Chase odnalazł dla mnie łaskę i gdy minęło całe trzydzieści dni, postanowił mnie wypuścić. Pozostałam na niego tak wściekła, że po odzyskaniu Złotych Pazurów Tygrysa, opuściłam go bez słowa pożegnania. W głowie miałam tylko jedną myśl – jak najszybciej wrócić do Klasztoru i spróbować wszystko wyjaśnić. Ponieważ tkwiłam tyle w zamknięciu, miałam mnóstwo czasu na obmyślenie sensownego usprawiedliwienia. Po trochu Nefrytowy i jego więzienie mnie zainspirowały. Była sobota, kiedy wracałam, a więc dzień prawie wolny od treningów. Zastałam Klasztor prawie wyludniony, większość postanowiła pojechać do Szanghaju na zakupy, albo zamknąć się w pokojach i w nich rozkoszować się czasem wolnym. Postanowiłam odnaleźć Mistrza Funga, który był moją nadzieją na pozyskanie łaski w Xiaolin. Odnalazłam go w ogrodach; wcześniej spotkałam paru mnichów, którzy na mój widok zrobili miny, jakby zobaczyli ducha. Słyszałam ich szepty, każdy o mnie plotkował, lub wytykał palcem. Widziałam w ich oczach oburzenie, pogardę, niesmak wobec mnie, oraz obawy o to, co może mnie niebawem spotkać. Sama się bałam tego, co może nastąpić. W powietrzu wisiał zapach burzy, mającej grzmieć niebezpiecznie nad moim ciałem i duszą. Obiecałam sobie, że jeśli z Klasztoru mnie wyrzucą, odpłacę się Nefrytowemu. Nie zerwę z nim, gdyż nie miałam do tego serca – nadal go kochałam – ale skażę go również na więzienie. Na długie dwa miesiące samotności, w których nie dam mu żadnego znaku życia. Nie obchodziło mnie, czy go stracę, w zasadzie to nawet o tym nie pomyślałam. Jak już to on powinien drżeć, czy nie zostanie porzucony. To on był wszystkiemu winien.
Stanęłam przed Mistrzem Fungiem, a on zbladł na mój widok. Ryknął na mnie zdenerwowany pytaniem o to, gdzie byłam, po czym zaczął przytaczać mi zasady z kodeksu, które przecież tak doskonale miałam wyryte w pamięci. Objaśnił, że moje zbuntowanie grozi straszliwymi karami. Powtórzył wielokrotnie, że Klasztoru nie wolno opuszczać bez specjalnej zgody, jakiej ja nigdy nie pozyskałam. Mój strach żywił się jego słowami i rósł. Obawiałam się już tylko najgorszego. Byłam w stanie wydukać przed nim tylko ciche: przepraszam. Zaprowadził mnie do Dziewięciu Mistrzów, których pierwszy raz widziałam, kiedy pojawiłam się w Klasztorze, a tak to widywałam ich naprawdę bardzo rzadko. Uczyniono to od razu, jak tylko się pokazałam. Nie dano mi się nigdzie schować. Kiedy Dziewięciu Mistrzów mnie zobaczyło, nakazało przeprowadzić proces jeszcze tego samego dnia. Usłyszawszy „proces” zaczęłam bać się jeszcze bardziej. Mój los leżał w rękach starych, zgrzybiałych mistrzów, którzy mieli pełne prawo mnie potępić, czerpiąc samą satysfakcje z tego, że dowiodą prawdy swych stereotypowych poglądów, iż dziewczyna jest gorsza. Miał się rozstrzygnąć na piętrowym placu przed świątynią, który był w stanie pomieścić wszystkich mnichów. Związano mi ręce grubym, szorstkim sznurem jak przestępcy i postawiono na najniższym piętrze osamotnioną. Sznur wrzynał się w moje nadgarstki, zrywał ze mnie skórę, bo był ostry, jaki spleciony z żyletek. Zobaczyłam moich przyjaciół zjawiających się z innymi uczniami na placu wyżej. Nad nimi zaś i jeszcze bardziej nade mną, przybyło Dziewięciu Mistrzów, w którego w skład wchodził Mistrz Od Przepony, który nigdy za mną nie przepadał i zawsze mi źle życzył, a także Mistrz Fung, który kochał mnie jak ojciec córkę. Mistrz Guan z innymi mniej ważnymi Mistrzami stanął za nimi. Czułam na sobie jego pełne współczucia spojrzenie i po trochu odbierałam wrażenie, że obwinia siebie za to, co się stało. No tak, w końcu zniknęłam po tym, jak wyznał mi swe uczucia.
