niedziela, 25 października 2015

6. Czwórka smoków i nowa dziewczyna w Klasztorze.


Jedną z głównych zalet bycia czwartym smokiem było zyskanie nowych praw, jak na przykład to pozwalające mi farbować włosy, z prośbą jednak, bym uszanowała spotkania w świątyni poświęcone tradycjom i w te dni miała włosy naturalnie czarne. Ponieważ nie opuściła mnie ochota, by zaznaczyć to, że jestem dziewczyną, i że się tego nie wstydzę, pudrowałam dalej twarz na biało, policzki ciepłym różem, a oczy podkreślałam czarną kredką, tworząc w ten sposób na sobie maskę, iż tylko brakowało złożenia na mych ustach czerwonej kropli farby, jak to gejsze czyniły, by dodać sobie namiętności. Mistrz Fung nie komentował tego, że w tak młodym wieku się maluję, w zasadzie to był bardzo tolerancyjny w tej kwestii. Byłam mu z tego powodu bardzo wdzięczna.
Na drugi dzień po tym, jak okazało się, że jestem smokiem, poprosił abym stawiła się przed świątynią, w której dziewięcioro mistrzów lubiło medytować przed paleniskiem. Przyszłam ubrana w nowy xiaolinski strój, jaki dostałam, w barwach czerwono-białych, włosy zaś wspięłam w dwa kitki. Kiedy Mistrz Fung zjawił się przy mnie, zabrał mnie na medytacje nad rzekę Pí Lóng i tam odbył ze mną szczerą rozmowę. Chciał usłyszeć jak naprawdę wyglądało moje życie w domu mego ojca, oraz co spowodowało, że będąc u Mistrza Gao zapłonęłam. Historię o tym, co działo się w Japonii, gdy tam jeszcze byłam, streściłam ze łzami w oczach, których już z kolei zabrakło, kiedy zdradzałam wygląd moich wizyt u Mistrza Gao, nie pomijając ostatnich faktów. Na wieść o tym, że zostałam rozdziewiczona Mistrz Fung wstał, odprowadził mnie do mojego pokoju, w którym miałam spędzić ostatnią noc, by nazajutrz wyprowadzić się do innego budynku i dołączyć do Omiego, Claya i Raimunda. Kiedy z rana się pakowałam, obiła mi się o uszy rozmowa Xianga z Liwei'em o tym, że Mistrz Gao został wydalony poprzedniego wieczoru.
Po południu miałam blond włosy spięte w warkocz i strój wzorowany na amerykańskiej modzie, przykułam więc uwagę nie jednego mnicha.
– Nie poznałem cię, Kimiko – powiedział Xiang, masując swój przepełniony obiadem brzuch. – Zawsze musisz zaskakiwać, tak jak z objawieniem smoka.
Odkąd okazało się, że to ja jestem czwartym smokiem, relacje wokół mnie zrobiły się nieco napięte, a atmosfera w pokoju była zawsze gorąca. Ani moi współlokatorzy, ani chłopcy z innych pokoi, nie tolerowali już dłużej mojej obecności. Czas, w którym cieszyli się, że w Klasztorze obecna jest dziewczyna, skończył się, kiedy okazałam się od nich dwa razy lepsza i bardziej wyjątkowa. Wiedziałam, że to zazdrość nie pozwala im się ze mną dłużej kolegować, oraz zmusza do krytykowania mnie na każdym kroku. Nieliczni pozostali mi wierni, mianowicie członkowie Sekretnego Klubu, którzy pamiętali, jak wyglądam nago, lub jak smakuje mój język.
Wydalenie Mistrza Gao nie było jedyną niezwykłą rzeczą, która wydarzyła się po moim ognistym incydencie. Uwierzono, że dziewczyny faktycznie nie muszą odstawać od chłopców, więc zaraz następnego dnia pozwolono dać szanse pewnej małej sierotce, która podobnie jak ja, też pochodziła z Japonii. Na wieść o nowej dziewczynie podskoczyłam do góry, a serce zabiło mi szybciej. Nie wiedziałam jednak czy to z radości, że tuż obok będę mieć koleżankę, czy z obawy, że odbierze mi wszystkie przywileje u chłopców, bo ja już nie będę dłużej uważana przez nich za wyjątkową i może nawet uznają, że nowa jest ode mnie ładniejsza, fajniejsza i ciekawsza. Z dystansem postanowiłam podejść do nowej mniszki, o której zrobiło się głośno z samego rana. Nie dość, że moja popularność zmalała odkąd zostałam smokiem ognia, to teraz jeszcze bardziej stałam się dla chłopców niewidzialna; wszyscy nic tylko plotkowali, jaka to nowa dziewczyna nie jest. Zachowywali się, jakby to zakochali się w niej na sam słuch o niej i zaciekawiło mnie, czy nie było z nimi podobnie w moim przypadku, gdy to ja wprowadzałam się do Klasztoru. Choć czułam, że mogę mieć z przybyłą Japonką wiele wspólnego i łatwo znaleźć wspólny język, z góry, za nim ją jeszcze poznałam, wzięłam ją za swoją rywalkę, która nic a tylko może mi zaszkodzić. Ciekawa poszłam ze wszystkimi na plac po śniadaniu, gdzie oficjalnie została nam przedstawiona przez Mistrza Funga jako nowa siostra.
Byłam wściekła na widok wschodniej piękności o wąskich, czarnych oczach i bladej cerze, matowej niemal jak masa perłowa lub kamień księżycowy. Miała krótkie czarne, lśniące włosy sięgające ramion. Na prośbę mistrza przedstawiła się nam mówiąc czystym, spokojnym głosem, że ma na imię Keiko. Nienawidziłam jej od pierwszego wejrzenia, a najbardziej nie mogłam znieść jej zapachu limonki i bazylii, który rozsiewała po całych pokojach, w których była. Szybko zaskarbiła sobie nie tylko zainteresowanie chłopaków, ale również ich uwielbienie. Była młodsza ode mnie o rok i może to czyniło ją atrakcyjniejszą. Co prawda nigdy nie została członkiem Sekretnego Klubu, o którym nigdy zresztą się nie dowiedziała, ale na swoje skinienie chłopcy kładli jej się do stóp, doznając niewyobrażalnych rozkoszy, gdy tylko któregoś obdarowywała jednym ze swoich słodkich uśmieszków. Była jak postać z jednej z chińskich legend o księżycu, która wabiła mężczyzn i zmuszała do wielbienia swego oblicza, jasnego i pięknego jak tafla pełni na bezgwiezdnym niebie.
Lubiła sprawiać wrażenie bardziej cynicznej niż w istocie była, ale wnet odkryłam, że ma naturę wielce wrażliwą. O dziwo dawała młodszym chłopcom skarby, jakie znajdowała w Chinach podczas swych samotnych wędrówek, którymi były kawałki wyrzuconej biżuterii, tępe nożyki o ciekawych rękojeściach, lub zabawki wielkości niemowlęcej piąstki. Niezbyt przepadałam za tą jej minką moralnej wyższości, lecz miała w sobie jakąś wrodzoną dobroć, zachęcającą do nawiązania przyjaźni. Wyczuwało się w Keiko coś, co pozwalało jej zaufać i sprawiało, że inni czuli się przy niej swobodnie. Może była to pewność, z jaką się poruszała, lub wręcz dziecięcy sposób akcentowania każdego, z kim się zetknęła, ale cokolwiek to było, nie dało się, idąc obok niej, nie wziąć jej pod ramię ani przechodząc przez plac treningowi, powstrzymać się od ujęcia jej dłoni.
