczynki i ciasteczko z wróżbą

Treningi same w sobie były ciężkie, choć pierwsze miesiące na placu pierwszego roku były wystarczające, bym w miarę uporała się z ciężarem ćwiczeń. Chwile przerwy które posiadaliśmy między treningami a posiłkiem musiałam przeznaczać na sprzątanie, do którego zmuszano nas przez mistrzów; kazano utrzymywać w nienagannej czystości nie tylko nasze własne pokoje, ale również i cały Klasztor, szczęśliwie za wyjątkiem pokoi należących do nich samych. Najgorzej sprzątać było kible. Pomimo tego, że posiadałam własną toaletę, której sprzątanie zajmowało mi mniej niż godzinę, musiałam pomagać chłopcom, bo ci albo nie radzili sobie z przepychaczem, albo jak wszystko zamieniali w zabawę; i tak dopiero co umyte lustra potrafili na nowo zapaskudzić brudną wodą z sedesu. Naprawdę byli jak dzieci, które z różnych powodów nie były częścią już rodzinnych gniazd.
Pranie chodziliśmy robić nad rzekę Pí Lóng, z którą również wiązała się legenda o Nefrytowym Cesarzu. Ponoć kiedy to zszedł na Ziemię by fascynować się wyglądem dwunastu przybyłych do niego zwierząt, postanowił zorganizować wyścig, który miałby pomóc wyłonić spośród nich najwspanialszą istotę. Powiedział, że ten kto pierwszy przepłynie rwącą rzekę stanie się jego ulubieńcem i tak o to wszystkie dwanaście zwierząt rozpoczęły między sobą zaciekłą rywalizację. Cwany szczur przepłynął na grzbiecie bawoła i jako pierwszy dotarł do mety, tak więc Nefrytowy Cesarz uczynił go pierwszym Znakiem Zodiaku. Ostatnim, tj. dwunastym, została świnka, która podczas wyścigu zrobiła sobie przerwę na jadło, a także ucięła krótką drzemkę. Za każdym razem robiąc pranie powtarzałam tę legendę, żałując w duchu, że nigdy nie opowiadano mi żadnych bajek na dobranoc. Może właśnie ich brak sprawił, że przez większość swego życia lubiłam zaglądać do chińskich bajek, legend, mitów, oraz po stokroć czytać o Sheng Gong Wu.
Ponieważ mój ojciec nie przestawał wysyłać do Klasztoru pieniądze jako zapłata za nie wyrzucenie mnie na zbity pysk, Mistrz Fung przyszedł raz po mnie wieczorem i wręczył mi kopertę z chińskimi banknotami tłumacząc, że te pieniądze zawsze powinny należeć do mnie. Nie miałam zielonego pojęcia co z nimi zrobić, dopóki nie załapałam się na jedną z wycieczek do Szanghaju pod opieką Mistrza Po. Tego typu wycieczki były organizowane tylko raz w roku, tuż przed wielkim świętem powitania Nowego Roku. Zabierano dzieci mające co najmniej skończone jedenaście lat. Dla Szanghaju omal kompletnie nie straciłam głowy i choć wycieczka trwała tylko pół dnia, zdążyłam wydać w nim wszystkie pieniądze z koperty. Z czasem poznałam to miasto tak dobrze, że gdyby nawet teraz poproszono mnie o nakreślenie z pamięci jego planu, z pewnością zdołałabym to uczynić. Na tętniących życiem ulicach, gdzie bajeczne bogactwo stykało się z krańcową nędzą, gdzie za odpowiednią cenę można było rozkoszować się wszelkimi okrutnymi perwersjami, a ciała pomordowanych dzieci zamulały dno rzeki, poznałam mroczne oblicze świata, od jakiego mój ojciec chcąc nie chcąc chronił, trzymając w domu pod kloszem. Panująca tam wyjątkowa atmosfera mieszaniny cnoty i grzechu, zawisła w powietrzu niczym opium, brukając je obietnicą słodkich, tajemniczych dla mnie doznań.
W tłoku ulic trzymałam się blisko swojej grupy i Mistrza Po, który zabrał nas do niesamowitych sklepów, widziałam bogatych starych mężczyzn, przechadzających się ze swoimi pięknymi rosyjskimi metresami, a także spieszących do gospody Krwawy Zaułek marynarzy, gdzie obsługujące ich kantońskie dziewczęta nazywano "siostrami słonej wody". Podziwiałam prędkość z jaką chłopcy ciągnęli riksze, oraz połysk nowiutkich czarnych samochodów ostentacyjnie krążących wąskimi uliczkami. Raz w cieniu zaułku zobaczyłam jak policjant w nieskazitelnie czystym mundurze każe jakiejś dziewczynie wyglądającej, jakby była w moim wieku, klęknąć przed sobą. Od razu nauczyłam się odwracać głowę od tego typu sytuacji, wiedząc, że tak właśnie działa świat. W Szanghaju można było kupić wszystko, na co się tylko miało ochotę: egzotyczne jedzenie, importowane alkohole, stroje zgodne z ostatnim krzykiem mody, proszek do tępienia pluskiem, dżem truskawkowy do herbaty, smakowite brzoskwinie longhua, a także wspaniałe futra. Były tam księgarnie i salony kosmetyczne, herbaciarnie i kina, w których wyświetlano najnowsze amerykańskie i chińskie filmy. Poza tym ze sto sal balowych i siedemset burdeli. Meliny, w których palono opium, zawsze można było znaleźć w odległości nie większej niż kilka jardów, koreańscy gangsterzy prowadzili także kluby i domy uciech.