Proces zaczął się natychmiast i nie był za przyjemny. Sąd dał mi do zrozumienia, że za taki wybryk, za ucieczkę w tak ważnym czasie, kiedy przygotowywano mnie do egzaminu na Smoka, woli mnie wyrzucić niż zatrzymać. Nie obchodził ich nawet mój dar władania ogniem. Za to fakt, że byłam dziewczyną był im tylko bardziej na rękę i zachęcał, żeby się mnie pozbyć. Według nich w Klasztorze nie ma miejsca dla takich jak ja. Było mi straszliwie wstyd, choć byłam niewinna, oraz smutno, że nikt nie liczy się z moimi uczuciami. Gdy zapytali mnie, co mam na swoją obronę, powiedziałam, że potrzebowałam ucieczki, by zasmakować tego, że żyję. Wyjaśniłam, iż zamknięta przez całe życie w Klasztorze poczułam się jak pionek w ich rękach bez żadnych praw. Wiedziałam, że tymi słowami sobie szkodzę, ale nie miałam innej sensownej wymówki. Nie potrafiłam zwalić wszystko na Chase’a, przyznać, że to on mnie uwięził i wydać go w ten zdradziecki sposób. Wierność zabraniała mi to czynić. Poza tym wtedy Mistrzowie zaczęli by się dopytywać po co miałby to czynić i czy mam na to jakieś dowody. A tak dowodów nie potrzebowałam żadnych i brzmiałam szczerze.
Usłyszałam, że zhańbiłam Xiaolin przez swoje płytkie pragnienia i dlatego zasługuje na natychmiastowe wydalenie bez możliwości powrotu. Wydalenie oznaczało stanie się jednocześnie żebrakiem, gdyż w ciągu godziny traciłam miejsce zamieszkania i wychodziłam do świata bez żadnych pieniędzy, perspektyw na życie i co najważniejsze – dokumentów. Niby mogłabym sobie poradzić, mając Chase’a, ale jakbym się z tym czuła? Raczej źle, bo nie byłabym kobietą niezależną, a taką pragnęłam zawsze być. Myślałam więc, że jestem sama jak palec i zapłacę srogą karę, chociaż byłam wystarczająco pokrzywdzona.
Aż nagle moi przyjaciele chórem zaczęli stawać w mej obronie. Jednym głosem błagali Mistrzów, by dali mi szansę i opowiadali, że oni sami często przeżywają takie problemy, iż pragną uciec. Poopowiadali o mnie same superlatywy, wygłosili tyle moich sukcesów (zwłaszcza sukcesy w walce z Nefrytowym), a kiedy dołączył się do nich Mistrz Guan i Mistrz Fung, sąd musiał uchylić swój wyrok. Tak bardzo wzruszyłam się ich aktem, że nabrałam ochoty, by się popłakać. Postanowiono nie wyrzucać mnie i dopuścić do egzaminu, ale kara jakaś musiała być; zawieszono mnie więc na całe trzy miesiące w nauce, do tego rozkazano wymierzyć mi piętnaście batów, co dla mnie, dla kobiety, było czymś wielce bolesnym i trudnym do zniesienia.
Mistrzowie szybko zamknęli proces, zapisali swój wyrok na zwoju i zanieśli go wynajmowanemu katowi – był to wysoki, łysy mężczyzna, bardzo umięśniony, a przez jego sylwetkę przeplatał się wytatuowany smok. Oddali mnie w jego ręce i wrócili do swoich kwater, by zając się swoimi rozmyśleniami i medytacjami. Jeden tylko z nich został, by dopilnować, aby kara została bezwzględnie wykonana na oczach wszystkich mnichów. W ten sposób chciano przestrzec pozostałych, że zasady Xiaolin lepiej respektować. Ten kat cmokał do mnie jak do kundla i mrugał, prezentując mi bat, którym miał zamiar mnie okładać. Zrozumiałam, że jestem pierwszą kobietą, którą zacznie nim bić, w końcu przede mną nie było w Klasztorze innych mniszek. Bałam się tego, co mi zrobi. Patrząc po nim wiedziałam, że nie obejdzie się ze mną łagodnie i nie myliłam się.