Wieczorem przyszedł czas, bym się wreszcie przeprowadziła i dołączyła do wybrańców, zostawiając chłopaków z nową atrakcją Klasztoru; Keiko miała mnie zastąpić, przeżyć wszystko to, co ja przeżyłam – no może nie do końca wszystko. Pożegnałam się ze wszystkimi, życząc im sukcesów w dalszej karierze, po czym spakowana wyszłam. Zdziwiła mnie reakcja Keiko, która wybiegła za mną, wołając mnie i prosząc, żebym się zatrzymała. Kiedy zdyszana dobiegła do mnie, oznajmiła mi, że nie chce, abym zostawiała ją samą.
– Proszę, nie odchodź! Nie chcę być jedyną dziewczyną tutaj! Chce mieć przyjaciółkę!
Popatrzyłam na nią wielce zszokowana, bo nie tego się spodziewałam. Patrząc jednak na nią, kiedy stała tak cała roztrzęsiona, słabsza ode mnie, tak bardzo przypomniała mi mnie samą, iż w momencie poczułam się wyższa pod wieloma względami. Stwierdziłam, że Keiko niczym mi nie zawiniła i mogłabym okazać się dobrym sercem, odegrać siostrę, jaką moja własna nigdy dla mnie nie była, i pomóc Keiko przejść przez to wszystko, co ją czeka.
– Nigdzie nie odchodzę, w zasadzie to będę zaraz obok – powiedziałam jej, następnie wskazałam palcem dokąd zmierzam. – Widzisz tę bramę osądzoną w tym niskim, białym murze, niższym od tych, które otaczają cały kompleks? Za nią jest druga część Klasztoru, gdzie też znajduje się plac do ćwiczeń, ogród i budynek z pokojami, w którym będę spać. Naprawdę będę tuż obok, więc jeśli chcesz, możemy się widywać.
Keiko zdecydowanie ulżyło, że aż odetchnęła z ulgą, po czym przytuliła się do mnie. Wyznała, że boi się zasnąć będąc sama w pokoju z chłopakami i liczyła, że będziemy razem spać obok siebie, razem się w ten sposób wspierać. Niestety ja musiałam iść inną drogą, drogą smoka, tak więc pocieszyłam ją, że skoro mi przez cztery lata nie zdarzyła się z ich strony żadna fizyczna krzywda, tak i jej nic takiego nie spotka, bo ta najgorsza, pierwsza fala podniecenia na widok płci przeciwnej dawno już przeszła. Nie żegnaliśmy się, a jedynie powiedziałyśmy sobie "do zobaczenia". Ciekawi mnie dzisiaj, czy już wtedy Keiko zakochała się we mnie i wiedziała, że w przyszłości zostaniemy kochankami, lub czy to dopiero moja siostra na nas wpłynęła.
Następnego dnia oficjalnie zostałam przez wszystkich uznana za smoka ognia i to właśnie tym tytułem niektórzy mistrzowie lubili się do mnie zwracać, co mi ani trochę nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie, bo napawało dumą. Pozostając w przebraniu amerykańskiej blondynki, zjawiłam się o świcie w białym budynku z niebieskim dachem, gdzie w środku stał posąg buddy. Wszystkie tam pomieszczenia nie różniły się za bardzo od tych, do których przywykłam przez cztery lata nauki w Klasztorze; wszędzie widziałam drewno, drewniane kolumny i drewniane drzwi z drewnianymi kratownicami, przez które przechodziło białe płótno, co strasznie kojarzyło mi się z moim domem. Dowiedziałam się, że pokój będę mieć wspólny razem z chłopakami, a nasze maty mają być oddzielone zasłonami, upodabniając tym samym nasze łóżka do namiotów. Nie miałam zamiaru narzekać na warunki, gdyż i tak spotkało mnie więcej szczęścia, niż podczas mego życia w Japonii. Grzecznie czekałam przed symbolem Yin Yang wyrzeźbionym w posągu, aż dołączy do mnie reszta wybrańców. Nie musiałam długo czekać na Claya i Raimunda, którzy nie ukryli zaskoczenia, widząc mnie.
– Więc ty zostałaś smokiem ognia? – rzucił Rai, po czym położył mi rękę na ramieniu. – Zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. – Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam ścisk w żołądku słysząc, że mi schlebia.
– Oczywiście, Rai – powiedziałam. – Uważaj, bo uwierzę. – Za nic nie chciałam, by Raimundo uważał mnie za łatwą, toteż postanowiłam, że wszystkie jego zaczepki oraz flirty, które często się potem zdarzały, będę olewać i tym samym jeszcze bardziej pobudzać w nim frustrację, uświadamiając go, że skończyło się wykorzystywanie małoletniej dziewczynki i macanie jej; niech wie, że jeśli chce mnie zdobyć, będzie musiał mocno się postarać. Miałam nadzieję, że nie zajmie mu to długo, bo w środku po tym, jak utraciłam dziewictwo, nie mogłam się doczekać, aż ponownie lgnę pod mężczyzną. Tak bardzo doskwierała mi ta potrzeba, że perspektywa zrobienia tego z Brazylijczykiem o wielkim nosie i sporym owłosieniu jak na piętnastolatka, przestawała mi przeszkadzać.
Wkrótce dołączył do nas Mistrz Fung, który przyprowadził ze sobą Omiego; tego malca o głowie w kształcie piłki i koloru intensywnie żółtego jak wschodzące słońce, nie widziałam strasznie długo. Zapomniałam, jak wygląda, a i on zrobił wielką, zdziwioną minę na widok mnie i pozostałych dwóch smoków.
– No i gdzie ci pozostali wybrańcy, mistrzu? – zwrócił się z pytaniem do Funga. Moje pieśći same się zacisnęły, a wnętrze ogarnął ogień lekkiego zirytowania; jak mógł tak przy nas bezczelnie coś takiego powiedzieć? Mały Omi zachował się arogancko, zupełnie jak gdyby nie liczył się z uczuciami innych; jak gdyby całe życie wychował się w rodzinie Heylin.