Podczas wycieczki zaopatrzyłam się w najbardziej dziewczęce ciuchy, jakie tylko zdołałam wypatrzyć, prócz tego zgodziłam się wcisnąć mi przez sprzedawczynię kosmetyki i przeróżne pachnidła do pielęgnacji ciała, które dodatkowo zapobiegały powstawaniu zmarszczkom. Krew ojca nadal we mnie krążyła, toteż na widok elektronicznych sprzętów zatrzymywałam się i zaczynałam ślinić do szyb, aż Mistrz Po mi nie uległ i nie wszedł ze mną do sklepów. Ukradkiem widziałam, jak mnisi zazdroszczą mi posiadania tylu pieniędzy, że stać mnie było na zakup nowoczesnego laptopa firmy należącej do mojego ojca. Ani trochę nie przeszkadzał mi fakt, że nie będę mieć praktycznie w ogóle czasu na używanie go, gdyż sam fakt posiadania takiego cudeńka zdołał wywyższyć mnie nad chłopcami. Co roku fundowałam sobie podobne kosztowne prezenty z okazji Chińskiego Święta Nowego Roku, a ponieważ pieniędzy miałam naprawdę dużo, z dobroci serca najmilszym dla mnie kolegom fundowałam skromne, małe gadżety, pilnując jednak bym to ja została posiadaczką najmodniejszych zabawek. Kiedy pierwsza taka wycieczka dobiegała już końca, Mistrz Po zatrzymał mnie przed jednym ze sklepów, w którym można było kupić na przykład pampersy i powiedział:
– Nie sądzisz, że powinnaś zaopatrzyć się w coś, co bardzo może ci przydać tobie, jako rosnącej dziewczynce?
Nie rozumiałam o czym do mnie mówił, patrząc na ciągnięty przeze mnie wózek z zakupami. Miałam w nim wszystko, co wydawało mi się potrzebne i niezbędne do życia, jak ciuchy, których większości nigdy nie założę ze względu na obowiązek noszenia xiaolińskiej, pomarańczowej szaty, kremy przeciwtrądzikowe i przeciwzmarszczkowe, chociaż buzie miałam pięknie czystą, zabawki technologiczne, którymi nie będę miała w ogóle czasu się bawić...
– Powinnaś kupić sobie podpaski, Kimiko. Niedługo może zacząć ci się okres.
Przymrużyłam oczy, drapiąc się po głowie, gdyż nadal nie rozumiałam, o czym Mistrz Po do mnie mówił. Mimo wszystko usłuchałam go i poprosiłam ekspedientkę o roczny zapas podpasek, które potem niedbale wrzuciłam do swojego i tak już naładowanego po brzegi wózka.
Mając dwanaście lat zaczęłam krwawić, jednocześnie przekonując się, że Mistrz Po miał rację, iż podpaski będą rzeczą, której najbardziej będę potrzebować. Żałowałam, że nie przewidział dla mnie, kiedy dokładnie nadejdzie ten dzień, bo okresu dostałam w dodatku najmniej odpowiednim momencie. Był to dzień suchy, gorący, sam środek lata, który zaczął się koszmarem, bo obudziwszy się zobaczyłam wielką kałużę krwi na swojej macie. Zaraz potem zorientowałam się, że strasznie boli mnie brzuch i pomyślałam, że jakaś klątwa moich niebieskich oczu spełnia się i zaczynam umierać. Moje przerażenie nie uszło uwadze Xiangowi, tak jak zresztą okropny smród ryby w powietrzu bijący ode mnie.
– Zawołam jakiegoś mistrza! Nie bój się, Kimiko, nie dam cię zabrać demonom!
Wybiegł na korytarz i zaczął krzyczeć, że krwawię, że umieram, że pilnie potrzebuje pomocy. Szybko do mojego pokoju zbiegli się inni mnisi. Ci starsi śmiali się ze mnie, zatykając nosy, młodsi gapili z przerażeniem sądząc, że umieram.
Xiang wpadł na Mistrza Gao, u którego zwlekałam z wizytą od ponad trzech miesięcy; zawiadomił go o tym, że krwawię i pilnie potrzebuje pomocy. Mistrz Gao wszedł do pokoju, następnie wyprosił wszystkim chłopców, a do mnie przemówił całkowicie spokojnym tonem, kiedy ja trzęsłam się jak ryba w galarecie.
– Moje gratulacje, Kimiko. Stałaś się kobietą.
Wyjaśnił mi, że tym krwawieniem nie ma potrzeby się martwić, bo widywać je będę każdego miesiąca. Polecił bym użyła zakupionych w Szanghaju podpasek, oraz zaczęła dbać o higienę dwa razy częściej, aby przykry zapach nie kosztował mnie równie przykrych uwag ze strony chłopców. Zdziwiło mnie, że nic nie wspomniał o tym, że do niego nie przychodzę i nie wiedząc czemu poczułam się źle, jakbym była wina jakiegoś straszliwego grzechu, że tak słucham go i nawet nie przepraszam, gdy on uprzejmie objaśnia mi tajniki okresu. Jeszcze przed śniadaniem, gdy tylko wyszedł, wyczyściłam matę i zmieniłam sobie pościel, a także zakleiłam majtki podpaską – o dziwo z tym poszło mi najłatwiej.