O zachodzie słońca obnażono mnie od góry do pasa, po czym przywiązano do półsłupa na środku gołego dziedzińca. Na całym mym ciele powstała gęsia skórka wywołana zarówno strachem, jak i zimnem. Było okropnie zimno, ale ból, który miałam zaraz otrzymać, miał mnie rozgrzać. Pierwszy cios otrzymałam nagle, kiedy zagapiłam się na kruka, który przyleciał, lecz tylko na sekundę – odleciał, gdy wymierzanie kary się rozpoczęło, gdyż widać Chase nie chciał oglądać tego, do czego sam się przyczynił. Krzyknęłam do chowającego się za horyzontem słońca, oczy natychmiast zrobiły mi się mokre od łez. To był dopiero pierwszy cios, a bolał tak straszliwie, że od razu rozpłakałam się jak dziecko, jakie jeszcze nigdy nie poznał bólu. Próbowałam pocieszyć się głupią myślą, że tylko pierwsze uderzenia będą mocne, po czym zaczną słabnąć, bo kat zacznie się męczyć. Ale każdy cios piekł mnie równo tak samo, rozrywając mi skórę do krwi i wyginając mnie w plecach i narażając mnie na utratę głosu od tych krzyków. Co gorsza miałam wrażenie, że bicie mnie podnieca człowieka trzymającego bat. Uderzał tak mocno, że bałam się, iż następny cios się przeze mnie przebije i pokroi. Miałam wrażenie, że dokopywał się do mojego brzucha, który był osłonięty przez kolumnę, a na plecach mam wielkie dziury, jakby wykopane rozżarzonym kilofem. Kiedy kat zaczynał, stałam przy słupie, lecz po siódmym uderzeniu, już nawet nie klęczałam, ja pod nim leżałam. Dwunasty cios pozbawił mnie przytomności. Nigdy bym nie przypuszczała, że Xiaolin potrafi być tak bezduszny jeżeli chodzi o kary. Utrata przytomności była czymś cudownym, bo gdyby nie ona, pewnie bym skonała. Niestety pozwoli mi być z dala od bólu tylko przez chwilę. Przy czternastym ciosie zorientowano się, że coś się nie ruszam i nie odzywam. Opowiedziano mi, że pomyśleli, że nie wytrzymałam i umarłam, więc sprawdzono mi puls. Ponieważ go wyczuli, szybko rozkazano wylać na mnie kubeł zimnej wody. Kiedy się obudziłam, otrzymałam ostatnie, piętnaste uderzenie. Po nim nadszedł ukochany koniec.
Zazwyczaj zostawiano tak skazańca, aby sam się uwolnił, co czynił dopiero po paru godzinach, gdy do siebie dochodził. Ale ja miałam przyjaciół, miałam Keiko, która natychmiast do mnie pobiegła, gdy po zakończeniu ją przepuszczono. Zastała mnie leżącą w kałuży krwi i z rana tak strasznymi, iż słyszałam jej pisk, choć oczy miałam zamkniętę - nie miałam siły ich trzymać otwartych. Uwolniła mi ręce i okryła jakąś miłą w dotyku szatą. Kiedy byłam już okryta, pozwoliła Raimudowi, Omiemu i Clayowi do mnie podejść. Clay wziął mnie na ręce, bo z bólu nie potrafiłam się podnieść i zaniósł do pokoju. Byłam na wpółprzytomna. Resztkami funkcjonującego umysłu starałam się myśleć o czymkolwiek, tylko nie o bólu. W końcu, kiedy Clay zabierał mnie do pokoju, a moja głowa zwisała w dół, podziwiałam jak budzący się świat wiruje wokół mnie, tak chaotycznie, jakby również przeżywał bestialskie cierpienie. Rąk też nie czułam, bo tak długo na nich zwisałam, że odpłynęła od nich cała krew. Wszyscy do później nocy dotrzymali mi towarzystwa, pocieszali, wycierali mi łzy. Omi zaparzył mi herbaty a Raimundo próbował odwrócić zająć moje myśli jakimiś żartami, które chociaż były kulawe, rozweselały mnie. Stwierdziłam, że wszystkich ich kocham. Keiko postanowiła zostać ze mną na noc, by móc się mną opiekować. Ja nie mogłam zasnąć, za bardzo cierpiałam by móc zmrużyć oczy. Cały czas czuwała nad moimi plecami, aż do drugiej w nocy. Wtedy do mojego pokoju przybył Chase.
— Wyjdź — powiedział surowym głosem do Keiko. Oboje obrzucili się niechętnym spojrzeniem. To był pierwszy raz, kiedy Keiko zobaczyła go na żywe oczy, więc przypatrywałam się jej twarzy, ciekawa reakcji. Od razu wiedziała kim on jest. Ciężko było poprawnie ją odczytać; była głównie zaskoczona i niepewna tego, jak się zachować. Chociaż Keiko pragnęła ze mną zostać, nie umiała Nefrytowemu się przeciwstawić. Z opuszczoną głową wyszła, wyglądając jak ironia, bo mi nakazywała mu się buntować i nie słuchać jego poleceń, a sama zachowała się przy nim bardziej jak służąca. Wierzyłam, że zrozumie, że to nie tak łatwo powiedzieć mu „nie”.
