środa, 11 listopada 2015

7. Nefrytowy Cesarz i potrzeba wiedzy




Keiko okazała się być dobrą przyjaciółką, z którą szybko zaczęłam spędzać dużo czasu, wymieniając się tajnikami uwodzenia chłopaków w Klasztorze. Śmiałyśmy się z nich, gdyż byli na każde nasze zawołanie, gotowi zrobić dla nas wszystko za wspólną chwilę lub drobne okazanie zainteresowania. Można powiedzieć, że na pewien czas przejęłyśmy prawie że kontrolę nad Klasztorem Xiaolin, nabijając się z wiedźmy Wuyi, która w młodości, jeśli w ogóle kiedykolwiek młoda była, mogłaby nam tylko pozazdrościć takiego grona zainteresowanych nami posiadaczy węży. Obecność Wuyi ogromnie mi przeszkadzała i nie byłam zdolna do tolerowania jej na arenie, cała też płonęłam w środku, kiedy pojawiała się w zasięgu mojego wzroku. Co prawda po odzyskaniu Raimunda znów stała się duchem, który ze skulonym jak wystraszony pies ogonem wróciła do Jacka licząc, iż ten pozbiera za nią Shen Gong Wu, nadal nie mogłam jej znieść. Byłam jedyną osobą w drużynie, która darzyła ją tak wielką nienawiścią. Co mogłam zrobić? Nie chciałam mieć żadnej konkurentki w sprawach męskich serc, a Wuya, chociaż była stara, flirtowała z byle kim, chcąc tego kogoś owinąć wokół swojego palca. Gdyby tylko Jack nie był dzieciakiem i był trochę mądrzejszy, a także trochę mniej niezdarny, żałosny, odrobinę starszy i atrakcyjniejszy, pewnie i do niego zaczęłaby cmokać. Jej sposób bycia strasznie mnie irytował. Była fałszywa, do tego wredna do szpiku kości. Dla mnie równała się z największym złem istniejącym na świecie, które trzeba było zlikwidować. Żadne wiedźmy z chińskich legend, jak na przykład ta o wiedźmie zjadającej męskie serca, i której włosy były jak macki ośmiornicy, nie wzbudzały we mnie takiej niechęci i odrazy, jak ona.
Tak czy siak razem z Keiko nabijałam się z niej. Naprawdę wierzyłam w to, że Keiko czerpie tę samą satysfakcją ze zniewalaniem mężczyzn, aż do pewnego, słonecznego dnia, gdy wyszło na jaw, że Keiko jest lesbijką, a całe te zagrywki były po to, by umilić sobie życie. Prawda była taka, że chłopacy byli dla niej tak bardzo żałośni, głupi i gorsi, że nie potrafiła nawet wyobrazić sobie stosunku z nim; brzydziła się samej myśli o tym, toteż unikała rozmów na ten temat, a ja, nie mogąc zrozumieć jej, próbowałam ją przekonać, że wędrówka węża do norki jest czymś niesamowitym. Wyznałam więc jej o tym, że Mistrz Gao, mnie kiedyś posiadł, co przyjęła z przerażeniem. Uważała, że Mistrz ten mnie bardzo skrzywdził i to ona właśnie przetłumaczyła mi do rozsądku, że moim ciężkim grzechem było czerpanie z tego stosunku jakiejkolwiek radości, czy z uśmiechem to wspominać. Powiedziała, że po raz kolejny mężczyzna wykorzystał kobietę, co było okropne i usprawiedliwiało nasze zachowanie względem chłopców w Klasztorze. Nie przestając mi opowiadać o tym, że mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystał by zaspokoić swoje żądze, doprowadziła mnie do płaczu, przez co znienawidziłam ją na parę dni. Uciekłam od niej i zostawiłam ją samą, nie chciałam z nią gadać. Wmawiałam sobie, że się myli i wcale nie zostałam wykorzystana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że w tym moim wczesnym okresie dojrzewania, kiedy cały czas myślałam o tym, jak to się wykazać i udowodnić, że kobieta jest równa, a nawet czasem lepsza od mężczyzny, pozwoliłam jednemu mnie posiąść i udowodnić mi, że nie mam racji. A przecież miałam! Na pewno! Dopiero po paru dniach okazałam wdzięczność Keiko za to, że pokazała mi tę straszliwą prawdą, bo jednak prawda, chociaż może być bolesna, jest lepsza od kłamstwa.