 Wraz z upływem kolejnych miesięcy zaczynało się jednak robić coraz trudniej i nawet zawarty sojusz z chłopcami nie potrafił mi pomóc. Mając trzynaście dopiero lat zaczęłam rozumieć powagę miejsca, w którym szkolę się na wojownika, a także brać pod uwagę czekającą mnie przyszłość. Po raz pierwszy czułam, że trzymam w swoich rękach swój los i tylko ode mnie zależy, czy skończę jako zwykła mniszka w innym klasztorze, pozwalając na to by całe moje życie wypełniły bezsensowne treningi, czy może udowodnię wszystkim, że dziewczyna też może dojść daleko i zostanę kimś więcej. Marzyłam spełnić kiedyś to marzenie, licząc, że ujrzę wtedy zdumione twarze mojego ojca oraz siostry. Przestałam wstydzić się tego, że jestem dziewczyną, odwidziało mi się też obcinanie włosów. Nadal byłam członkiem sekretnego klubu, który nocami spotykał się w piwnicach, choć alkohol piłam już w znacznie mniejszych ilościach niż na początku, bowiem zauważyłam, że gorzej mi potem szło na treningach. Inicjacja wciąż mnie obowiązywała i stanowiła dla mnie niewielką cenę, ponieważ sprawiała mi taką samą przyjemność jak im. Lubiłam zwłaszcza stać przed nimi obnażona do pasa, podczas gdy oni pozostawali w swych zapiętych pod szyję tunikach. Możliwe, że to Mistrz Gao miał na mnie taki wpływ, że rozbieranie się przed chłopcami nie przeszkadzało mi potem w zaśnięciu. Dopiero później, z dalszym dorastaniem, po tym jak Wan Jang odszedł do innego Klasztoru i  dowództwo przejął Yoshi, Japończyk, który urodził się z krzywym nosem i miał śmieszną przerwę między przednimi zębami, wszystko zaczęło się zmieniać.
Pewnego wieczoru zorientowałam się o swojej determinacji, by stać się kimś więcej. Razem ze wszystkimi innymi moimi rówieśnikami siedziałam przy stole i czekałam, aż pozwolą nam jeść, a do jedzenia czekała gorąca zupa z makaronem i z warzywami. Mistrzowie stali pod ścianami pilnując, by żadne z nas nie odważyło się sięgnąć po pałeczki; z zazdrosnym okiem spoglądałam na młodszych i starszych mnichów, którzy swobodnie mogli zapełniać swe gorączki. Próbowałam uciszyć burczenie w moim brzuchu, a także oddychać przez usta, aby nie czuć zapachu zupy. Wreszcie zjawił się Mistrz Fung.
– Czas abyście nauczyli się pozbywać waszych słabości – powiedział. – Głód jest waszą słabością, dezorientuje bowiem wasze umysły, zadaje ból, osłabia was. Musicie nauczyć się go uciszać, a wtedy w trudnych warunkach nie będziecie mieli problemu ze słuchaniem głosu waszego Instynktu Tygrysa. Macie dwie możliwości: zjedzcie dzisiejszą kolację i jutro pracujcie dwa razy ciężej, lub pójdzie spać z pustymi żołądkami.
Byłam głodna jak wilk, a jednak coś mi podpowiadało, bym darowała sobie kolację. Zagryzłam dolną wargę aż do krwi, wzbraniając się przed sięgnięciem po miskę z gorącą zupą. Widziałam jak część chłopców z mojego stołu zdecydowała się na to, by jednak zjeść i następnego dnia stawić czoła trudom przyszykowanym przez Mistrza Funga. Obejrzałam się na Mistrza Gao, który patrzył się na mnie i uśmiechał, jakby chciał mi telepatycznie powiedzieć, że dobrze postępuję. Mistrz Fung zapamiętał twarze tych, którzy zjedli kolację i kazał im biegać wokół Klasztoru przez noc do samego rana. Przed śniadaniem zorganizował turniej, w którym po raz pierwszy brałam udział ze swoimi rówieśnikami. Stanęłam do walki z chłopakiem, który był właśnie tym nieszczęśnikiem, co ledwo zipał po pokonanych kilometrach. Nie okazywał mi jednak litości, ani ja jemu, toteż walczyłam z nim aż padł na ziemię. Byłam brutalna i bezwzględna, a także dumna, bo wykazałam się siłą, przebiegłością, oraz przede wszystkim wytrzymałością. Głód dodał mi siły zamiast mnie osłabić. Mistrz Fung pogratulował mi zwycięstwa, jednocześnie każąc tym, co zjedli, wyciągnąć z tego lekcje.