Nie wiem jak to zrobił, pewnie przy użyciu magii, ale Chase zabarykadował drzwi, by nikt z zewnątrz nie mógł wejść. Zdjął z siebie zbroję, niepotrzebne części odzienia i wgramolił się do mnie pod kołdrę. Nie odezwał się słowem, podczas gdy ja spoglądałam na niego przez łzawiące oczy, leżąc na brzuchu. Delikatnie odchylił wielki opatrunek zrobiony przez Keiko, żeby przyjrzeć się ranom, tym wielkim wąwozom zalanym krwią i poszarpanym mięsem na moich plecach. Skrzywił się z gniewu. Jakoś nie miałam odwagi, by powiedzieć mu, że to jego dzieło. Przy nim jak zwykle uciszałam się, nabierałam na posłuszeństwie, uległości. Złożył mi pocałunek na ramieniu, następnie zaczął uzdrawiać. Każdym pocałunkiem odkupywał u mnie swoją winę. Lubił bawić się w eliksiry i posiadał jeden z ziół i z magicznych, smoczych specyfików, który pozwalał leczyć śmiertelników. Pokropił nim moje plecy; jęknęłam, bo poczułam, że spadające na mnie krople kłują jak igły przy akupunkturze. Następnie przejechał dłonią po ranach, likwidując każdą z nich. Eliksir przysłużył się, bo nie została ani jedna blizna. Chase uprzedził mnie, że oczywiście przy Mistrzach będę musiała nadal poruszać się, jakbym była ranna, przynajmniej przez okres trzech miesięcy, czyli mojego zawieszenia. Potem przytulił mnie do siebie, ugłaskał i zaczął usypiać. Przy nim było mi już o wiele łatwiej zasnąć, ale nim to zrobiłam, wyszeptałam mu jeszcze jedno pragnienie, patrząc w oczy.
— Chcę, żeby oni wszyscy zginęli.
Ucałował mnie w czoło i jeszcze raz przejechał dłonią po mych włosach.
— I zginą, moja księżniczko. Obiecuję ci to.
Jeszcze tej samej nocy, gdzieś w okolicach godziny czwartej, człowiek, który wymierzał mi baty, zginął w przedziwnych okolicznościach – został znaleziony ze śladami na ciele po trzydziestu uderzeniach, w dodatku zadanych nie zwykłym batem, ale biczem z metalowymi, kolczastymi rzemieniami z przymocowanymi do siebie ostrym hakami, które wbijały się w skórę przy uderzeniu, zdzierając ją i mięśnie. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego nikt nie słyszał, jak wydziera się z tych tortur. Nie miałam wątpliwości co do tego, kto go tak załatwił. Oczywiście podejrzenia padły na mnie, jednak było zbyt wiele świadków potwierdzających, że nie wychodziłam z pokoju przez cały czas po procesie, a więc Guan załatwił to tak, że Wielcy Mistrzowie zostawili mnie w spokoju.
***
Przypuszczam, że to był plan Chase’a od początku. Chciał, żebym znienawidziła Mistrzów i Xiaolin poprzez pokazanie mi ich okrutnej, złej i skrywanej przed światem strony. Xiaolin może i walczył w służbie ogólnego dobra dla świata, ale cenił sobie porządek tak bardzo, że za złamanie swoich zasad potrafił skazać na śmierć. Heylin tym się od niego różnił, iż był jedną wielką rodziną, w której każdy wojownik był sobie tak lojalny, że nie zdradziłby i nie pozwoliłby skrzywdzić żadnego z członków. Owszem, kary istniały gdyby ktoś zechciał zaszkodzić księciu, jednakże nie każono batem za uczynienie czegoś złego. Przypomniało mi się, jak kiedyś Mistrz opowiadał właśnie, że Heylin jest właśnie drugą rodziną, inną od Xiaolin, ale rodzina – i to o mocniejszych więziach. Żałowałam, że to nie Heylin od początku był moją rodziną. Byłabym wtedy silniejsza, bezpieczniejsza, lepsza. Chase od początku byłby też mój i to on byłby moim pierwszym.