Potrzebowaliśmy czasu, żeby się ze sobą zżyć i nauczyć współpracować w walce z wrogiem. Każdy z nas był inny, nie tylko pod względem narodowości, kultury, stylu bycia, ale również nasze żywioły różniły się od siebie. Jeden był w stanie zwalczyć drugi, padając wtedy ofiarą poprzedniego; tworzyliśmy zamykający się krąg harmonii; mogłam na przykład zwęglić ziemię Claya, ale z Omim nie miałam szans. Mistrz mówił, że naszym celem jest dążyć do zacieśnienia więzów harmonii, mianowicie rozumiał przez to, że mamy stać się jednością. Ciągle powtarzał o tytułach Shoku wojownika, a także o możliwości wejścia mnicha w tak zwany tryb Wudai, podczas którego tworzyliśmy osobną jedność z własnym żywiołem. Mistrz Fung pielęgnował naszą wiarę w nasze zdolności, nigdy w nas nie zwątpił i zawsze potrafił wyprowadzić z najgłębszej depresji, napawając większą motywacją do osiągnięcia mistrzostwa w Kung Fu. Z początku ani trochę nie wierzyłam w bezinteresowność jego dobrodusznych, wspierających nas psychicznie czynów twierdząc, że po prostu zdaje sobie sprawę z tego, iż los świata zależy od nas. Chociaż wiedziałam dokładnie, jaka rola obrońcy na mnie przypadła i jak bardzo ważna się stałam, dopiero z wiekiem zaczęło to do mnie docierać. Zauważyłam, że z początku podeszłam do tego lekceważąco, traktując całe to zajście z byciem wybrańcem jak zabawę. Jakby nie patrzeć, nadal byłam dzieckiem, które musiało szybciej dojrzeć w surowych warunkach Klasztoru.
Moja kontrola nad ogniem była słaba, ale pod czujnym i troskliwym okiem Mistrza Funga w ciągu roku polepszyłam ją. Ani trochę nie czułam, żebym odstawała od chłopaków; chociaż nadal mogłabym być od nich słaba fizycznie, gdyż niestety nigdy nie zdołałam wyrobić sobie takich mięśni, jakie mieli oni, to jednak wyprzedzałam ich pod kątem intelektualnym. Zabawy z komputerem, przeglądanie Internetu i czytanie zwoi w Bibliotece sprawiły, że w razie jakichkolwiek wątpliwości, chłopacy kierowali się z pytaniami do mnie, by nie musieć wysłuchiwać skomplikowanych odpowiedzi Mistrza Funga, który nigdy nie przestał mówić zagadkami. Kto wie, może w poprzednim wcieleniu Mistrz Fung był poetą?
Nabyta wiedza pomogła wykazać mi się w wielu trudnych sytuacjach, jak chociażby wtedy, gdy porwał mnie Jack Spicer i zamknął w naładowanej prądem klatce; posiadałam przenośne urządzenie wyglądem przypominające telefon, ale funkcjonalnie zbliżone do mini komputera; z jego pomocą mogłam łączyć się do sieci i innych urządzeń, oglądać filmy, oraz grać w ulubione gry, a gry stały się moim ulubionym zajęciem wypełniającym nudę przerw odpoczynkowych między treningami w Klasztorze. Prócz tego, gdy Wu było związane z jakąś historią zawsze byłam pierwsza, by ją objaśnić, a w przypadku musu zlokalizowania go w nowych miastach, które niekoniecznie musiałam wpierw widzieć na oczy, potrafiłam bezbłędnie sobie poradzić, dzięki czemu większość naszych misji kończyła się szybkim powodzeniem. Byłam niezastąpionym członkiem naszej małej drużyny, znałam swoją wartość, nie przestając starać się aby jej cena rosła w górę z każdym następnym dniem, jak i nie pozwalałam sobie podskakiwać. Nie bez powodu więc irytowały mnie wszystkie krytyki ze strony Omiego, który uważał, że ponieważ jestem dziewczyną, przedstawicielką słabej płci, nigdy nie zdołam chłopaków prześcignąć. Nie wierzyłam w to. Sam fakt, że byłam jedną z nich, byłam smokiem i władałam potężnym żywiołem pozwalał mi czuć się z nimi na równi.
Nieraz ze złości potrafiłam mu przyłożyć, zresztą nie tylko jemu: Raimundowi i Clayowi także, choć ten drugi po drugim uderzeniu ode mnie zaprzestał robienia czegokolwiek, co mnie drażniło, no może za wyjątkiem jego kowbojskich powiedzonek. Raimundo był z kolei tym, który obrywał ode mnie każdego tygodnia, jak gdyby denerwowanie mnie dawało mu ogromnie ilości radości, iż ociekał śliną na samą myśl, by znowu mnie wkurzyć, a żadne uderzenie mojej pięści nie było mu straszne. Zazwyczaj prowokował mnie beznadziejnymi żartami, albo krzywdzeniem innych; jego najczęstszą ofiarą był Omi, i chociaż smok wody sam potrafił zaleźć  mi za skórę swoimi seksistowskimi uwagami, wiedziałam, że jest on po prostu dzieckiem Klasztoru, który nigdy nie widział świata na własne oczy, co też usprawiedliwiało jego niesamowite zdumienia za każdym razem, gdy wyruszaliśmy po jakieś Wu, dlatego też ja, Clay, oraz Raimundo, powinniśmy zachowywać się dojrzale i uczyć go wielu rzeczy – a zwłaszcza slangu – zamiast się z niego naśmiewać. Wiedziałam też, że tego oczekuje od nas Mistrz Fung, który chciał, by Omi przebywając z nami poznał nieco odmiennych kultur. I tak jak ja paliłam się entuzjazmem na samą myśl o dowiadywaniu się więcej na temat Chin, tak Omi uwielbiał, gdy pokazywałam mu na przykład jedną ze swoich ulubionych gier „Błotne Zombie”.
I tak mijały miesiące pełne treningów i wzajemnego nauczania, bywały dni wesołe, podczas których cieszyłam się, że żyję, ale również i smutne, w których płakałam z tęsknoty za domem, który nigdy mnie w zasadzie nie chciał. Przebywając w Klasztorze z każdym dniem Japonia zdawała mi się coraz bardziej odległa i obca, z czasem coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że chociaż posiadałam japońskie korzenie, nie powinnam była nazywać się Japonką, bo niby z jakiej racji? Rodzina mojego ojca nienawidziła mnie, matka rodząc umarła z bólu, przeklinając moją egzystencje, przez co ja przeklinałam jej słabość; całe dnie spędzałam w domu, byłam odizolowywana od swego kraju, wypuszczana do niego raz na rok. Z przykrością uświadamiałam sobie, że mało o niej wiem, a jednak nie chciałam, żeby Chiny, które mnie zaadoptowały, pozbawiły mnie mojej całej japońskiej krwi. Może z tego smutku jeszcze bardziej szukałam tego dziwnego uczucia, którego pomimo uwagi Claya nazywałam miłością, twierdząc, że tego właśnie mi trzeba.
Raimundo nie poddawał się; co prawda nie byłam jedyną dziewczyną, z którą flirtował, tak podobało mi się, gdy podchodził do mnie i zaczynał rzucać mi komplementy. Oczywiście pozostawałam chłodna i trudna do zdobycia, czasem nawet musiałam mu przerwać tłumacząc, żeby za bardzo się nie spieszył, a Raimundo gdyby mógł, na pierwszej randce zaciągnąłby mnie do łóżka, chociaż mieliśmy zaledwie po czternaście-piętnaście lat. Widziałam, że Raimundo miał ogromną potrzebę stracenia dziewictwa, z czasem przychodziło mu to coraz trudniej wytrzymywać. Pewnego późnego wieczoru, gdy wracałam ze spotkania z Keiko, z którą wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom, zaczęłam się przyjaźnić, Brazylijczyk był bardziej namolny i napalony niż zwykle.
– Kimiko, pragnę cię – mówił mi do ucha, przytrzymując mnie przy ścianie i nie pozwalając odejść. – Nie daj się prosić.