Podobało mi się uczucie grzejące moje serce i zalewające wszystkie kończyny ogniem, a także widok leżącego przede mną pokonanego przeciwnika. Wreszcie to kobieta była lepsza od mężczyzny. Wykazałam się silniejszym sercem nie jedząc kolacji, a potem silniejszym ciałem pokonując mnicha. Głód napoił mnie gniewem, lecz również sprawił, że na wszystko byłam bardziej wrażliwsza; na otaczające mnie powietrze, dzięki czemu oddychałam sprawniej, oraz ziemię pod stopami, co uczyniło moje ruchy szybszymi. Byłam bardziej przytomna, pełniejsza energii, choć to u mnie burczało w brzuchu. Obiecałam sobie, że zawsze będę dążyć do tego, żeby być twardą; każde kary przyjmować z pokorą, by nawet z czasem stać się odporną na ból. Chciałam by głos mojego Instynktu Tygrysa stał się silny i głośny jak wybuch wulkanu lub ryk smoka.
Tego dnia awansowałam na drugi poziom w Kung Fu, wyprzedziłam więc na przykład starszego od siebie o rok Raimunda, który wciąż tkwił na pierwszym poziomie. Zauważyłam, że ten brazylijski chłopiec o wielkim nosie miał dosyć lekceważący sposób podchodzenia do wszystkich zajęć w Klasztorze, jakby wcale go nie obchodziło, czy może być posiadaczem smoka. Mimo wszystko jednak był bardzo popularny i przyjaźnił się z wieloma osobami, na przykład z Clayem, Xiangiem czy z Liweiem. Dla mnie był tylko jednym z tych napaleńców, który lubił dotykać moje rosnące szybko piersi, aż z czasem nie zaczęły podobać mi się jego flirty. Jego i innych chłopaków. Zauważyłam, że każdy z nich powoli zaczynał chcieć mnie mieć na wyłączność. Nikt nie śmiał mi już dokuczać, choć nadal większość uważała, że jestem od nich wszystkich słabsza, tak więc nie mogłam przestać o siebie walczyć.
Myślałam o tym, czy by nie spróbować zbliżyć się do Mistrza Funga, który prywatnie szkolił tylko Omiego. Może gdybym i ja trafiła pod jego skrzydła w krótkim czasie wskoczyłabym na następne poziomy. Niestety Mistrz Fung był nieuchwytny, a zamiast widywać jego widywałam co chwile Mistrza Gao, w którego oczach widziałam tęsknotę za mną oraz nieumiejętność zrozumienia, dlaczego już do niego przychodzę. Miałam przeczucie, iż prędzej czy później upomni się on o to, a ja nie będę mieć żadnego innego wyboru, jak spełnić jego zachciankę.
Kiedy po raz trzynasty witałam Nowy Rok byłam już dziewczynką, która na tyle była pewna swojej wartości, że ani trochę nie myślałam dłużej o tym, by zmieniać swoją płeć. Cieszyłam się z tego, że nie mam węża, sikanie na stojąco nie było czymś niezwykłym. Jedząc wesołą kolację z mnichami nieustannie miałam w głowie potrzebę, by jeszcze bardziej zaznaczyć to, że jestem dziewczynką, że jestem inna. Nagle Mistrz Po podszedł do stolika, przy którym siedziałam i położył na jego powierzchni misę z ciasteczkami z wróżbą kupionymi w Szanghaju. Sięgnęłam po jedno, a wylosowaną wróżbę przeczytałam na głos:
– Twoim partnerem życiowym będzie wielki wojownik o urodzie smoka.

Po czym zaczęłam się głośno śmiać razem z innymi chłopcami. Parę dni po tym wydarzeniu zapragnęłam się malować i farbować włosy, moje ciało stało się bardziej dojrzałe, a twarz nabrała rysów wzbudzających w mężczyznach podniecenie.

niedziela, 6 września 2015

3. Oddychanie przeponą i problemy mistrzów Xiaolin

Mistrz Gao zastał mnie płaczącą na korytarzu z niedojedzonym jedzeniem; owsianka była dobra i smaczna jeszcze tego pierwszego dnia, dopiero po miesiącach straciła smak, ale nadal mój żołądek potrzebował czasu do przyjmowania większej ilości jedzenia. Ponieważ nie trzymał w ręku bambusowej laski znów objawił mi się jako ten miły staruszek, który nakarmił mnie pierwszego wieczora w Klasztorze, mając na uwadze, że w końcu jestem dzieckiem o nieszczęśliwym losie. Poprosił bym wstała i przestała płakać, gdyż łzy to oznaka słabości na jaką żaden smok nie może sobie pozwolić. W jego głosie po raz pierwszy usłyszałam coś, co nazywa się ojcowską troską. Usłuchałam go, jednocześnie kłaniając się potem, co w naszych krajach było wyrazem szacunku i podziękowania. Zawsze, kiedy nie wiesz co robić, ukłoń się, a wtedy wybawisz się z jakichkolwiek tarapatów. Z czasem zaczęłam kłaniać się nałogowo, aż nie zaczęłam dostrzegać wartości swojej osoby.
Mistrz Gao poprosił, bym wieczorem przyszła do niego; wyprowadził mnie za rękę na dwór by dokładnie pokazać mi drogę do jego pokoju. Dwa razy upewnił się, czy będę wiedzieć jak trafić.
– Do zobaczenia, mała Kimiko – pożegnał się z ciepłym uśmiechem. Coś w nim było takiego, że czułam jak po moich plecach przechodzi dreszcz.