W przerwach między treningami chodziłam z Keiko na spacery do pobliskiego lasu. Byłam posiadaczką smoka, nie miałam powodów by uciekać, tak więc Mistrz Fung dawał mi to pozwolenie na opuszczenie Klasztoru wraz z przyjaciółką. Cieszył się, że znalazłam dla siebie taką osobę, z którą mogę porozmawiać otwarciej niż z chłopakami, a ja cieszyłam się, że mi ufa. Obiecałam sobie nigdy go nie zawieść. Wymieniałam się z Keiko wszystkimi moimi zainteresowani, cieszyłam oczy widząc, że słucha mnie z niezwykłym zamiłowaniem, zwłaszcza kiedy opowiadałam jej o wszystkich chińskich legendach, które znałam. Nie fascynował jej tak bardzo jak mnie Nefrytowy Cesarz, ale lubiła słuchać o Smoczym Królu (chociaż według mnie była to jedna i ta sama osoba) i o całej Drakantropii. Marzyła o tym, by stać się kiedyś prawdziwym smokiem, chciała umieć się przemieniać w latającego stwora i móc polecieć dokąd tylko zechce. Wierzyła, że kiedyś wróci do Japonii, do rodziny, która ją wygnała, wysyłając ją do Chin do rzekomej babci,, która jak się okazało – nie żyła, a zupełnie sama Keiko nie miała gdzie indziej się skryć, jak w Klasztorze, do którego trafiła przy pomocy pewnego chłopca ciągnącego riksze. Podczas naszych długich spacerów wyznała mi, że od dawna jej się podobam i chciałaby zasmakować ze mną różnych, cielesnych rozkoszy. Przeraziłam się nie na żarty, słysząc to, bo nie rozumiałam kompletnie co oznacza to przeżywanie rozkoszy z osobą o tej samej płci. Niby jak miałyśmy się pieścić, skoro obie posiadałyśmy muszelki? Za nic nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i ona zresztą chyba też nie, ale mimo wszystko nie przestała mi się narzucać.
– Bardzo cię lubię, Kimiko. Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką.
– Może jestem dla ciebie jak siostra? – zapytałam.
Uśmiechnęła się pod nosem, zalewając również rumieńcem. Przy mnie bardzo często się rumieniła.
– Czy mogę cię pocałować? – nagle zapytała, co prawie że zwaliło mnie z nóg.
– Pocałować? – powtórzyłam. Kiwnęła nieśmiało głową. Kiedy podniosła na mnie swoje oczy, zauważyłam malujące się w nich pożądanie, strach, oraz niewiedzę. Wiedziałam, że nigdy wcześniej Keiko nie doświadczyła takich doznań, nigdy nie pieściła się z kobietą, nigdy się nie całowała, a jednak chciała zasmakować tego zakazanego owocu. Chciała, bym była jej pierwszą. Ale czy i ja chciałam? Ani trochę. Wiedziałam, że pociągają mnie węże, u norek nie widziałam nic specjalnego, w końcu przyglądałam się własnej każdego dnia, widziałam jak razem ze mną rośnie i pojawia się na niej drobne owłosienie. Nigdy jednak nie myślałam o mojej norce jak o czymś, co mogłoby być dla mnie atrakcyjne. Wzbudzać podniecenie. Doprawdy nie wiedziałam, co sami mężczyźni w niej widzą. Nigdy nie myślałam też o ustach dziewczyny w taki sposób, w jaki musiała myśleć Keiko tamtego dnia, bowiem to pragnienie zawładnęło nią i nim się zorientowałam, pocałowała mnie.