– Raimundo, wybacz, ale nie chcę – kłamałam. W głębi serca chciałam, aby wziął mnie gdzieś w pokoju, w którym będziemy tylko sami. Chciałam przeżyć znów seks, ale tym razem w taki sposób, w jaki przeżywała go moja siostra; pragnęłam jęczeć z rozkoszy i lepić się od potu, mojego i kochanka. Miałam czternaście lat, ale fantazje szesnastolatki. Jednak obiecałam sobie być trudną do zdobycia, wierząc, że wtedy seks smakować będzie jeszcze lepiej. Z czasem udało mi się wyrobić w sobie tę cechę, dzięki czemu każdy mężczyzna decydujący się na startowanie do mnie musiał liczyć się z tym, że wpierw będzie musiał pokonać sporą drogę pełną zastawionych przeze mnie przeszkód, co i tak żadnego jeszcze mojego wielbiciela nie zniechęciło. Dopiero za jakiś czas pożałowałam, że z pewnym mężczyzną zbyt długo zwlekałam.
– Daj spokój, na pewno chcesz. Inaczej nie uśmiechałabyś się tyle do mnie – smok wiatru nie ustępował. Wreszcie nachylił się do mnie i spróbował pocałować, a wtedy ja kopnęłam go w krocze.
– Wybacz, przystojniaku, ale musisz bardziej się postarać.
Tak, nazwałam go przystojniakiem, choć za takiego go wcale nie uważałam. Wiedziałam jednak, że on słysząc coś takiego od dziewczyny zaraz dostaje drgawek z podniecenia i zaczyna się szczerzyć. Kopnęłam go w czułe miejsce, więc musiałam powiedzieć mu coś, co nie przekreśli mnie w jego oczach i wyrówna szale. Niestety musiałam kłamać za każdym razem, bo nigdy mi się nie spodobał. Zauważyłam, że wszyscy chłopcy, którzy nie byli Azjatami byli strasznie włochaci, jak jakieś małpy, podobnie zresztą było z ich dziewczynami, które nieraz miałam okazje zobaczyć podczas naszych wędrówek za Sheng Gong Wu. Z przerażeniem oglądałam, jak niektórzy mężczyźni potrafią mieć zarośnięte klaty, nogi i ramiona, dziewczyny z kolei tylko ręce, bo nogi na szczęście goliły. Kto wie, może Azjaci też posiadali owłosienie tu i tam, tylko było takich przypadków tak nielicznych, że nigdy nie zdołałam ich doświadczyć?
Tak czy inaczej okłamywałam Raimunda, nie byłam wobec niego szczera, a moje jedyne miłe zachowania względem niego wypływały z chciwej intencji wykorzystania jego węża do zaspokojenia własnej potrzeby. Rozważałam nie raz opcje wybrania sobie kogoś innego, w końcu w „Klasztorze” obok byli inni chłopcy i wcale nie musiałabym oddawać się jakiemuś mistrzowi, i uniknąć w ten sposób krzywdzenia kolegi z drużyny, z którym coraz bardziej zacieśniałam przyjacielskie więzi, tak jednak zostałam przy nim. Wolałam z nim niż z Clayem, który był dla mnie jak brat, ani z Omim. Jeśli chodzi o Żółtogłowego to nie sądziłam nawet,  by kiedykolwiek jakaś dziewczyna byłaby w stanie się w nim zakochać. Ja nie mogłam zdzierżyć jego wyglądu, miał zbyt nieproporcjonalnie dużą i zbyt okrągłą głowę, jak piłka lub cytrus.
Mijały miesiące, w których wiele się wydarzyło. Moja więź z Raimundem pogłębiła się do tego stopnia, że zaczęłam dawać mu buziaki przy byle okazji. Czułam się winna w środku i brzydziłam siebie samej, bo wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie wykrzesać z siebie jakiś głębszych uczuć do niego i tylko go wykorzystuje, by kiedyś móc się zaspokoić jego wężem. Nadal zwlekałam z tym dniem, chciałam żeby bardziej dorósł, aby jego wąż był naprawdę dobrych rozmiarów. Wcześniej chłopcy lubili podchodzić do mnie i prosić mnie o to, abym pomogła im zdecydować, kto z nich ma większego. Niestety Raimundo przegrywał z Clayem i z niektórymi Chińczkami. Geny nie były dla niego łaskawe. Co prawda nie widziałam jego węża od jakiś dwóch lat, tak nadal wybrzuszenie jego spodni gdy ze mną flirtował nie robiło na mnie wrażenia. Aż wreszcie zaczęło do mnie docierać jakimi okropnymi kategoriami myślę i co dzieje się z moim mózgiem. Czy ja byłam jakaś niewyżyta?
Pewnego dnia wiele rzeczy zaczęło się zmieniać, nie tylko moje myślenie, które zaczęło wychodzić na prostą. Mianowicie to, że Heylin coraz bardziej dawało nam się we znaki. Nawet heylińska wiedźma Wuya, stara, czerwonowłosa paskuda zdołała przeciągnąć Raimunda na swoją stronę na pewien czas. Myśleliśmy, że świat się wówczas kończy, jednak tę frazę powtarzaliśmy sobie potem jeszcze przez wiele razy i zawsze dane było nam dalej żyć. Kiedy Raimundo stał się zły i wygarnął nam wszystkim nasze wady, oraz nasze paskudne postepowanie względem niego, dotarło do mnie, jak okropną jestem osobą. Zastanawiałam się, co tak wpłynęło na mnie, że jedyne o czym myślałam to seks z mężczyzną. Nie umiałam wybrać między obaleniem winą utraty dziewictwa z Mistrze Gao, a podglądaniem siostry w dzieciństwie. A może oba te wydarzenia były winne?  Tak czy inaczej obiecałam sobie, że uznam celibat, będę żyć zgodnie z jego zasady i nie dam się omamić żadnemu mężczyźnie, by móc dalej rozkwitać i piąć się w górę. Chciałam coś osiągnąć w życiu, udowodnić swoją wartość, żeby ojciec żałował wszystkiego, co wobec mnie uczynił. Gdy szczęśliwie udało nam się odzyskać z powrotem Raimunda, postanowiłam zachowywać się inaczej względem niego – jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało. Pozostałam co prawda bardziej oziębła na jego zaczepki. W dniu moich szesnastych urodzin odbyliśmy bardzo poważną rozmowę.
Był wieczór, niebo paliło się intensywną czernią, gwiazdy z kolei zlewały się ze sobą w welonie bieli. Wyszliśmy przed Klasztor na ten chłód powodujący gęsią skórkę na ramionach. W pewnej chwili poczułam, jak Raimundo mnie obejmuje i przytula do siebie od tyłu.
– Wszystkiego najlepszego, Kimiko – szepnął mi do ucha. Usta miał tak blisko, że myślałam, że zaraz pocałuje mnie pod małżowiną uszną, ale on tego nie zrobił. Odsunął szybko głowę z powrotem na bezpieczną odległość. – Masz jakieś życzenie w te urodziny?
– Tak – odparłam.
– Jakie? Może uda mi się je dla ciebie spełnić.
Choć utrudniał mi zadanie, nie dałam się. Obiecałam sobie być szczera i zachowywać się jak na moralnego mnicha przystało.