Po śniadaniu czekała nas krótka przerwa, którą chłopcy spędzali leżeniem na matach brzuchami do góry i rozmawianiem. Zazwyczaj przechwalali się tym, co udało im się osiągnąć na placu, dokuczając tym samym nowo przybyłym. W pokoju w którym spałam prócz mnie był jeszcze tylko jeden nowy: Clay. Raimundo, Liwei, Xiang oraz paru innych chłopców, w tym Omi, który najrzadziej z nami przebywał i szkolił się indywidualnie u Mistrza Funga, gdyż pewne było, że jest jednym z czterech wybrańców, brali już udział w treningach i nie musieli "marnować czasu" na uczeniu się historii Xiaolin. Według mnie pierwsze lekcja była bardzo ciekawa i wręcz nie mogłam doczekać się następnej, która miała nastąpić dopiero przed obiadem. Przed nim czekał mnie trening przygotowawczy do morderczych treningów Kung Fu, na który nie zabrał mnie żaden mistrz, toteż musiałam trzymać się blisko innych chłopaków dokładnie wiedzących, dokąd iść.
– To jak ty masz w ogóle na imię? – zapytał Clay. Był to dzieciak pochodzący z Teksasu o przeogromnej budowie ciała, przez co czułam się przy nim jak mysz przy hipopotamie. Co prawda nosił xiaoliński strój w pomarańczowym kolorze dorodnej mandarynki, ale nigdy nie zdejmował z głowy kowbojskiego kapeluszu, nawet nie raz słyszałam w ciągu następnych lat jak to spierał się o niego z mistrzami, którzy mieli dość oglądania tej niczym związanej z chińską kulturą czapki.
– Kimiko – szepnęłam wystarczająco wyraźnie, by dotarło to do jego uszu. Clay pokiwał głową, nie dodając do końca naszej krótkiej podróży już żadnego słowa.
Po obiedzie czekał nas trening, przed którym wszyscy mnie straszyli. Cały czas nie mogłam oderwać oczu od europejskich chłopców oraz tych z Nowego Świata za oceanem; wszyscy byli wysocy, o karnacji jasnej i przezroczystej niemal  jak meduza, albo śniadej, oliwkowej. Nigdy przedtem nie widziałam cudzoziemców, więc ci jawili mi się niezwykle dziwaczni i może dlatego też nie mogłam oderwać od nich oczu. Wszystko w nich wydawało się nieproporcjonalne, że cieszyłam się, iż jestem Japonką, a kiedy mówili, ich głosy przypominały jęki, ale spodobał mi się błękit oczu większości z nich i sposób, w jaki poklepywali się prywatnie na powitanie. Na myśl o tym, że będą ćwiczyć z nami, Azjatami, daremnie próbowałam wyobrazić sobie tych bladych olbrzymów w walce. Nieustannie się o coś potykali, jakby ich głowy znajdowały się zbyt daleko od stóp, trudno więc było nawet oczyma duszy ujrzeć ich w pojedynku.
Na zewnątrz niebo było jasne jak szczyty grzebienia gór zasypanych śniegiem, co sprawiało, że zlewało się z nimi, a połyskujący dysk palił skórę na mym czole i policzkach. Widać posągi chińskich smoków wpływały pozytywnie na naturę w tej części świata, iż wszystko malowało się w spokojnych barwach, tworząc atmosferę miłą, napawającą serce poczuciem bezpieczeństwa oraz miłością do wyczuwalnego zapachu lasu rozciągającego się zaraz za murami. Z entuzjazmem przyjmowałam ten sielski krajobraz ukazujący mi piękno Chin, gdyż w Japonii nie miałam okazji podziwiać łona natury. To wszystko było dla mnie nowe, a jednak czułam jakąś dziwną więź z tym miejscem, iż pragnęłam jak najszybciej się zaadoptować.
Musiałam wpierw przywyknąć do monotonności, że codziennie wstawać będę teraz o piątej rano, myć się i ubierać w pospiechu, w ciągu jednego dnia będę mieć trzy treningi i trzy posiłki, a każdą przerwę wypełnioną towarzystwem świdrujących mnie ciekawskimi spojrzeniami chłopców. Przez pierwszy mój tydzień w Klasztorze nie przyszło mi zmagać się z ćwiczeniami fundującymi kolki, skurcze, czy złamane kości, choć na pierwszej przygotowawczej lekcji, na którą udałam się przed obiadem, Mistrz Xu to nam właśnie obiecał.
– Siniaki, ból rozrywający mięśnie i połamane kości. To będziecie wyciągać z zajęć każdego dnia, jeśli nie będziecie się przykładać!
Mistrz Xu był stary, głośny i bezlitosny, uwielbiający Styl Modliszki. Obiecał jednak nauczyć nas wszystkich stylów walki po trochu, a po wyznaczonym przez niego czasie my mielibyśmy zdecydować, który chcemy do końca życia opanowywać do perfekcji. Na pierwszej lekcji kazał nam wszystkim usiąść po turecku i zacząć głęboko oddychać.
– Musicie nauczyć się prawidłowo oddychać. Żadne stworzenie nieumiejące dobrze wykorzystywać swojego ciała w oddychaniu nie zajdzie daleko. Nauczcie się oddychać przeponą, poczujcie, jak powietrze przepływa przez całe wasze ciało. Powietrze to potężny żywioł, który może was uskrzydlić, jeśli mu na to pozwolicie. Powietrze to niegasnący nigdy oddech smoka.