To było dziwne, bo nic nie czułam. Zupełnie nic. To był pusty pocałunek, nawet nie rozchyliła moich warg i nie wsadziła mi do ust języka. Chociaż ja nie czułam niczego niezwykłego i za nic mi się to nie podobało, zobaczyłam, że Keiko wręcz tonie w radości i w przyjemności. Przez chwilę. Miała przymknięte oczy, oblizała usta, spróbowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego posmutniała w jednej sekundzie. Pomyślałam, że nie tego oczekiwała, pewnie spodziewała się jakiś magicznych uczuć, a tak pocałunek okazał się taki sam jak zwykły dotyk fizyczny, na przykład uściśnięcie dłoni. Zrobiło mi się jej żal.
– Przepraszam, że cię tak… – wyszeptała. Uspokoiłam ją, iż nic się nie stało i jak gdyby nigdy nic, będziemy się dalej przyjaźnić. Co prawda myśl, że moja przyjaciółka jest mną zauroczona i najchętniej wskoczyłaby ze mną do łóżka – nie wiadomo co chcąc ze mną robić – była odpychająca, nie potrafiłam jej odrzucić. Za bardzo się do siebie zbliżyłyśmy, za bardzo się przed nią otworzyłam. Okazałabym się okropną osoba, gdybym wyrzekła się mojej jedynej, prawdziwej siostry, z którą nawzajem się wspierałam w tym Klasztorze wypełnionym chłopakami tylko dlatego, że ma inną orientację. Postanowiłam, że to zaakceptuję.
– Nic się nie stało. Zupełnie – zapewniłam.
Keiko znów się uśmiechnęła i ponownie nabrała odwagi.
– Czy mogłabym cię potrzymać za rękę?
– Jasne – odparłam bez żadnego sprzeciwu. Przez całą drogę powrotną do Klasztoru szłyśmy razem, trzymając się za ręce.
Niektórzy mówią, że prawdziwą miłość poznaje się podczas pierwszego spotkania, że to ona  jest najsilniejsza ze wszystkich, a poznać ją można przez śmieszne łaskotanie w żołądku i szybsze bicie serca. Może nie przeżyłam tego ani z Keiko, ani z Raimundem, ani już na pewno nie z Mistrzem Gao, ale na pewno było tak ze mną, kiedy moim oczom ukazała się po raz pierwszy postać z legend, najprawdziwszy na świecie książę, ten o którym już kiedyś słyszałam, ale kompletnie zapomniałam – Nefrytowy Cesarz Chase Young.
Miał cerę najjaśniejszą jaką kiedykolwiek widziałam u Chińczyka – kontrast między czarnymi, długimi włosami a bielą skóry wręcz szokował. Co lepsze jego oczy nie były tak mocno skośne, jak na przykład u mistrza Guana czy Omiego. Był młody, rozpościerał wokół siebie aurę świeżości oraz siły. Już podczas pierwszego spotkania wszyscy wiedzieliśmy, że to ktoś potężny, a noszona przez niego zbroja służy mu bardziej jako ozdoba niż ochrona; nie dopuszczałam do siebie nawet myśli, że ten ktoś może w ogóle zostać zraniony. Jawił się jako wojownik o ciele niezniszczalnym i… cholernie atrakcyjnym. Ale chociaż wyglądał młodo i na pewno był młodszy od swojego kolegi Mistrza Guana, szybko dowiedziałam się później w Klasztorze od Mistrza Funga, że jest starszy ode mnie o dobre osiem lat, co przyjęłam z bólem. Chociaż wiedza ta mnie nie zniechęciła do Nefrytowego Cesarza. Wiedziałam o związkach, nawet małżeńskich, w których różnica wieku między mężem a żoną wynosiła osiem lat, a czasem nawet i więcej. Tym właśnie usprawiedliwiłam więc swoją obsesję na jego punkcie. I pozwoliłam mojemu zauroczeniu trwać, ukrywając się przed przyjaciółmi, którzy by tego nie zrozumieli. Nikt by tego nie zrozumiał. Co śmieszne, sama zapragnęłam się z niego wyleczyć.
