Treningi
same w sobie były ciężkie, choć pierwsze miesiące na placu pierwszego roku były
wystarczające, bym w miarę uporała się z ciężarem ćwiczeń. Chwile przerwy które
posiadaliśmy między treningami a posiłkiem musiałam przeznaczać na sprzątanie,
do którego zmuszano nas przez mistrzów; kazano utrzymywać w nienagannej
czystości nie tylko nasze własne pokoje, ale również i cały Klasztor,
szczęśliwie za wyjątkiem pokoi należących do nich samych. Najgorzej sprzątać było
kible. Pomimo tego, że posiadałam własną toaletę, której sprzątanie zajmowało
mi mniej niż godzinę, musiałam pomagać chłopcom, bo ci albo nie radzili sobie z
przepychaczem, albo jak wszystko zamieniali w zabawę; i tak dopiero co umyte
lustra potrafili na nowo zapaskudzić brudną wodą z sedesu. Naprawdę byli jak
dzieci, które z różnych powodów nie były częścią już rodzinnych gniazd.
Pranie
chodziliśmy robić nad rzekę Pí Lóng, z którą również wiązała się legenda o
Nefrytowym Cesarzu. Ponoć kiedy to zszedł na Ziemię by fascynować się wyglądem
dwunastu przybyłych do niego zwierząt, postanowił zorganizować wyścig, który
miałby pomóc wyłonić spośród nich najwspanialszą istotę. Powiedział, że ten kto
pierwszy przepłynie rwącą rzekę stanie się jego ulubieńcem i tak o to wszystkie
dwanaście zwierząt rozpoczęły między sobą zaciekłą rywalizację. Cwany szczur
przepłynął na grzbiecie bawoła i jako pierwszy dotarł do mety, tak więc
Nefrytowy Cesarz uczynił go pierwszym Znakiem Zodiaku. Ostatnim, tj. dwunastym,
została świnka, która podczas wyścigu zrobiła sobie przerwę na jadło, a także
ucięła krótką drzemkę. Za każdym razem robiąc pranie powtarzałam tę legendę,
żałując w duchu, że nigdy nie opowiadano mi żadnych bajek na dobranoc. Może
właśnie ich brak sprawił, że przez większość swego życia lubiłam zaglądać do
chińskich bajek, legend, mitów, oraz po stokroć czytać o Sheng Gong Wu.
Ponieważ
mój ojciec nie przestawał wysyłać do Klasztoru pieniądze jako zapłata za nie
wyrzucenie mnie na zbity pysk, Mistrz Fung przyszedł raz po mnie wieczorem i
wręczył mi kopertę z chińskimi banknotami tłumacząc, że te pieniądze zawsze
powinny należeć do mnie. Nie miałam zielonego pojęcia co z nimi zrobić, dopóki
nie załapałam się na jedną z wycieczek do Szanghaju pod opieką Mistrza Po. Tego
typu wycieczki były organizowane tylko raz w roku, tuż przed wielkim świętem
powitania Nowego Roku. Zabierano dzieci mające co najmniej skończone jedenaście
lat. Dla Szanghaju omal kompletnie nie straciłam głowy i choć wycieczka trwała
tylko pół dnia, zdążyłam wydać w nim wszystkie pieniądze z koperty. Z czasem
poznałam to miasto tak dobrze, że gdyby nawet teraz poproszono mnie o
nakreślenie z pamięci jego planu, z pewnością zdołałabym to uczynić. Na
tętniących życiem ulicach, gdzie bajeczne bogactwo stykało się z krańcową
nędzą, gdzie za odpowiednią cenę można było rozkoszować się wszelkimi okrutnymi
perwersjami, a ciała pomordowanych dzieci zamulały dno rzeki, poznałam mroczne
oblicze świata, od jakiego mój ojciec chcąc nie chcąc chronił, trzymając w domu
pod kloszem. Panująca tam wyjątkowa atmosfera mieszaniny cnoty i grzechu,
zawisła w powietrzu niczym opium, brukając je obietnicą słodkich, tajemniczych
dla mnie doznań.