– Chciałabym, aby nasza przyjaźń nigdy się nie skończyła.
To była prawda. Moje największe marzenie. Z chłopakami wiele przeszłam, stworzyliśmy świetną rodzinę. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło się to kiedyś skończyć. Nie chciałam stracić tego największego prezentu od losu: przyjaźni z mnichami. Nasza drużyna dzięki właśnie przyjaźni potrafiła tak skutecznie pokonywać zło w każdym pojedynku, ratować świat przed Jackiem i Wuyą. Naprawdę pokochałam ich jak rodzinę i nie wierzyłam, bym bez nich umiała żyć. Choćby nie wiem co się miało stać….
– Ona nigdy się nie skończy – zapewnił mnie smok wiatru. Uśmiechnęłam się do niego życzliwie. – A może chciałabyś czegoś więcej?
– Wiem do czego zmierzasz, Rai…
– Wiesz? – Znów się do mnie przykleił, łaskocząc moją szyję swoim oddechem. Chciał obrócić mnie do siebie i może nawet pocałować, ale nie dałam się. Pozostałam do niego tyłem, bo czułam, że będzie mi wtedy łatwiej powiedzieć mu po tych wszystkich naszych flirtach i wygłupach to, co powinnam była powiedzieć mu już dawno.
– Chcę, żebyśmy ty i ja pozostali przyjaciółmi.
– Tylko przyjaciółmi? – zapytał. Wyczułam w jego głosie strach.
– Tak – oznajmiłam stanowczo. – Tylko.
– Dlaczego?
– Bo tak będzie najlepiej dla nas wszystkich, dla całej drużyny. – Nagle straciłam całą tę odwagę, żeby powiedzieć mu, że nie jest dla mnie tak atrakcyjny, bym chciała z nim być. Brakowało mu czegoś… sama nie wiem do końca czego. Był jak dziecko. Mało inteligentne i brzydkie dziecko. Ale serce miał szlachetne.
Chyba nie po wyglądzie a za serce powinniśmy oceniać ludzi? Pewnie tak, ale czasem oczy mają zbyt wielką moc. Lubimy oceniać ludzi po okładce zanim ich jeszcze poznamy. Do wielu spraw dochodzimy automatycznie, zwłaszcza w sprawach wyglądu. Wygrywa z nami podświadomość.
– Jeśli będziemy parą, a potem zerwiemy, nasz konflikt odbije się na całej drużynie. Nie będziemy już tak sprawni w walce z Heylin jak teraz. W naszej drużynie nie powinno być żadnych romansów – mówiłam dalej.
– Według ciebie romans z kimś z zewnątrz będzie lepszy? Wtedy zaczniesz oddalać się od nas i stracisz przyjaźń z nami! – zaczął się denerwować. Nie tego się spodziewał w ten romantyczny wieczór. Widziałam to po jego na żelowanych włosach i użytej wody kolońskiej, chociaż wcale się nie golił. Na pewno nie na twarzy.
– Rai… Tak będzie dla nas lepiej…

– Akurat! Baby zawsze wiedzą najlepiej! – krzyknął. Potem odszedł i nie odzywał się do mnie przez tydzień. Chociaż tego nie chciałam, przez jakiś czas nasza drużyna źle działała. Czułam, że cokolwiek będę chciała zrobić, zawsze ją rozwalę, nawet jeśli wcale tego nie chcę. To wszystko przez te moje przeklęte oczy! Ja cała byłam przeklęta! Przynosiłam samego pecha. Jeśli nie trzęsienia ziemi w Japonii, to niszczyłam przyjaźń, niszczyłam naszą xiaolińską drużynę. Znowu na jakiś czas zaczęłam się nienawidzić, chociaż starałam się tego nikomu nie pokazywać. Udawałam uśmiechniętą dziewczynę, pozostałam sympatyczna i zawsze skora do pomocy. Zaczęłam tylko ograniczać malowanie swoich włosów, bo uciekła ze mnie cała radość z życia. Obiecałam sobie, że przy następnym wypadzie do Szanghaju nie zakupię żadnych nowych ciuchów, perfum, ani kosmetyków. Będę czystym mnichem Xiaolin, chodzącym tylko w xiaolińskich szatach i o twarzy czystej jak łza, bez cienia makijażu. I tak jak wcześniej obiecałam sobie, że nie zwrócę uwagi na żadnego innego mężczyznę, żeby nie zaszkodzić drużynie. Jaka szkoda, że zabrakło w tym planie praktyki.





Obowiązki i jeszcze raz obowiązki. Nie przewidziałam, że będzie ich tak dużo, ale nie zamierzam przerwać tego bloga, dopóki mam dla kogo pisać. Mam nadzieję, że rozdział się podoba, Trochę zdradziłam co będzie w przyszłości... Oby to nie umniejszyło Waszej przyjemności w czytaniu następnych notek. :)

sobota, 3 października 2015

5. Wyścig po ostatniego smoka i płacz małej dziewczynki


Chociaż rosłam i z każdym nowym dniem byłam silniejsza zarówno fizycznie, jak i psychicznie, nadal pozostawałam dzieckiem, które nigdy nie zaznało miłości, więc nie raz zdarzyło mi się płakać wieczorami do poduszki. Były to łzy wylewane nie tyle z trudów fundowanych mi przez Klasztor, ale przez dokuczającą mi samotność. Wiedziałam, że nie jestem jedyną osobą tutaj, której jest smutno, że nigdy nie miała rodziny, a nawet jeśli to nigdy nie poczuła ciepła domowego ogniska w poprawny sposób. Nie wstydziłam się zatem płakać, wiedząc też, że skoro nie jestem jedyna, nie ma potrzeby bania się, że ktoś zechce uznać mnie za słabą. Płacz w Klasztorze był czymś aż zbyt naturalnym. Chłopcy czy to młodsi ode mnie czy starsi, płakali z samotności, z tęsknoty za domem, czy po prostu dlatego, że treningi były dla nich zbyt ciężkie. Pamiętam, że często płakałam też dlatego, że bałam się, iż jednak pomimo mych starań mając osiemnaście lat skończę jako wysyłka do Klasztoru w Tybecie, skąd nigdy nie zdołam uciec, chyba, że odbiorę sobie życie. Ale najbardziej dokuczała mi samotność i brak miłości. Nic dziwnego więc, że zaczęłam interesować się chłopcami, pragnąc ich towarzystwa, bliskości, nawet częściej zaczęłam wspominać seks uprawiany przez moją siostrę jednocześnie zastanawiając się, czy to właśnie samotność popycha dwojga ludzi w objęcia.
O swoim problemie odważyłam się porozmawiać z Clayem, który ze wszystkich chłopców był najmilszy. Co prawda nie lubiłam sposobu jego mówienia  oraz jego zapachu mleka, tak miał wielkie serce i ani razu mi nie dokuczył.
– Skoro nigdy nie poznałaś miłości, Kimiko, jak w ogóle możesz jej pragnąć? – spytał mnie otwarcie. Fakt faktem nie wiedziałam czym jest miłość, więc czemu czułam się samotna? Czego tak naprawdę pragnęłam? Olśniło mnie, że Clay ma zdecydowaną rację i płaczę pragnąc jakiegoś obcego, innego uczucia, nie wiedziałam tylko jakiego.