Nie miałam zielonego pojęcia, o czym do mnie mówi, w końcu byłam małą dziewczynką, która całe swoje życie przesiedziała w domu, tak więc nie rozumiałam zarówno świata, jak i siebie samej. Patrzyłam na chłopców siedzących obok mnie i obserwowałam, co robią z nadzieją, że podpatrzę co mam dokładnie robić. Wszyscy oddychali głęboko, nie dając mi żadnych wskazówek jak to niby mam zacząć oddychać tą tajemniczą przeponą. Pomyślałam więc, że zacznę udawać, że robię to, co do mnie należy, a oddychać będę w rzeczywistości normalnie. Jakimś cudem jednak Mistrz Xu zwrócił mi uwagę.
– Nie oczekuję od żadnego mnicha, że pierwszego dnia nauczy się prawidłowo oddychać, tym bardziej więc nie czuję rozczarowania, że nie udało się to dziewczynce. Do prawdy złym pomysłem, było cię przyjąć...
– J... Ja nie wiem czym jest przepona, proszę mistrza... – załkałam.
On wtedy znienacka zniżył się do mnie i uderzył pięścią mocno w brzuch pod żebrami; dociskając pięść głębiej jęknęłam z bólu, czując, że jakiś mój wewnętrzny organ cierpi duszeniem się.
– Tutaj masz przeponę! Poczuj jak pulsuje. Napnij brzuch i zacznij nią oddychać!
Nie podchodził już do mnie więcej, zatem nie wiedziałam do końca lekcji czy wreszcie udało mi się nauczyć oddychać przeponą czy też nie. Wiem, że rozpłakałam się, gdy tylko zabrał rękę, a mój płacz przeszkadzał innym towarzyszącym mi chłopcom, którzy chociaż też byli tutaj nowi, nie podzielali ani mojego strachu, ani trudu w zaadoptowaniu się do nowego środowiska. Zabawne, bo nawet taki Teksańczyk jak Clay radził sobie lepiej ode mnie, choć był z drugiego końca świata. Czyżby kobiety naprawdę były słabszą płcią i wszystkie opinie o nas zarówno w Japonii, jak i w Chinach były prawdziwe? Za nic nie chciałam w to wierzyć i za nic nie chciałam godzić się z losem, z jakim mężczyźni chcieli mnie związać. Nie dam zrobić z siebie kury domowej, która poza byciem uległą mężczyźnie nie nadaje się do bycia nikim więcej. Wiedziałam już wtedy, że jeśli pozwolę im zrobić z siebie popychadło, będę nieszczęśliwa. Niestety potrzebowałam paru lat na wykorzystanie atutów, które podarowała mi przyroda, choć pewne znaki podpowiadające, co jest moją mocną stroną, otrzymywałam jeszcze w dzieciństwie.
Na obiad podano wyśmienite jedzenie, mianowicie maleńkie małże, tak miękkie, że niemal nie trzeba było ich gryźć, omułki w morskim sosie gotowane na parze, jedwabiste ostrygi i pożywny gulasz. Objadałam się – to znaczy: jadłam ile mogłam – ugotowanymi jajami długowieczności i gęsimi jądrami, duszonymi i podawanymi w postaci smakowitego kleiku z ryżem o smaku migdałów. Może jestem Japonką, ale żołądek z całą pewnością mam chiński, bo uwielbiałam wszelką rozmaitość dań serwowaną w porze obiadu w Klasztorze; żałowałam tylko, że na śniadanie zawsze była ta przeklęta owsianka.
Po obiedzie oraz po popołudniowym treningu udałam się do Mistrza Gao, tak jak to wcześniej mi nakazał. Ciekawa byłam celu naszego spotkania, idąc do niego doskwierała mi trema. Wymknęłam się z pokoju nie wzbudzając podejrzliwości ani zainteresowania żadnego z chłopców, po czym wybiegłam na zewnątrz; niebo przybrało już barwy kobaltowej i zawisły na nim pierwsze gwiazdy. Małe światło paliło się w pawilonach mistrzów, z których jeden odosobniony od nich najbardziej z widokiem na jeziorko miał otwarte wejście. Weszłam do środka oznajmiając o swoim przybyciu.
Mistrz Gao chciał, żebym rozebrała się do naga i stała przed nim nieruchomo, zabronił mi też cokolwiek mówić. Czułam się dziwnie stojąc tak przed nim, gdy on siedział na drewnianej kanapie i przyglądał mi się, dzierżąc w prawej dłoni bambusową laskę gotową w każdej chwili do wymierzenia mi ciosu za każde nieposłuszeństwo, jakim było na przykład zakrywanie się rękami. Dostawałam wtedy po kostkach; choć bolało mnie strasznie, nie raz nie mogłam powstrzymać rąk, które same lgnęły do mego krocza żeby zasłonić je przed spojrzeniem jego czarnych jak smoła oczu. Przełamywałam się, by sprostać zadaniu i stać nieruchomo na baczność przez kilka minut, aż nie nacieszył się wyglądem mojego małego, dziesięcioletniego ciała, wypijając do końca swoją herbatę. Miałam wrażenie, że robię źle słuchając go, ale był Mistrzem, a wszystkich Mistrzów należy słuchać. Był też mężczyzną, a każda kobieta mężczyźnie musi być bezwzględnie posłuszna. Czy to nie była jakaś ironia, gdyż właśnie tego robić nie miałam? Te fakty w połączeniu z moją własną kulturą wyniesioną z domu pomogły mi zapanowywać nad wstydem, a umiejętność ta przydała mi się nieraz jeszcze w wielu innych trudnych sytuacjach. Z czasem nauczyłam się całkowicie zapomnieć o wstydzie i delektować się dziwnym, elektryzującym zjawiskiem, który wraz z wiekiem nasilał się w moim podbrzuszu sprawiając, że bliski kontakt z mężczyzną lub odsłanianie przed nim ciała mnie podniecało.