Byłam mniszką Xiaolin. Ważne było dla mnie dobro, morały, nawet jeśli nie świeciłam przykładem, to nie wyobrażałam sobie spoufalać się z kimś, kto jest zły, i kto najprawdopodobniej skrzywdziłby mnie przy pierwszej lepszej okazji. Tak się właściwie składa, że Chase Young robił wszystko, żeby przejąć władzę nad światem, oraz pozbyć się mnie i moich przyjaciół. Był wredny, cyniczny, arogancki, pewny siebie…  Był po prostu zły, a zło trzeba zwalczać, nieważne jakimi metodami. Wiedziałam zatem, że im prędzej wyleczę się z zauroczenia jego wyglądem i osobą wykreowaną na chodzącą legendę, tym lepiej dla mnie. Za nic nie chciałam zawieść moich przyjaciół i świata w decydującej walce. Nie chciałam skończyć jako niewolnica i żyć niegodnie, lub w ogóle nie żyć. Życie było dla mnie bardzo ważne, chciałam przeżyć je jak najlepiej. Robiła wszystko, żeby udowadniać innym, że nienawidzę Nefrytowego Cesarza, że pragnę jego śmierci licząc, że z czasem naprawdę go znienawidzę. Jego zachowania (próby unicestwienia mnie) bardzo mi w tym pomagały.
- Chcecie dołączyć do miski z Dojo?
- Powinienem był was wchłonąć przy pierwszej okazji.
Do tego dochodziły też wszystkie krzywdy fizyczne, jak te, w których skończyłam przygnieciona przez kolumnę, albo poobijana do bólu kości podczas heylińskiego zaćmienia. Za każdym razem wtedy wybuchałam, a temperament miałam wielki (niezwykle łatwo można było wyprowadzić mnie z równowagi). Ogarniała mnie wściekłość, aż wreszcie powiedziałam sobie raz, że byłabym o wiele bardziej szczęśliwa, gdybym nigdy Nefrytowego Cesarza nie spotkała. Denerwowało mnie, że jego obecność potrafiła mnie rozpraszać, ponieważ obiecałam sobie nigdy więcej nie dać się omłócić żadnego mężczyźnie. To ja miałam być tą, która ich zwodzi. Sytuacja z Mistrzem Gao nigdy więcej nie miała się powtórzyć. Byłam gotowa na każde poświęcenie, byle tylko przeżyć życie jako osoba wartościowa, która udowodniła coś nie tylko innym, ale i sobie, która pomimo trudności na koniec osiągnęła wiele zwycięstw, która mimo wszystko nie była wypraną z duszy mrówką w świecie. Czy naprawdę prosiłam o coś wiele? Niestety wraz z pojawieniem się Chase’a zaczęły się schody. Myślałam, że dorastam, ale dopiero wtedy, kiedy on zaistniał w moim życiu, naprawdę rozpoczęło się prawdziwe dojrzewanie. Wszystko zaczęło się w dniu, w którym mieliśmy styczność z Mistrzem Guanem, i kiedy zniknął Dojo. Chase chciał zrobić z niego zupę Lao Mang Long, która pomagała mu zachować ludzki wygląd, a my musieliśmy z nim walczyć, żeby odzyskać ukochanego smoka. Szybko okazało się, że w starciu z nim nie mamy żadnych szans. Omi jako pierwszy porwał się na niego i wymienił z nim nie byle jaką serię ciosów, jednakże Chase nawet nie otworzył oczu; bez problemu go pokonał. Stałam wryta w ziemię, wpatrując się w tego nadczłowieka. Niespodziewanie spostrzegłam, że moi przyjaciele zaczęli biec, krzycząc przy tym, jak japońscy samuraje biegnący do boju. Dołączyłam do nich, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że postępujemy przecież idiotycznie. Zostaliśmy pokonani wtedy, na plaży, a potem w jego pałacu, który był znowu odzwierciedleniem legend i obrazów zawartych w starożytnych zwojach. Miałam wrażenie, że śnię, bo nagle wszystkie te historie ożyły; nie mogłam uwierzyć w to, że spotkałam kogoś, kto prezentował się jako Nefrytowy Cesarz i żył w Nefrytowym Pałacu.