Nefrytowy nie przewidział jednak tego, że moja przyjaźń z drużyną i z Keiko tak się wzmocni – głównie dlatego, że w nią nie wierzył – więc wciąż miał przeszkodę na drodze i nie mógł ich zabić, a wiem, że chciał. Cały plan miał dla niego też drugą zaletę, mianowicie to, że zostałam zawieszona na trzy miesiące, a zatem na trzy miesiące mogłam być tylko jego, w jego pałacu. Zawsze pod ręką, gdyby go coś naszło. I tak też się stało, bo chociaż chciałam sama go ukarać i się z nim nie widywać, tęsknota i wierność jemu wygrała ze mną, zmusiła do powrotu do Nefrytowego Pałacu. Zanim jednak przekroczyłam próg, zażądałam, aby przysiągł mi, że mnie więcej nie uwięzi. Zrobił to, więc mu zaufałam. Ponieważ nie miałam już treningów, nie tylko noce, ale i dnie mogłam z nim spędzać. Co któryś dzień wypadało, bym pokazała się na posiłkach w Klasztorze, aby nie pomyślano, że znów uciekłam i tak też postępowałam. Te trzy miesiące przerwy postanowiliśmy z Jaszczurką wykorzystać w specjalny sposób. Na trenowaniu do egzaminu na Smoka.
Teraz mieliśmy taką możliwość, a książę, chociaż przyczynił się do zawieszenia, nie chciał, bym egzaminu nie zdała. Pragnął żebym osiągnęła ten sukces, gdyż wtedy stanie się on również i jego sukcesem, samo trenowanie mnie również doda mu zabawy. A zatem rozpoczęły się trzy wielkie miesiące pracy. Najpierw Nefrytowy objaśnił mi dokładnie jak wygląda taki egzamin. Dodał, że trzy miesiące są zbawienną karą, bo czas ten można idealnie rozłożyć na trzy zadania jakie mnie czekają. Powiedział, że będę musiała zaprezentować, jak do perfekcji opanowałam jakiś styl, następnie popisać się kontrolą nad swoim żywiołem, a w trzecim zadaniu stanąć do walki z mnichem, który tytuł Smoka już posiadł. Nie kazano mi go pokonywać, wystarczyło wytrzymać z nim w walce trzy minuty i nie dać się powalić, bo ten kto upadnie, przegrywa. Chase jednak obiecał mi, że będę pierwszą kobietą, która pokona Mnicha Smoka. Zanim zaczęliśmy, pragnął jeszcze ze mną szczerze porozmawiać, wiec usiedliśmy razem na miękkich poduszkach na podłodze. Na początek zapytał, czy mu ufam.
— Ufam ci bezgranicznie – odparłam jednomyślnie. Oczywiście, że mu ufałam. Byłam gotowa za niego walczyć, chociaż robił mi problemy. Czy i ja nie byłam dla niego problemem tylko dlatego, że buduje w nim siatkę uczuć? Chase ponowił pytanie i kazał mocno się zastanowić. Zrobiłam, co chciał i rozważyłam wszystko, po czym odpowiedziałam znów to samo. — Ufam ci.
— Zatem czegokolwiek bym nie żądał, cokolwiek kazałbym ci zrobić, zrobisz to? — Nie spuszczał ze mnie sztywnego spojrzenia, wymagającego pewnej, przemyślanej odpowiedzi. Pokiwałam głową, na znak, że tak. — I nie będziesz narzekać, a posłusznie słuchać i wykonywać? — Ponownie kiwnęłam. — I nie zwątpisz we mnie?
—Nigdy.
Złapałam go za dłonie i mocno ścisnęłam chcąc, by moje słowa bardziej go przekonały. Nie rozumiałam, dlaczego wątpił w to, czy będę się go słuchać - dopiero po rozpoczęciu się treningów wiedziałam, że wszystko o co mnie pytał, miało swoje uzasadnienie. Jego treningi były tak wykańczające, iż czasem miałam dość. Przysięgłam mu jednak i nie chciałam, aby moja opinia u niego ucierpiała, zatem mordowałam się dalej wedle jego ćwiczeń. Wiadomość, że nigdy w niego nie zwątpię zawisła na długo między nami. W końcu Nefrytowy się uśmiechnął. Ta rozmowa była epitafium przed rozpoczęciem trenowania. Już wcześniej upominał mnie, że treningi z nim są śmiertelnie wykańczające, spodziewałam się więc potu i łez, zwłaszcza, że mieliśmy tylko trzy miesiące. Chase oczywiście gwarantował, że tyle nam wystarczy, ale ja nie chciałam w to wierzyć, wiedziałam przecież ile lat w Xiaolin potrzeba na zgłębienie stylu. A Chase chciał jeszcze nauczyć mnie od nowa zupełnie innego, o którym nigdy nie słyszałam.