Mistrz Gao poprosił, bym przychodziła do niego zawsze raz w tygodniu o tej samej porze, jednocześnie zabronił mi komukolwiek o tym mówić. Robiłam to co chciał, bo nie widziałam powodów, dla których miałabym się nie słuchać swego mistrza. Czasem kazał mi stać i się nie ruszać, czasem zaś siadać rozkraczona na macie, bym mogła swobodnie palcami rozsunąć wargi sromowe i pokazać mu swoją norkę. Tę czynność powtarzałam potem w łazience, którą szczęśliwie posiadałam na wyłączność; siadałam wtedy przed lustrem i badałam, jak zbudowana jestem między nogami, próbując sobie jednocześnie wyobrazić, gdzie dokładnie wchodzi wąż, a którą dziurką wychodzą dzieci.
Pewnego razu wizyta u Mistrza Gao zakończyła się moim płaczem, gdyż po tym jak nakazał mi usiąść przed nim okrakiem, zaczął dotykać mnie t a m swoją bambusową laską. Momentami zadawał mi ból, kując mnie nieudolnymi próbami wepchnięcia ją we mnie. Kontrolujący mną strach sprawiał, że się odsuwałam, zaczęłam płakać, sama nie rozumiejąc do końca czemu, a on wtedy bił mnie tą laską po głowie, ostatecznie dając jednak za wygraną. Jego pieszczoty w ogóle mi się nie podobały, więc za wszelką cenę starałam się unikać z nim kontaktu.
Pierwszy rok w Klasztorze zleciał mi całkiem szybko, choć nie było łatwo z natarczywością Mistrza Gao, ani z nadążaniem za innymi chłopcami podczas treningów. Szybko zatęskniłam za lekcjami historii opowiadanymi z pasją przez Mistrza Po, zwłaszcza za słuchaniem o mitologii chińskiej, która była podobna nieco do Japońskiej, tak samo barwna i fantastyczna, pełna smoków. Zawsze lubiłam zaglądać sobie w wolnych chwilach do biblioteki, a następnie wyciągać zwój z legendami; najczęściej czytałam o Nefrytowym Cesarzu, którego uważało się za Smoczego Króla. Miał on pod swoimi rządami armię smoków, w tym również cztery główne smoki, które jednak w jego legendzie poświęcone były czterem kierunkom świata: północy, południu, wschodowi i zachodowi. Uwielbiałam wyobrażać sobie jak to Nefrytowy Cesarz ciekawski świata po którym nigdy nie stąpał, zszedł raz na ziemię prosząc, aby stawiły się przed nim najciekawsze zwierzęta zamieszkujące planetę. Wydały mu się nie tyle interesujące, co piękne, tak więc każdemu z osobna poświęcił jakiś znak zodiaku, które dzisiaj pomagają ludziom wyznaczyć im swoją życiową drogę. Zwoje stały się moimi jedynymi przyjaciółmi, bo choć mogłam liczyć na szczerą uprzejmość ze strony Mistrza Funga, nigdy nie komu nie potrafiłam zwierzyć się ze swoich problemów, a zapisane zwoje pomagały mi chociaż od nich uciec. W tym długim, otoczonym nijakimi ogrodami kompleksie budynków znalazłam dla siebie miejsce właśnie w bibliotece, choć cały Klasztor okazał się ciekawszy, bardziej urozmaicony niż mój dawny japoński domek.
Zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem obcięłam włosy, spróbowałam wtopić się w otoczenie, ale nigdy nie udało mi się przejąć zachowań chłopaków; były zbyt obrzydliwe, bym mogła w pełni być jak oni. Pomimo tego że obcięłam włosy każdy i tak mnie rozpoznawał, a to wszystko przez oczy, bo żaden Chińczyk czy Japończyk nie miał oczu jaśniejszych od koloru herbaty. Poza tym wszyscy byli ode mnie wyżsi, nawet ci młodsi mnisi; zdziwiłam się, że Chińczycy choć podobni do nas, Japończyków, wzrostem przewyższali nas o dobre parę centymetrów i gdyby nie obecność dzieci z Zachodu, byliby jedynymi tutaj wielkoludami. Czasem starałam się chodzić przy nich na palcach, żeby nie czuć, jak bardzo odstaję od reszty pod wieloma aspektami, nie robiąc sobie nic z bólu w palcach odzywającego się każdego wieczoru. Łzy wylewałam z siebie nie raz, a to z powodu nieuprzejmości kolegów, a to z uwag ze strony mistrzów; żaden nie wierzył, że zdołam kiedykolwiek osiągnąć wyższy poziom w Kung Fu, dlatego czasem, gdy nie miałam już siły biec za resztą, któryś z nich zabierał mnie do kuchni i kazał sprzątać podłogę mówiąc, żebym tu dokończyła swój trening. Omi który szkolił się indywidualnie szybko zaczął się pysznić i denerwować tym wszystkich innych chłopaków, w tym również mnie, lecz na szczęście wkrótce został od nas odseparowany, bo ktoś tak zdolny zasługiwał na osoby pokój w innym skrzydle. Między innymi też dla tej nagrody zdobycia dla siebie czterech ścian na własną wyłączność, pompowałam z siebie sił ile się dało, tonąc w własnym pocie, bólu, oraz zmęczeniu, a każdy siniak czy zbicie kończyny witałam z uśmiechem. Nie chciałam być słaba, nie chciałam być taka za jaką wszyscy mnie uważali, choć nigdy nie zechcieli mnie poznać. Pierwszy rok był trudny, ale potrzebny bym mogła dostosować się do rytmu nowego otoczenia, a tęsknota za domem stopniowo przestawała mi doskwierać. Potrwało trochę nim przywykłam do braku ojca i siostry. Z początku obecność samych chłopców była dla mnie atrakcją, nowością, ale wnet zrozumiałam, że nieco brakuje mi nieustającego trajkotania i ciągłego robienia dramatów z mojego powodu przez ojca czy siostrę. W nowym miejscu wcale nie miałam łatwiej, ale pocieszałam się myślą, że nienawiść którą darzy mnie płeć przeciwna wynikała z przekonań i nie była tak głęboko w nich zakorzeniona, bym nie mogła z nią walczyć; w domu cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze pozostałabym matkobójczynią. W Klasztorze czas był moim sprzymierzeńcem, bo wraz z mijaniem miesięcy i moim dojrzewaniem, chłopcy zaczęli robić się dla mnie milsi, a nawet zapragnęli mego towarzystwa.
Z czasem nauczyłam się pewności siebie, a wszystko zaczęło się pewnego wieczoru, gdy to miałam jedenaście lat; zwabiona hałasem wymykających się po kryjomu chłopców z pokoju pod osłoną nocy, poszłam za nimi, skradając się niczym mała myszka; po raz pierwszy moje małe stópki do czegoś się przydały, bo podłoga ani razu pode mną nie zaskrzepiła. Zobaczyłam, jak chłopcy z mojego pokoju scalają się w większą grupę ze starszymi chłopcami w wieku nawet siedemnastu lat. Jeszcze starszych nie można już było w Klasztorze spotkać, gdyż ci uciekali z niego nie mogąc dłużej wytrzymać celibatu, albo byli wysyłani do innych Klasztorów dokończyć szkolenie na pospolitego mnicha; tutaj po osiemnastym roku życia mieli zostawać tylko ci, w których wykryto obecność smoka. Przekonałam się na własnej skórze, jak celibat działa na dojrzewających chłopców, ba! na Mistrza Gao też działał. Idąc więc dalej za grupą nie mogących spać mnichów, doszłam z nimi do piwnicy pod zachodnim skrzydłem Klasztoru, w którym przechowywane były alkohole, wykorzystywane do oczyszczania ran lub do składania w ofierze smoczym posągom. Chłopacy spotykali się tam o zmroku by popijać niewielkie jego ilości, którymi większość dawała radę upijać się do nieprzytomności; dziwiłam się, że żaden z Mistrzów nie odkrył jeszcze ginących zapasów trunków, bo lubili spotykać się tam czasem aż cztery razy w tygodniu. Schodząc za nimi do piwnicy od razu zostałam odkryta przez Chai Siyu, szesnastolatka o oczach blisko siebie osadzonych w kolorze ciemnych podnóży gór Song. Miał ciężką rękę oraz wredny charakter, a więc był wściekły z początku tym, że odkryłam ich sekret, ale przewidując we mnie groźnego przeciwnika, który mógłby o wszystkim donieść jakiemuś mistrzowi, pozwolił mi do nich dołączyć i zostać młodszym członkiem klubu. Ceną wstępu do ich męskiego rytuału miało być pozwolenie, by chłopcy dotykali mych piersi i pocierali mnie dłońmi między udami. Obecny tam również Raimundo oznajmił mi, że inicjacja chłopców polegała na skaleczeniu palca i łączeniu krwi, uznał wszakże ten obrzęd zbyt trudny dla dziewczyny. Kiedy Chai Siyu zbliżył się do mnie po raz pierwszy, niezdarnie rozpiął mi tunikę i położył spocone dłonie na mych malutkich piersiach. Widziałam, że był podniecony, gdyż drżał na całym ciele, ale nie patrzył mi w oczy, więc nie mogłam dzielić z nim tego przeżycia.

Przez ponad połowę nocy paliliśmy ognisko i w żelaznym kociołku podgrzewaliśmy alkohole, w tym japońskie sake, a gdy alkohol zaczynał wrzeć, dorzucaliśmy pokruszony imbir. Uwielbiałam, kiedy napój bulgotał i ekscytowałam się ciepłem, jakie ogarniało mnie w chwilę po wypiciu szklanki. Czasem chłopcy śmiali się z tego, jak potrafiłam nieraz wykrzywić minę z niesmaku, ale szczęśliwie szybko zaskarbiłam sobie ich sympatię, a macanie mnie przyczyniło się właśnie do tego, że stali się dla mnie milsi.


________________________________________________________
Nooo.... I co wy na to? :)