Bajka jednak prysła w chwili, kiedy ujawnił on swoje drugie, skrywane przed światem oblicze, zmieniając się w przerośniętego, jaszczuro podobnego stwora. Razem z drużyną doznałam szoku i przeraziłam się, bo jego wygląd był straszny, zwłaszcza te kły, gotowe rozerwać każdego z nas na strzępy. Straciłam wszelką odwagę na to, by się do niego podejść i od tamtego czasu wszystkie moje ataki były dystansowe. Gdyby nie Mistrz Guan, nie uszlibyśmy pewnie wtedy z życiem i mój obiekt zauroczenia zabiłby mnie. Później potrafiliśmy dawać sobie jakoś z nim radę, nawet udało nam się wygrać znaczący pojedynek o wolność Omiego, ale nie zmieniło niczego w naszym zachowaniu względem niego: drżeliśmy za każdym razem, gdy do nas podchodził. Raz ja sama omal, co zemdlałam, i co kosztowałoby mnie wydania mojej osoby, bowiem byłam przemieniona w Jack’a, kiedy Chase zbliżył się do mnie tak bardzo, że zobaczyłam dokładnie jego pionowe źrenice i nasze twarze dzieliły milimetry. Na tę chwilę zatrzymał się dla mnie czas. O niczym nie myślałam, wstrzymałam też zresztą oddech, czekając, co zrobi. Nagle usłyszałam coś, co na zawsze zapadło mi w pamięć i wywróciło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni – Chase powiedział, używając tonu jak do sypania podtekstów, że uwielbia moje perfumy. Zamarłam, doznając burzy hormonów. Coś dziwnego ścisnęło mnie w kroczu, po czym poczułam w dole pulsacje. To było podniecenie. Jak na szesnastolatkę przystało, podnieciłam się flirtem ze strony mężczyzny. Nie jakiegoś chłopaka, a dorosłego, dostojnego w każdym calu mężczyzny. Nabrałam ochoty, żeby piszczeć, bo był to komplement ogromnej wagi, chociaż tyczył się zapachów, jakich używam, a nie konkretnie mojej osoby. To jednak wystarczyło, żebym zapamiętała, by na przyszłość już zawsze smarować się olejkiem o zapachu piżma i nie móc potem spać spokojnie, wijąc się pod kołdrą z palcami między rozgrzanymi udami. Dobrze, że mając szesnaście lat dostałam własny, osobny pokój w Klasztorze, inaczej moje nocne psoty wywołane każdym, nawet najmniejszym wspomnieniem o Nefrytowym Cesarzu szybko wyszłyby na jaw.