— Jakiego stylu uczyłaś się w Xiaolin? – spytał.
— Tygrysa – oznajmiłam, a po chwili ujrzałam, jak się śmieje. — Co w tym śmiesznego?
— Już rozumiem czemu jesteś taka słaba i skąd ten chaos w twoich ruchach, brak skupienia i niekontrolowany temperament. — Jak zwykle wiedział coś więcej, o czym ja nie. Jego słowa mnie denerwowały i wprawiały w dyskomfort. Nie lubiłam, kiedy ktoś mi ubliżał gadaniem, że jestem słaba. Zawsze się wtedy rumieniłam i równocześnie irytowałam. Musiał dostrzec, czy raczej bezbłędnie odczytać moją reakcje, gdyż zaraz po chwili złośliwie się uśmiechnął.
— Nie jestem słaba — warknęłam.
— Jesteś, kochanie.
— Nie jestem.
— Jesteś – to wypowiedział już oschlej i zaczął się zbliżać. — Tygrysem walczy Guan, bo Tygrys wykorzystuje mięśnie, których tobie brak. Jesteś chudziutka, słabiutka i kruchutka niczym chińska porcelana. — Zatrzymał się tuż przy mnie i spojrzał na mnie z góry. — Taka, jaką lubię. — Tym zdaniem chyba chciał mnie pocieszyć, że to nie tak źle, być słabą, kiedy to nieprawda. Za nic nie chciałam przyjąć do siebie tej wiadomości.
Chociaż Jaszczurek uwielbiał mnie taką, musiał obejść się ze smakiem w utrzymaniu mnie słabej i kruchej, bo nie taka zaakceptują mnie mistrzowie. Styl, jakiego pragnął mnie nauczyć, nosił nazwę styl Feniksa. Przyznałam od razu, że nigdy o nim nie słyszałam, a on skomentował to następująco, używając tego swego jaszczurczego języka pełnego jadu i pogardy dla mojej szkoły.
— Oczywiście, że nie, gdyż Xiaolin nie uczy już Kung Fu. Uczy was jak szukać zabawek i wygrywać beznadziejne pojedynki, które opierają się na sztukach walki w zanikającym stopniu. Wykorzystuje was do gromadzenia olbrzymiej mocy w swojej świątyni. Kto wie, może po to żeby zawładnąć światem?
— Xiaolin taki nie jest — odparłam. Wydawało mi się, że mam rację, przecież szukamy i zbieramy Wu, by świat nie był w niebezpieczeństwie, bowiem tylko Xiaolin jest jedyną pewną instytucją, która nie użyje ich w złym celu.
— Taka pewna jesteś?
Wówczas Chase przypomniał mi o ciemnej naturze Xiaolin i jakoś tak zawirował w mym umyśle, iż zwątpiłam w racje, jakie od lat wpajali mi do głowy mistrzowie. Zaczęłam zastanawiać się, czy to nie Heylin jest tą jedyną, s ł u s z n ą instytucją. Jak nic Chase czynił to wszystko celowo, w perfekcyjnie sprawdzony i opracowany sposób. Najpierw zasiewał u mnie niepewność, nacierając na mnie swoimi poglądami. Potem, by dowieść, iż nie mam racji absolutnej, wpuszczał mnie w kłopoty, bym na własnej skórze się o tym przekonała. Na koniec wywoływał wspomnienie nabytego doświadczenia, by dobitniej uświadomić mi o kłamstwie z jakim żyłam. Potrafił tak doskonale wywierać na mnie swój wpływ i mną manipulować, iż w końcu przyjmowałam każdą jego myśl, nie zastanawiając się nad jej uzasadnieniami. Naprawdę zaczęłam wierzyć po pewnym czasie, że to Xiaolin jest zły.