W
tłoku ulic trzymałam się blisko swojej grupy i Mistrza Po, który zabrał nas do
niesamowitych sklepów, widziałam bogatych starych mężczyzn, przechadzających
się ze swoimi pięknymi rosyjskimi metresami, a także spieszących do gospody
Krwawy Zaułek marynarzy, gdzie obsługujące ich kantońskie dziewczęta nazywano
"siostrami słonej wody". Podziwiałam prędkość z jaką chłopcy ciągnęli
riksze, oraz połysk nowiutkich czarnych samochodów ostentacyjnie krążących
wąskimi uliczkami. Raz w cieniu zaułku zobaczyłam jak policjant w
nieskazitelnie czystym mundurze każe jakiejś dziewczynie wyglądającej, jakby
była w moim wieku, klęknąć przed sobą. Od razu nauczyłam się odwracać głowę od
tego typu sytuacji, wiedząc, że tak właśnie działa świat. W Szanghaju można
było kupić wszystko, na co się tylko miało ochotę: egzotyczne jedzenie,
importowane alkohole, stroje zgodne z ostatnim krzykiem mody, proszek do
tępienia pluskiem, dżem truskawkowy do herbaty, smakowite brzoskwinie longhua,
a także wspaniałe futra. Były tam księgarnie i salony kosmetyczne, herbaciarnie
i kina, w których wyświetlano najnowsze amerykańskie i chińskie filmy. Poza tym
ze sto sal balowych i siedemset burdeli. Meliny, w których palono opium, zawsze
można było znaleźć w odległości nie większej niż kilka jardów, koreańscy
gangsterzy prowadzili także kluby i domy uciech.
Podczas
wycieczki zaopatrzyłam się w najbardziej dziewczęce ciuchy, jakie tylko zdołałam
wypatrzyć, prócz tego zgodziłam się wcisnąć mi przez sprzedawczynię kosmetyki i
przeróżne pachnidła do pielęgnacji ciała, które dodatkowo zapobiegały
powstawaniu zmarszczkom. Krew ojca nadal we mnie krążyła, toteż na widok
elektronicznych sprzętów zatrzymywałam się i zaczynałam ślinić do szyb, aż
Mistrz Po mi nie uległ i nie wszedł ze mną do sklepów. Ukradkiem widziałam, jak
mnisi zazdroszczą mi posiadania tylu pieniędzy, że stać mnie było na zakup
nowoczesnego laptopa firmy należącej do mojego ojca. Ani trochę nie
przeszkadzał mi fakt, że nie będę mieć praktycznie w ogóle czasu na używanie
go, gdyż sam fakt posiadania takiego cudeńka zdołał wywyższyć mnie nad
chłopcami. Co roku fundowałam sobie podobne kosztowne prezenty z okazji
Chińskiego Święta Nowego Roku, a ponieważ pieniędzy miałam naprawdę dużo, z
dobroci serca najmilszym dla mnie kolegom fundowałam skromne, małe gadżety,
pilnując jednak bym to ja została posiadaczką najmodniejszych zabawek. Kiedy
pierwsza taka wycieczka dobiegała już końca, Mistrz Po zatrzymał mnie przed
jednym ze sklepów, w którym można było kupić na przykład pampersy i powiedział:
–
Nie sądzisz, że powinnaś zaopatrzyć się w coś, co bardzo może ci przydać tobie,
jako rosnącej dziewczynce?
Nie
rozumiałam o czym do mnie mówił, patrząc na ciągnięty przeze mnie wózek z
zakupami. Miałam w nim wszystko, co wydawało mi się potrzebne i niezbędne do
życia, jak ciuchy, których większości nigdy nie założę ze względu na obowiązek
noszenia xiaolińskiej, pomarańczowej szaty, kremy przeciwtrądzikowe i
przeciwzmarszczkowe, chociaż buzie miałam pięknie czystą, zabawki
technologiczne, którymi nie będę miała w ogóle czasu się bawić...
–
Powinnaś kupić sobie podpaski, Kimiko. Niedługo może zacząć ci się okres.
Przymrużyłam
oczy, drapiąc się po głowie, gdyż nadal nie rozumiałam, o czym Mistrz Po do
mnie mówił. Mimo wszystko usłuchałam go i poprosiłam ekspedientkę o roczny
zapas podpasek, które potem niedbale wrzuciłam do swojego i tak już
naładowanego po brzegi wózka.