Do końca tego swojego wieku zbierałam wszelkie informacje na jego temat, a był to czas, w którym mieliśmy swego rodzaju urlop od walk z Heylinem. Raimundo został nieoczekiwanym przywódcą, co nas wszystkich zaskoczyło, ale zasłużył, więc nikt nie miał urazy do Mistrza Funga o podjęcie takiej decyzji. Zostaliśmy też wszyscy wojownikami Shoku i wskoczyliśmy na poziomy piąte. Teraz przed nami stało wyzwanie ujarzmienia któregoś z kilku stylów walki Kung Fu, którym mielibyśmy się wpierw odnaleźć, a później posługiwać się nim do końca kariery mnicha. Ze wszystkich najbardziej spodobał mi się Styl Tygrysa, który pokazywał siłę wojownika. Obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, nauczę się go, udowadniając tym samym wszystkim, na co mnie stać. Najchętniej uczyłabym się więcej niż jednego, co dałoby mi ogromną przewagę, ale zajęłoby mi to pewnie jakieś pięćset lat. Jedyną osobą żyjącą na świecie, która umiała walczyć wszystkimi dziesięcioma stylami i walczyć nimi naprzemiennie, był nie kto inny, jak Chase Young. Ten człowiek musiał poświęcił pewnie całe swoje życie na Kung Fu. Podpowiadało mi to więc, że jeśli chcę kiedyś zwrócić na siebie jego uwagę, powinnam wykazać potencjał i umiejętności, co zresztą zrobił Omi i faktycznie zyskał zainteresowanie księcia. Do akcji z perfumami umiałam kierować się poczuciem moralności i nienawidzić go, jednakże potem, a już zwłaszcza po misji, w której cofnęliśmy się w czasie i poznałam dobrego Chase’a, na nowo zaczął mnie pociągać. Wiedziałam, że to myślenie o nim, jak i moje nocne psoty ściągają mnie na mroczną ścieżkę. Nie chciałam być zła, tego byłam pewna. Ale wszystkie te gromadzące się we mnie uczucia wraz z hormonami, utrudniały mi sprawowanie nad sobą pełnej kontroli. Przestawałam być sobą, jeśli kiedykolwiek sobą byłam. Ja, Kimiko Tohomiko, od początku miałam ciężko; żyłam pod okiem tyrana, uciemiężona, potem w Klasztorze pełnym dyscypliny, i w którym zostałam cieleśnie wykorzystana. Czy ja mogłam posiadać jakikolwiek charakter i osobowość? Wydawało mi się, że moje życie dzieli się tylko na dwie strony: Kung Fu i seks. Pragnęłam być dobra , kroczyć drogą prawości i światła, ale głupia ochota, żeby mieć coś wspólnego z Nefrytowym Cesarzem wszystko. Przed każdym zaśnięciem po ostatnim treningu leżałam długo na plecach, zastanawiając się, czy jestem złą osobą i mam czarne serce, bo interesuje się kimś, kto chce przecież dla mnie źle. Czy byłam z góry skazana więc na wieczne potępienie, bo urodziłam się taka, a nie inna, oraz miałam takie, a nie inne przeżycia, które wpłynęły na moje ukształtowanie? Potrafiłam manipulować chłopakami, wykorzystywać ich, ciągnęło mnie do seksu, oraz do chodzącej legendy. Czy to znaczy, że każde dziecko wilka jest nasienie demona, a każde dziecko owcy od razu zbawione? Nie można obwiniać lisa za zagryzanie kurczaków, gdyż tak został stworzony. Wszyscy jesteśmy zwierzętami i powinniśmy dążyć do przeżycia swych dni zgodnie z własną naturą. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego zostaliśmy obarczeni poczuciem winy, może miał to być żart.
Moja zmartwienia miały znaczący wpływ na moją psychikę i uwidaczniały się podczas treningów. Były momenty, że gorzej mi szło, miałam też problemy z opanowaniem Stylu Tygrysa. Siadałam wówczas na ławce i odpoczywałam, obserwując chłopaków. Raimundo wybrał sobie Styl Białego Żurawia, Omi Styl Małpy, Clay z kolei Styl Długiej Pięści. Mistrz Fung nadal poświęcał nam dużo czasu, więc mając problem mogłam udać do niego z prośbą o radę, ale nie chciałam pokazywać się od słabszej strony. Nie chciałam być dłużej tą małą, zagubioną dziewczynką, która dała się przelecieć staremu mistrzowi. Uważałam, że nadszedł już czas bym dorosła. Niestety myśli o Nefrytowym Cesarzu przeszkadzały mi w tym, dodatkowo trudno było mi je wyrzucić ze swojej głowy. Starałam przykładać się do treningów, ale również zbierać o nim informacje. Odczułam ogromną potrzebę wiedzy; chciałam wiedzieć o nim wszystko i po części mi się udało.