Mimo tej świadomości wiele razy budziłam się z przerażającym uczuciem pustki i od razu wiedziałam, że nowy dzień zapowiada się fatalnie. Nie rozumiałam, skąd bierze się ten ból. Wprawdzie miałam wspomnienia, lecz w tym momencie moje życie, choć nie było pozbawione celu, nie było interesujące i sądziłam, że słabo rokuje na przyszłość. Byłam jedną z nic nie znaczących dla świata dziewczynek, opuszczonych przez rodzinę, a jedyną rzeczą, która mnie wyróżniała był fakt, że zostałam więźniem Klasztoru Xiaolin. Dokuczały mi wahania nastroju, które nasilały się zwłaszcza przed krwawieniem. Byłam jedyną osobą w Klasztorze, która każdego miesiąca cierpiała z samej siebie. Pewnego dnia ogarnął mnie smutek tak głęboki, że nie miałam dość energii by w ogóle wstać z łóżka. Nie mogłam za nic zagłuszyć bólu i poczucia kompletnej bezwartościowości. Nie udało mi się wyrzucić z pamięci obrazu mojej pięknej siostry, ani uciszyć głosu krzyczącego na mnie ojca.
Po obiedzie lało jak z cebry, iż sądziłam, że niebo nad nami urwało się, roztrzepane, ciemne chmury pękły, a my tkwiliśmy pod wodospadem. Ciężkie krople deszczu rozbijały się o plac, na którym pomimo paskudnej pogody i tak, i tak musieliśmy się zjawić. Padało tak mocno, że w pewnej chwili zastanawiałam się, czy nas nie zaleje. Z obawą spoglądałam na niknący w tej gęstwinie kropel zarys pasma gór Song, prosząc, aby nigdy nie pękły pod sobą, bo możliwe, że były jedynym ogrodzeniem chroniącym nas przed wylewem rzek. Ponieważ przemokłam do suchej nutki siedząc na zewnątrz razem z innymi mnichami, dopadł mnie paskudny katar oraz kaszel, a wieczorem dostałam też gorączki. Nie miałam wyboru, musiałam siedzieć i wytrwać do końca w tej ulewie, gdyż akurat trwała walka starszych ode mnie mnichów; zwycięzca mógł liczyć na awans. Raimundo był jednym z walczących, więc obserwowałam go uważnie, ciekawa tego jak ma zamiar sobie poradzić, skoro mało przykładał się do ostatnich treningów. Brazylijczyk o dziwo dawał radę, jeszcze ani razu nie padł, a każdy atak przeciwnika blokował ze spokojem. Deszcz nie przeszkadzał mu ani trochę, jakby przywykł do walk w takich warunkach. W pewnej jednak chwili stracił równowagę i wywrócił się, padając z plaskiem na plecy; Chińczyk z którym walczył natychmiast położył nogę mu na brzuchu, by przytrzymać Raimunda przy ziemi. Byłam pewna, że to już koniec walki i mamy zwycięzcę, toteż nie rozumiałam, na co czeka Mistrz Fung, czemu wstrzymuje się z ogłoszeniem werdyktu.
Wnet niespodziewanie zerwał się potężny wiatr, który dął z taką siłą, iż musiałam złapać się siedzącego obok mnicha, bo wystraszyłam się, że odlecę. Zauważyłam, jak wiatr podrywa w górę przeciwnika Raimunda, a jemu samemu pomaga wstać. Z niedowierzania aż przetarłam oczy; wiatr naprawdę pomagał Brazylijczykowi, otrzepał go z kurzu, postawił spokojnie na równe nogi, na koniec ususzył, przeganiając deszcz. Wiedziałam, co to oznaczało, choć nigdy nie sądziłam, że to właśnie Raimundo Pedrosa będzie tym, który objawi smoka wiatru, i tym samym dołączy do Omiego. Jeszcze bardziej napaliłam się na rywalizację, jednak nie rozumiałam jak Raimundo zdołał załapać się na to szczególne miejsce u boku Mistrza Funga, skoro w ogóle sie nie starał? Co ja robiłam nie tak?
Czasu miałam coraz mniej, pozostały już tylko dwa wolne miejsca; mogłam zostać albo smokiem ziemi, albo smokiem ognia. Byłoby mi to obojętne którym, po prostu chciałam zdobyć to wyróżnienie. Denerwowało mnie patrzenie na Raimunda, który tym osiągnięciem chełpił się potem podczas kolacji, ale jakoś za nic nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Zazdrościłam mu najzwyczajniej w świecie, nie chcąc pogodzić się z tym, że okazał się być ode mnie lepszym. Smarkałam, kaszląc przy tym i świdrując go spojrzeniem pełnym nienawiści. Nie była to jednak szczera nienawiść, bo dziwnym sposobem, gdy on spoglądał na mnie, po czym puszczał do mnie oczko, złość przechodziła, a ja zamiast odrazy zaczynałam czuć ochotę, by się z nim zaprzyjaźnić. Później zorientowałam się, że silniejsi ode mnie mężczyźni pociągali mnie, bo chociaż ja sama pragnęłam udowodnić wszystkim swoją wartość, poczucie bezpieczeństwa u boku kogoś potężniejszego sprawiało, że krew w moich żyłach zaczynała szybciej krążyć. Może właśnie też z ochoty trzymania się zawsze z najlepszymi pozostawałam członkiem Sekretnego Klubu, a nawet dyskretnie przejęłam dowodzenie.
Jeśli chodzi o spotkania w piwnicach to nigdy nie zapomnę zabawy, jaką dawało mi nastawianie chłopców przeciwko sobie, a zaczęłam to robić trzy miesiące przed moimi czternastymi urodzinami. W końcu nie musiałam długo czekać, by to oni zaczęli szukać mojego towarzystwa, i już nie dostosowywałam się do ich gierek, teraz to oni tańczyli, jak im zagrałam. By wypróbować swą władzę, nastawiałam właśnie jednych przeciwko drugim; okazywałam Raimundowi więcej przywiązania niż Yoshiemu i rozkoszowałam się ich rozpaczą i rywalizacją o moje względy. I tak jak przedtem oni w zamian za dopuszczenie do swych rytuałów pozwalali sobie na poufności wobec mnie, tak teraz ja pobierałam od nich pewnego rodzaju opłatę. Nóż z kości słoniowej do rozcinania listów mógł wystarczyć za chwile mego języka w ich ustach, złota rybka z nefrytu za dotyk mej dłoni na członku. Nieraz pomagałam też rozstrzygnąć chłopakom – czy to byli członkami Klubu, czy nie – który z nich ma największego.
Żałowałam tylko Liwei'a, który chyba darzył mnie najszczerszym uczuciem ze wszystkich mnichów. Nigdy nie chciał kupować moich względów, wolał bym sama okazała mu zainteresowanie, toteż próbował przypodobać mi się miłymi rozmowami i całkiem zabawnymi żartami. Pomimo jednak swoich starań szybko zaczynał mnie nudzić, bo niestety, ale nie gustowałam w zbyt grzecznych chłopcach.