Mając
dwanaście lat zaczęłam krwawić, jednocześnie przekonując się, że Mistrz Po miał
rację, iż podpaski będą rzeczą, której najbardziej będę potrzebować. Żałowałam,
że nie przewidział dla mnie, kiedy dokładnie nadejdzie ten dzień, bo okresu
dostałam w dodatku najmniej odpowiednim momencie. Był to dzień suchy, gorący,
sam środek lata, który zaczął się koszmarem, bo obudziwszy się zobaczyłam
wielką kałużę krwi na swojej macie. Zaraz potem zorientowałam się, że strasznie
boli mnie brzuch i pomyślałam, że jakaś klątwa moich niebieskich oczu spełnia
się i zaczynam umierać. Moje przerażenie nie uszło uwadze Xiangowi, tak jak
zresztą okropny smród ryby w powietrzu bijący ode mnie.
–
Zawołam jakiegoś mistrza! Nie bój się, Kimiko, nie dam cię zabrać demonom!
Wybiegł
na korytarz i zaczął krzyczeć, że krwawię, że umieram, że pilnie potrzebuje
pomocy. Szybko do mojego pokoju zbiegli się inni mnisi. Ci starsi śmiali się ze
mnie, zatykając nosy, młodsi gapili z przerażeniem sądząc, że umieram.
Xiang
wpadł na Mistrza Gao, u którego zwlekałam z wizytą od ponad trzech miesięcy;
zawiadomił go o tym, że krwawię i pilnie potrzebuje pomocy. Mistrz Gao wszedł
do pokoju, następnie wyprosił wszystkim chłopców, a do mnie przemówił
całkowicie spokojnym tonem, kiedy ja trzęsłam się jak ryba w galarecie.
–
Moje gratulacje, Kimiko. Stałaś się kobietą.
Wyjaśnił
mi, że tym krwawieniem nie ma potrzeby się martwić, bo widywać je będę każdego
miesiąca. Polecił bym użyła zakupionych w Szanghaju podpasek, oraz zaczęła dbać
o higienę dwa razy częściej, aby przykry zapach nie kosztował mnie równie
przykrych uwag ze strony chłopców. Zdziwiło mnie, że nic nie wspomniał o tym,
że do niego nie przychodzę i nie wiedząc czemu poczułam się źle, jakbym była
wina jakiegoś straszliwego grzechu, że tak słucham go i nawet nie przepraszam,
gdy on uprzejmie objaśnia mi tajniki okresu. Jeszcze przed śniadaniem, gdy
tylko wyszedł, wyczyściłam matę i zmieniłam sobie pościel, a także zakleiłam
majtki podpaską – o dziwo z tym poszło mi najłatwiej.
Wraz z upływem kolejnych miesięcy zaczynało
się jednak robić coraz trudniej i nawet zawarty sojusz z chłopcami nie potrafił
mi pomóc. Mając trzynaście dopiero lat zaczęłam rozumieć powagę miejsca, w
którym szkolę się na wojownika, a także brać pod uwagę czekającą mnie
przyszłość. Po raz pierwszy czułam, że trzymam w swoich rękach swój los i tylko
ode mnie zależy, czy skończę jako zwykła mniszka w innym klasztorze, pozwalając
na to by całe moje życie wypełniły bezsensowne treningi, czy może udowodnię
wszystkim, że dziewczyna też może dojść daleko i zostanę kimś więcej. Marzyłam
spełnić kiedyś to marzenie, licząc, że ujrzę wtedy zdumione twarze mojego ojca
oraz siostry. Przestałam wstydzić się tego, że jestem dziewczyną, odwidziało mi
się też obcinanie włosów. Nadal byłam członkiem sekretnego klubu, który nocami
spotykał się w piwnicach, choć alkohol piłam już w znacznie mniejszych
ilościach niż na początku, bowiem zauważyłam, że gorzej mi potem szło na
treningach. Inicjacja wciąż mnie obowiązywała i stanowiła dla mnie niewielką
cenę, ponieważ sprawiała mi taką samą przyjemność jak im. Lubiłam zwłaszcza
stać przed nimi obnażona do pasa, podczas gdy oni pozostawali w swych zapiętych
pod szyję tunikach. Możliwe, że to Mistrz Gao miał na mnie taki wpływ, że
rozbieranie się przed chłopcami nie przeszkadzało mi potem w zaśnięciu. Dopiero
później, z dalszym dorastaniem, po tym jak Wan Jang odszedł do innego Klasztoru
i dowództwo przejął Yoshi, Japończyk,
który urodził się z krzywym nosem i miał śmieszną przerwę między przednimi
zębami, wszystko zaczęło się zmieniać.