***
Treningów z Chase Youngiem nie zapomnę do końca życia, bo ich nie da się wyrzucić z głowy, co było jego zamiarem. Jak zapowiedział, były rzeźnią i po samym pierwszym tygodniu nie mogłam ruszyć się z łóżka, by chociaż założyć pantofle. Na nic nie zważał i nie oszczędzał mnie tylko dlatego, że byłam dziewczyną, lub jego konkubiną. Wyciskał ze mnie ostatnie soki jak z cytryny, przez co na trzech pierwszych treningach doprowadził mnie do zemdlenia. Ćwiczył ze mną całe dnie z przerwami na jedzenie; pozwalał mi spać tylko po cztery godziny dziennie, tłumacząc, że nie mamy czasu na sen. Każda niedziela tygodnia była dniem rehabilitacji, podczas którego nie robiłam nic a tylko leżałam w łóżku i albo spałam, albo się obżerałam. Tak bardzo wzrósł mi apetyt, że mogłabym tylko jeść i jeść. Nocami byłam tak padnięta, iż pozbawiona sił od razu zasypiałam w ramionach Nefrytowego, który nie mógł się złościć, że nie mogę się z nim kochać. Głaskał mnie i szeptał mi do snu, że jestem jego „piękną wojowniczką”. Z nim naprawdę wierzyłam, że mogę wszystko.
Styl Feniksa nie miał trudnych do pojęcia ruchów; ogólnie polegał na obrotach, zachowaniu ładnej pozycji rąk w ujęciu przypominającym rozłożone skrzydła, a największą pracę odgrywały nogi. To nimi najwięcej atakowałam, a wykonując piruety podnosząc się jednocześnie z ziemi, atakowałam moimi skrzydłami. Nogi, jak powiedział mój nowy Mistrz, są moim największym atutem, więc na nich powinnam się skupić i przekładać najwięcej siły. Spodobał mi się ten styl, ale przez te obroty był męczący. Po trzech miesiącach przestałam odczuwać ból i zmęczenie, nabrałam na szybkości, jednak kosztowało mnie to tyle męczarni, tyle potu, łez i zakwasów… W Xiaolinie nigdy czegoś takiego nie przeżyłam i uznałam, że treningi w Klasztorze są nic nie warte. Może na początku, gdy byłam dzieckiem, potrafiły mnie zmęczyć, lecz zauważyłam, że z moim wiekiem poziom wcale nie uległ zmianie i nadal był banalny. Ponownie odnajdywałam sens w słowach Nefrytowego, ponownie smucąc się, że zostałam w dzieciństwie oszukana i straciłam tyle cennych lat na naukę tego, co w przyszłości w ogóle mi się nie przyda.
W trakcie tych trzech miesięcy pojawiałam się od czasu do czasu w Klasztorze, by Mistrzowie nie nabrali podejrzeń, że znów gdzieś nawiałam. Tę chwilę przerwy, jaką miałam pragnęłam wykorzystać na przyjaciół, którzy tak się za mnie wstawili, że nigdy im tego nie zapomnę. Moimi podziękowaniami miało być właśnie pielęgnowanie naszych więzi, lecz jak na złość – pewnie dlatego, ze to ukartował – Chase wypełniał mi całe dnie ćwiczeniami, bym nie miała dla nich czasu. Chwile w Klasztorze były tak krótkie, że mogłam jedynie szepnąć do przyjaciół „cześć’, lub zjeść z nimi obiad. Kiedy po trzech miesiącach wróciłam do nich, chciałam to wszystko naprawić, lecz ta sprawa była już jakby przeterminowana. Miałam wrażenie, że w oczach moich przyjaciół dostrzegam rozczarowanie i żal o to, jak ich potraktowałam po tym, jak uratowali mi skórę. Powtarzałam sobie konieczność, iż muszę im to zrekompensować. Nie wiedziałam tylko jak, bo przez te trzy miesiące oddaliłam się od nich tak bardzo, że nie wiedziałam, jak wrócić. Stali mi się trochę obcy, za bardzo przywykłam do Chase’a oraz Nefrytowego Pałacu. Poznałam niewygodność maty i tęskniłam każdej nocy za łóżkiem mego księcia. Jedzenie w Klasztorze w ogóle mi nie smakowało, a na Mistrzów zaczęłam patrzeć spod byka, podejrzliwie oceniając każdy ich ruch. Żadnemu nie potrafiłam zaufać, nawet rady Mistrza Funga nie brzmiały dla mnie tak przekonywująco i mądrze jak wcześniej.
Moje następne urodziny spędziłam w Heylin Pałacu, daleko od Klasztoru. Chase ucieszył się i rozkazał służbie wystawić najlepsze z najlepszych przyjęć. Zaczynałam dwudziesty rok mego życia, a więc na stole zawitała znacznie większa ilość potraw, prezentów również dostałam tyle, iż sam skarbiec świątyni Xiaolin nie byłby w stanie ich pomieścić. Głównie obdarował mnie kwiatami, strojami, dożywotnim zapasem flakoników o zapachu piżma. Z tych drogocenniejszych prezentów dostałam szkatułkę z figurkami najpiękniejszych w historii wojowniczek i cesarzowych, legend mitycznych, oraz złotą bransoletkę z motywami smoków, zdobioną perełkami, która była tak piękna, że olśniła mnie swym blaskiem, że zamarłam i Chase musiał sam ją na mnie zapiąć. Nigdy jej nie zdejmowałam, chyba że do kąpieli.