W dniu moich czternastych urodzin postanowiłam, że przefarbuje sobie włosy na różowo, co tylko bardziej rozwścieczyło mistrzów, którzy i tak nie znosili, że w ogóle bawiłam się w farbowanie, jak i malowanie twarzy. Próbowali wpoić we mnie zasady pełnego zdyscyplinowania, bym to zawsze chodziła schludnie ubrania w xiaolińskim stroju, z twarzą czystą jak łza, a z włosami czarnymi niczym węgiel. Nie wolno mi było posiadać takiej swobody, toteż grozili, że jeśli jeszcze raz przefarbuję włosy, obetną mnie na łyso, co uważali, że powinni zrobić już dawno. Wszyscy poza Mistrzem Gao, który zawsze stawał w mojej obronie i zapewniał pozostałych mistrzów, że sam wybije mi to z głowy. Jak zwykle wyświadczał mi przysługę, ponieważ czuł, że wtedy ja poczuję się w obowiązku spłacenia swego długu i przyjdę do niego, by znów się przed nim rozebrać i wystawić na pieszczoty. Wiedziałam, że ten dzień był nieunikniony, a jednak starałam się go odwlekać jak najdłużej.
Dzień ten ogólnie nie należał do najszczęśliwszych, bo Clay, którego nigdy bym nie podejrzewała o to, tak jak Raimunda, okazał się trzecim smokiem, a jego żywiołem miała być ziemia. Nie mogłam wręcz uwierzyć w to, co się działo; zostało ostatnie wolne miejsce, a moi rywale jawili mi się jako kandydaci z o wiele większymi ode mnie szansami na jego zdobycie. Bałam się, że przegram ten konkurs i zawiodę samą siebie.
Jako za bardzo swobodna, zbyt nieposkromiona czternastolatka miałam też pewność, że choć byłam samotna na świecie jak sierota, marzyłam o powrocie do Japonii. Choć zostałam odrzucona przez rodzinę mego ojca, w głębi serca czułam, że moja ojczyzna nigdy tego nie uczyni. Należało tylko znaleźć sposób, by służyć jej i zdobyć uznanie, a wiedziałam, że mogę to osiągnąć zostając czwartym smokiem. Wieść o tym, że to Japonka, w dodatku dziewczyna, została smokiem ognia i będzie walczyć o dobro dla świata, rozniosłaby się raz dwa, a ja stałabym się symbolem, który posłużyłby feministkom w walce o równouprawnienie. Chiny mnie urzekły, ale marzyłam, by znów przyjął mnie pod swe skrzydła, kochał i cenił jedyny pozostały mi rodzic – Japonia.
Coraz bardziej kończył mi się czas; mistrzowie szaleli, biegając wokół pagod jak opętańcy, bo o to za ich życia objawiły się trzy smoki i może dożyją objawienia się czwartego. Niektórzy mówili, że to zły znak, że jest to zapowiedź mającego się niedługo przebudzić większego zła, ale i tak był to głos zagłuszany przez euforię wywoływaną przez smoki. Ekscytacja mistrzów odbiła się na psychice mnichów, również na mojej, bo w tym miejscu, gdzie rywalizacja potrafiła dwóch przyjaciół nastawić przeciwko sobie, popychała również niektórych chłopców do oszustwa, a mnie ogarniała furia.
Pewnego razu piętnastoletni mnich imieniem Gary, europejski chłopiec, którego nos również był tak wielki, że mnie brzydził i odpychał, nie dość, że spóźnił się na ćwiczenia na placu, to jeszcze przybiegł z krzykiem, jakby coś się paliło. I w sumie faktycznie coś się paliło, mianowicie jego mata. Zaalarmowany Mistrz Xu przerwał zajęcia, by sprawdzić, czy to o czym wrzeszczy Gary jest prawdą. Pobiegliśmy za nim będąc sami ciekawi całego zajścia oraz jego przyczyny. Jak się później okazało nie tylko mata Gary'ego paliła się ogniem, ale również maty z nią sąsiadujące. Gdyby nie szybka interwencja Mistrza Xu i Mistrza Funga, który w przypadku problemów pojawiał się z szybkością strusia, płomienie zostały natychmiast ugaszone. Zapytany o to Gary jak doszło do pożaru, który o mało nie kosztował ich wszystkich utraty całego owego skrzydła Klasztoru, zaczął jąkać się, bełkotać i zmyślać przy tym nagannie, że objawił się w nim smok ognia. Przecisnęłam się przez mnichów do przodu, by móc lepiej słyszeć jego historyjki, w którą uwierzyłam. Serce biło mi jakby było uderzonym gongiem, a do oczu cisnęły się przegrane łzy.
– Miałem sen, że uciekałem przed jakimś potworem, aż dotarłem do posągu smoka podobnego do tego, który stoi przed Lasem Pagod. W momencie uwierzyłem w swoją siłę, a spiąwszy się wycelowałem obie pięści w potwora. Wtedy obudziłem się nagle, bo poczułem, że dłonie mi płoną, choć nie czułem jakiegoś bólu. Wystraszyłem się oczywiście i niechcący podpaliłem swoją matę...
Mistrz Fung nie potrafił uwierzyć chłopcu, aczkolwiek Mistrz Xu zaczął mówić, iż to możliwe, bo nawet ostatnim czasem Gary zrobił niesamowite postępy i gdyby tak dalej szło, na pewno awansowałby na poziom drugi. Mimo wszystko jednak trzeba było sprawdzić, czy to co mówi Gary rzeczywiście jest prawdą, za nim zostanie przeniesiony do dalekiej części Klasztoru wysuniętej na północ, gdzie znajdował się osobny budynek, wzniesiony tuż obok okrągłej wieży, z osobnym placem, ogrodem i siedzibą dla mających szkolić czwórkę wybrańców Mistrza; obecnie Raimundo, Omi i Clay mieli tam swoje pierwsze w życiu wakacje, gdyż nie mogli zacząć treningu bez czwartego smoka. Mistrz Fung postanowił, że weźmie Gary'ego na prywatne medytowanie w ogrodzie; podczas tej medytacji miałby się przekonać, czy faktycznie chłopak jest ostatnim oczekiwanym wybrańcem. Ponieważ jednak Gary bezczelnie kłamał, stchórzył i nie zjawił się w dniu, w którym Mistrz Fung go oczekiwał, to go natychmiast skreśliło z listy pozytywnie podejrzanych. Nie ominęła go kara, musiał przez cztery miesiące sprzątać wszystkie toalety, jakie w Klasztorze się znajdują, a także przez rok spać na twardej podłodze. To jednak nie zniechęciło innych od prób przechytrzenia Mistrz Funga i uczynienia siebie czwartym smokiem. Niektórzy nawet zaszli tak daleko, że odważyli się pójść z mistrzem na medytacje; śmiałam się słuchając relacji, jak to jeden chłopak imieniem Yao zaczął improwizować w trakcie medytowania udawaniem, że dostał ataku jakiś konwulsji. Mistrz Fung nie dawał się nabrać, jak gdyby od początku swojej kariery mnicha wiedział, jak wygląda czwarty smok.
Tym długo oczekiwanym smokiem ognia byłam ja.