Chase Young jak przystało na chińskich władców miał wiele konkubin, ale żadnej żony, gdyż powodem była jego nieśmiertelność. W sypianiu z wieloma kobietami nie stanowiła już ona jednak problemu, choć ani razu jeszcze żadnej z nich na oczy nie widziałam i niektórzy, na przykład Omi, twierdzili, że to tylko plotka. Ja w nią, w przeciwieństwie do niego, wierzyłam, bowiem kto może żyć tysiąc pięćset lat w celibacie? Sama żyłam krótko, a celibat w Xiaolinie był dla mnie ciężki i nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie te pieszczoty z kolegami we wczesnym dojrzewaniu. Mogłabym się założyć o Sheng Gong Wu, że każdy mnich opuszczający Klasztor pierwsze co robi, to idzie do najbliższego burdelu po rozkosz. Do tego lubił jeść gulasz Pięciu Węży, przygotowywany według legendarnej receptury; powinno się w nim znajdować mięso smoka, tygrysa i feniksa. Wiedziałam, że zamiast tygrysa i feniksa, znajdowało się mięso kota i kurczaka, co do tego trzeciego zaś nie miałam wątpliwości, iż był to smok. Lubił kolor niebieski, choć ubierał się na zielono i czarno – pod kolor swojej przemiany. Miał awersję do Wu, uważając, że niszczą sztukę Kung Fu, którą kochał. Mówił, że prawdziwy wojownik jest w stanie poradzić sobie w każdym starciu bez pomocy tych zabawek i bez pomocy żywiołów; oraz że prawdziwą siłę czerpie się z wszechświata. Jego codziennymi zajęciami były ćwiczenia oraz medytacja. W jego pałacu było zawsze ciepło, zatem często spał odkryty. Posiadał armie liczącą sobie dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć wojowników. Czasami czytał magazyn „Evil”, rzadko zawracał sobie głowy Wuyą, Jack’iem, albo Hannibalem, co mnie nurtowało.
Chase nienawidził obecności tych trzech osobników po stronie Heylin, bowiem uważał, że przynoszą jego rodzinie hańbę. Zamiast jednak podejmować działania w takim kierunku, żeby ich unicestwić, pozwalał im żyć, jakby liczył na to, że coś, lub ktoś wyręczy go z tego zadania. Wiem, że Wuya nazywała go leniwym, bo nigdy nie chciał ruszyć swoich czterech liter po Sheng Gong Wu, chyba, że miało ono bardzo silną moc. Dopiero po długim czasie dowiedziałam się, że ponieważ żył honorowo, respektował równowagę i zasady Xiaolinu, który go zresztą wychował; pozostawił tę fuchę nam, mnichom. Co nie oznaczało jednak, że w przypadku, gdyby Hannibal go zaatakował, nie spróbowałby go unicestwić. Poza tym wiedział, że jeśli pozbędzie się Jack’a, Wuyi i Hannibala, zostanie naszym jedynym celem, a tak to jeszcze istniała szansa, że ktoś z tej trójki niepożądanych nas zajmie, może nawet osłabi, a wtedy on wejdzie na scenę, nie musząc brudzić sobie za bardzo rąk. Chase nigdy nie marnował okazji do osiągnięcia celu. Chociaż trwał urlop od walk, iż żadna ze stron nie atakowała drugiej, on nie przestawał kombinować, jak zmusić nas wszystkich  do walki, i żebyśmy się wszyscy nawzajem wykończyli. Tak jak ja studiowałam jego postać, tak on doceniwszy siłę naszej drużyny po odebraniu mu Omiego zaczął zbierać informacje o każdym z nas. Wiedziałam, że nas śledził, wysyłając na nas swojego czarnego kruka, przez którego oko widział, co robimy. Dostrzegając tego przerośniętego ptaka na gałęzi zaraz uciekałam i chowałam, gdzie się dało, oblewając się rumieńcem. Nie zawsze jednak udawało mi się go dostrzec, więc mając to przeświadczenie starałam się zawsze ładnie wyglądać, oraz kontrolować to, co mówię. Nie chciałam palnąć nigdy czegoś głupiego, ośmieszyć się i stracić w jego oczach. Z jakiegoś powodu nie chciałam też, żeby wiedział, że nie jestem już dziewicą, toteż pilnowałam, by Keiko nigdy na ten temat nie schodziła, gdy sobie razem spacerowałyśmy. Tak się skupiłam na Nefrytowym Cesarzu i na tym, że mnie śledzi, iż straciłam własną kontrolę nad rzeczywistością.