Tego dnia zaoferował mi również przemianę w nieśmiertelną osobę przy pomocy specjalnego eliksiru na bazie Lao Man Long. Ponieważ jednak moja miłość do niego wyrosła z fascynacji jego osobą, odparłam, że chcę, żeby uczynił mnie nieśmiertelną wtedy, kiedy będę mu rówieśniczką. Natychmiast zaczął ze mną pertraktować i namawiać abym wybrała wcześniejszy wiek. Bardzo chciał pozostać ode mnie starszym, a i ja jawiłam się mu atrakcyjna jako młodsza. Po wielu jego namowach w końcu uległam i rzekłam:
— Kiedy będę mieć dwadzieścia jeden lat.
— O jeden i tak za dużo, ale niech ci będzie — zgodził się.
Potem całowaliśmy się, umoczeni w ciepłej wodzie, zasypanej paletą kwiatów wypełniającej szeroką wannę, a srebrzyste pasma pary otulały nasze skóry. Światełka świec towarzyszyły nam, migocząc jak świetliki i przywodząc łazienkowej części sypialni uroków pałacowych ogrodów, w którym przyroda żyła sama z siebie. Aż przerwałam wodne pieszczoty, gdyż pomyślałam znów o mojej przyszłości, nie zdolnej być tak niezależną, jaką wówczas wspólnie z Chasem kreowałam. Zapytał mnie od razu, dlaczego nagle posmutniałam. Cóż moglam rzec, jak szczerze przyznać, że nie czuję się osobą. Dokładniej to powiedziałam, że nie mam żadnych dokumentów tożsamości, tak jakbym nie istniała. Pewnie mój ojciec jakieś posiadał, ale on miał wówczas nowe życie, w którym nie było dla mnie miejsca, bo o mnie zapomniał. Wiedziałam, że jeżeli opuszczę Xiaolin, stanę się dosłownie nikim. Nigdzie nie mogłabym mieć ani domu, ani pracy, robienie zakupów bez dokumentów, czy bez odznaki przynależności do Xiaolin byłoby trudnością, a gdyby zaczepił mnie jakiś oficer i zechciałby mnie wylegitymować, miałabym problem. A przecież nie mogłam tkwić tylko i wyłącznie w Nefrytowym Pałacu i podlegać bezwzględnie woli jego księcia. Chciałam utrzymać jakiś kontakt ze światem.
Dlatego poprosiłam Chase’a o chińskie obywatelstwo, on zaś zdziwił się, bo nie rozumiał dlaczego chińskie, a nie japońskie. Oznajmiłam, że całe życie spędziłam w jego kraju, dlatego sama uważałam go za swój dom. Z Japonii było we mnie tyle, co nic. Miałam rysy, krew, styl wysławiania się japoński, jednak upodobania całkowicie chińskie. Chase więc powiedział, że załatwi mi wszystkie potrzebne dokumenty, ale dodał, że dobrze by było, gdybym odzyskała od ojca te z japońskim dowodem tożsamości, który będzie trzeba unieważnić, gdyż dwóch dowodów mieć nie mogę. Nie miałam zielonego pojęcia, jak zdobyć wszystkie dokumenty od niego. W jaki sposób, skoro mnie nie chciał i prawdopodobnie nie zechce otworzyć mi nawet drzwi? Jak głupia oczywiście Chase’owi odpowiedziałam, że jasne, zdobędę je w najbliższym czasie, zatajając coś, o czym i tak dobrze wiedział. Może nie chciałam być już dłużej postrzegana przez niego jak mięczak i słabeusz, który do każdego wyzwania potrzebuje pomocy. Choć zapewne, gdyby zaoferował mi w tej wannie swoją pomoc sam do siebie również w tej sprawie, od razu bym z niej skorzystała, gdyż (nie ukrywałam tego) przez życie w Pałacu spodobało mi się leniuchowanie i wykorzystywanie innych. Pewnie dlatego też właśnie jednak tej oferty z siebie nie wydał, bym za bardzo na wygodach nie spoczęła i nie przestała się rozwijać, póki jeszcze mogę.
Mam nadzieję, że rozdział nie był za nudny :) Miało robić się coraz ciekawiej...