A wyszło to na jaw dziwnym trafem, gdy do moich piętnastych urodzin pozostało pół roku; byłam zdumiona, jak czas  w Klasztorze szybko leciał, jeszcze nie tak dawno bolałam nad niewiedzą, jak oddychać przez przeponę, a teraz z kolei trudziłam się z noszeniem niewygodnych staników, do których przyzwyczaiłam się po zbyt długim czasie. Pewnego dnia jednak, gdy nadal nie mogłam znieść stanika na sobie, doszła do mnie wiadomość, że Mistrz Gao mnie oczekuje. Ten człowiek oczekiwał mnie przez cały czas, wiedziałam o tym i nie chciałam iść, bo wiedziałam, co mnie czeka. Przyszedł jednak po mnie Mistrz Xu, który jeszcze osobiście mnie do niego zaprowadził. Musiałam się posłuchać, toteż poszłam i weszłam do pokoju Mistrza Gao. Spojrzeliśmy po sobie w milczeniu i poczekaliśmy, aż zostaliśmy sami. Wtedy Mistrz Gao podał mi małe pudełko.
Otwarłam pudełeczko i na wyściółce z ciemnozielonego jedwabiu znalazłam ułożone obok siebie, wyrzeźbione z drewna fallusa i pochwę. Pokazał mi, jak oba kawałki wpasowywały się w siebie, tworząc splątaną jedność. Od wieku dziewięciu lat wiedziałam, w jaki sposób łączą się ciała kobiety i mężczyzny i roześmiałam się głośno na myśl, że staruch umyślił sobie nauczyć mnie czegoś nowego równie archaiczną demonstracją. Mistrz Gao śmiał się wraz ze mną.
– Nie wstydź się, mała Kimiko – orzekł. – Jesteś wystarczająco dorosła na poznanie tych spraw. Może kiedyś, po skończeniu dwudziestu lat opuścisz Klasztor i poznasz radość posiadania męża, lepiej więc, byś wiedziała, jak to jest, jak działa seks, zamiast iść do niego wystraszona i niepewna.
Milczałam, tymczasem Mistrz Gao odłożył drewniane akcesoria do pudełka i odstawił na podłogę.
– Podaj mi dłoń, Kimiko – nakazał.
Wziął moje palce do ust i po kolei je oblizywał, aż dłonie lepiły mi sie od jego śliny. Potem wsunął je sobie pod tunikę, przytaknął do członka i jęknął, gdy zacisnęła uchwyt. W przeciwieństwie do na przykład Raimunda, wyposażonego  w o wiele grubszy w obwodzie organ, miał interes cienki jak młody pęd bambusa.
Mistrz Gao zacisnął rękę na mej dłoni i obiema jął gładzić członka. Po, jak się wydawało, trwającej całej wieki chwili, kiedy narząd wreszcie nabrał objętości, starzec poprowadził mnie do swojego łóżka, kazał się rozebrać i położyć. Bez słowa protestu zrobiłam, co chciał, mając złe przeczucie. Jego żądza jednocześnie fascynowała mnie i napawała wstrętem. Podobało mi sie uczucie bulgoczące w moim ciele niczym imbirowa sake. Brzydziły mnie ryby oddech i zwiotczałość skóry Mistrza Gao, jednak czułam się podniecona tym, że wreszcie będę uczestniczyć w "znanym" mi rytuale. Wiedziałam, co się szykuje. Zastanawiałam się, jak mam się zachować; czy mam zamknąć oczy, leżeć nie ruchomo, odzywać się? Pamiętam, że moja siostra piszczała dziwnie, czy ja też powinnam? A może nawet nie będę tego kontrolować i będzie to wychodzić samo ze mnie? Było tyle pytań i zero odpowiedzi. Nim się zorientowałam, trzęsłam się jak galareta i zrozumiałam, że tak naprawdę wcale nie wiem co mnie czeka i co będzie potem.
Uniósł tunikę i wszedł we mnie w pozycji siedzącej; wpychał się powoli, nalegał, bym sie rozluźniła. Gdy w pewnej chwili okazałam trochę sprzeciwu, jakby nagle to, co się działo, przestało mi się podobać, warknął, żebym się uspokoiła, co też uczyniłam. Na jakiś czas.
W pewnym momencie pochylił się i wsunął mi język do ust. Kiedy w końcu, ciężko oddychając, zbliżył się do szczytu, wepchnął się głębiej, niż wydawałoby się to możliwe, a jego jęki przypominały niekończący się, nieprzerwany pomruk, jakby umierał w agonii. Przeszył mnie ostry ból. Byłam zaskoczona, bo nie pamiętałam, aby moja siostra narzekała podczas seksu ze swoim chłopakiem; nawet nie chlipnęła.
– Lepiej, że to ja, Kimiko – oświadczył stary; zszedł z łóżka i natychmiast doprowadził się do porządku, poprawiając swoją tunikę. – Obszedłem się z tobą łagodnie, co jest rzadkością w dzisiejszych czasach. Mogę cię zapewnić, że już nigdy cię nie będzie bolało.
Na prześcieradle została maleńka kropla krwi i Mistrz Gao dodał, że powinnam być dumna, gdyż jest to dowód mojej kobiecości. Zrobiłam się dziwnie smutna, bo pomimo bólu sam akt sprawił mi przyjemność, choć gdyby pozwolono mi na wybór pierwszego "kochanka", nie zdecydowałabym się na Mistrza Gao. Ubrałam się w milczeniu. Zrozumiałam, że utraciłam cnotliwość, coś, co było cenne, wartościowe i w momencie zrobiłam się na niego ogromnie zła.
Niespodziewanie uderzyłam go, nie wkładając w to zupełnie jakiejś większej siły, lecz mimo tego Mistrz Gao upadł, a gdy podniósł się z powrotem, spojrzał na mnie, jakby to miał przed sobą nie czternastoletnią dziewczynkę, a Smoczego Króla z legend we własnej osobie. Instynktownie spojrzałam na swoje dłonie i jednocześnie krzyknęłam przerażona, widząc, że się palą. Wybiegłam z pokoju jak opętana, a moje wrzaski postawiły wszystkich na równe nogi. W mgnieniu oka mnisi i mistrzowie wyszli na zewnątrz ciekawi, dlaczego jedyna w tym Klasztorze dziewczynka krzyczy, jakby działa jej się jakaś straszliwa krzywda. Po chwili usłyszałam również ich krzyki, ale nie przestawałam biec dookoła, wreszcie zaczynając turlać się po ziemi, próbując zgasić okalające moje ciało płomienie. Po paru minutach padłam zmęczona na ziemię, oddając się płaczu. Leżałam i płakałam tak przez długi czas, nikt wokół nie odważył się do mnie podejść, nikt oprócz Mistrza Funga, który nie potrzebował żadnych dowodów na to, by kucnąwszy przy mnie, powiedzieć:
– Wiedziałem, że to ty będziesz smokiem ognia, Kimiko.

Kiedy spojrzałam w jego szare oczy, w których odbijał się cały wiek jego ciężkiego życia, uspokoiłam się, a ogień całkowicie zniknął. 



__________________________________

Rozdział miał być w poniedziałek, ale udało mi się napisać go wcześniej :) Zasługa chamiko pisarek! Mam nadzieję, że rozdział mimo wszystko się podobał. Teraz będzie już tylko fajnie :)