Czas zaczął lecieć nieubłaganie szybko, nie spostrzegłam, w jakim kierunku poszedł mój kontakt z Keiko, ani jak oddalam się od drużyny, którą traktowałam rzeczowo: wiedzieliśmy o swoim istnieniu, ale nie rozmawialiśmy już ze sobą tak często i przyjacielsko, jak dawniej. Nie spostrzegłam, że staje się słabsza fizycznie, zamiast iść do przodu. Chłopaki czynili postępy, ja zaś stołam w miejscu. Wreszcie siłą rzeczy, na oczach kruka, pokazałam swoją słabość, to, jak błądzę głową w chmurach, gdy Jack niespodziewanie postanowił nas zaatakować, stawiając nam swoją armię robotów. Długo powstrzymywał się od podjęcia tej decyzji ataku, gdyż w końcu Raimundo był liderem i my wszyscy staliśmy się silniejsi. Zawarł jednak sojusz z Wuyą i z Hannibalem i oni nakłonili go do tego, dając im tym samym okazje do zabrania nam Sheng Gong Wu. Ostatecznie nie udało im się nas okraść, ale ponieważ ja zagapiłam się na kruka, naraziłam się na wybuch złączonych w grupę Jackbotów. W ostatniej sekundzie uratował mnie Mistrz Fung, który w wyniku eksplozji został poważnie ranny.
– Kimikooo!!! – Usłyszałam wrzask Raimunda, który w minutę zjawił się przy mnie. Ciężko oddychałam, ale żyłam, starając się uporać z piskiem wypełniającym mi całe uszy. Przez chwilę bałam się, że ogłuchłam, jednakże okazało się, że nic mi nie było, może trochę moje ubranie miejscami było dziurawe i czarne, a także parę odłamków wbiło mi się w nogi. Przywódca wziął mnie na ramiona i oddalił od eksplozji, gdy nadal byłam w transie i w szoku.
– Mistrz Fung – wymamrotałam. Zostałam zignorowana po całości, bo Raimundo skupił się tylko i wyłącznie na tym, żeby mnie zabrać jak najdalej od niebezpieczeństwa. Próbowałam powtórzyć głośniej imię naszego nauczyciela. W końcu on potrzebował pomocy znacznie pilniej ode mnie, a mnie w dodatku zaczęło atakować stado wyrzutów sumienia, z którymi nie potrafiłam walczyć, będąc znokautowaną, ranną ofiarą. Postawił mnie pod drzewem – akurat pod tym, na którego gałęzi siedział śledzący dla Nefrytowego Cesarza ptak! Nie zdołałam nic więcej z siebie wychrypieć, zresztą Raimundo i tak się oddalił, by wrócić do miejsca eksplozji.
Zobaczyłam, jak Omi z Clayem wyciągają poturbowanego Mistrza Funga. Stary był nieprzytomny i cały we krwi. Przeraziłam się nie na żarty, oraz obrzuciłam się pretensjami o to, co się stało. To wszystko to była moja wina. Przez swoje głupie zachowanie, oraz brak myślenia, naraziłam jedną z najbliższych mi osób na niebezpieczeństwo. Mój ojciec musiał mieć racje mówiąc, że jestem wcieleniem demona i w moich oczach spotkać można jego duszę. Urodziłam się zła i nieważne jakbym się starała, zawsze będę krzywdzić osoby z mojego otoczenia. Przeznaczona mi jest samotność.



___________________________________________

Ogromnie wszystkim dziękuję za wsparcie w postaci komentarzy i liczby obserwatorów! Każdy z osobna doceniam i każdy czyni mi wielką radość w czytaniu! Dzięki wam mam wenę. Rozdział z dedykacją dla wszystkich fanek chamiko! Chamiko rządzi!