Pewnego
wieczoru zorientowałam się o swojej determinacji, by stać się kimś więcej.
Razem ze wszystkimi innymi moimi rówieśnikami siedziałam przy stole i czekałam,
aż pozwolą nam jeść, a do jedzenia czekała gorąca zupa z makaronem i z
warzywami. Mistrzowie stali pod ścianami pilnując, by żadne z nas nie odważyło
się sięgnąć po pałeczki; z zazdrosnym okiem spoglądałam na młodszych i starszych
mnichów, którzy swobodnie mogli zapełniać swe gorączki. Próbowałam uciszyć
burczenie w moim brzuchu, a także oddychać przez usta, aby nie czuć zapachu
zupy. Wreszcie zjawił się Mistrz Fung.
–
Czas abyście nauczyli się pozbywać waszych słabości – powiedział. – Głód jest
waszą słabością, dezorientuje bowiem wasze umysły, zadaje ból, osłabia was.
Musicie nauczyć się go uciszać, a wtedy w trudnych warunkach nie będziecie
mieli problemu ze słuchaniem głosu waszego Instynktu Tygrysa. Macie dwie
możliwości: zjedzcie dzisiejszą kolację i jutro pracujcie dwa razy ciężej, lub
pójdzie spać z pustymi żołądkami.
Byłam
głodna jak wilk, a jednak coś mi podpowiadało, bym darowała sobie kolację.
Zagryzłam dolną wargę aż do krwi, wzbraniając się przed sięgnięciem po miskę z
gorącą zupą. Widziałam jak część chłopców z mojego stołu zdecydowała się na to,
by jednak zjeść i następnego dnia stawić czoła trudom przyszykowanym przez
Mistrza Funga. Obejrzałam się na Mistrza Gao, który patrzył się na mnie i
uśmiechał, jakby chciał mi telepatycznie powiedzieć, że dobrze postępuję. Mistrz
Fung zapamiętał twarze tych, którzy zjedli kolację i kazał im biegać wokół
Klasztoru przez noc do samego rana. Przed śniadaniem zorganizował turniej, w
którym po raz pierwszy brałam udział ze swoimi rówieśnikami. Stanęłam do walki
z chłopakiem, który był właśnie tym nieszczęśnikiem, co ledwo zipał po
pokonanych kilometrach. Nie okazywał mi jednak litości, ani ja jemu, toteż
walczyłam z nim aż padł na ziemię. Byłam brutalna i bezwzględna, a także dumna,
bo wykazałam się siłą, przebiegłością, oraz przede wszystkim wytrzymałością. Głód
dodał mi siły zamiast mnie osłabić. Mistrz Fung pogratulował mi zwycięstwa,
jednocześnie każąc tym, co zjedli, wyciągnąć z tego lekcje.
Podobało
mi się uczucie grzejące moje serce i zalewające wszystkie kończyny ogniem, a
także widok leżącego przede mną pokonanego przeciwnika. Wreszcie to kobieta
była lepsza od mężczyzny. Wykazałam się silniejszym sercem nie jedząc kolacji,
a potem silniejszym ciałem pokonując mnicha. Głód napoił mnie gniewem, lecz
również sprawił, że na wszystko byłam bardziej wrażliwsza; na otaczające mnie
powietrze, dzięki czemu oddychałam sprawniej, oraz ziemię pod stopami, co
uczyniło moje ruchy szybszymi. Byłam bardziej przytomna, pełniejsza energii,
choć to u mnie burczało w brzuchu. Obiecałam sobie, że zawsze będę dążyć do
tego, żeby być twardą; każde kary przyjmować z pokorą, by nawet z czasem stać
się odporną na ból. Chciałam by głos mojego Instynktu Tygrysa stał się silny i
głośny jak wybuch wulkanu lub ryk smoka.
Tego
dnia awansowałam na drugi poziom w Kung Fu, wyprzedziłam więc na przykład
starszego od siebie o rok Raimunda, który wciąż tkwił na pierwszym poziomie.
Zauważyłam, że ten brazylijski chłopiec o wielkim nosie miał dosyć lekceważący
sposób podchodzenia do wszystkich zajęć w Klasztorze, jakby wcale go nie
obchodziło, czy może być posiadaczem smoka. Mimo wszystko jednak był bardzo
popularny i przyjaźnił się z wieloma osobami, na przykład z Clayem, Xiangiem
czy z Liweiem. Dla mnie był tylko jednym z tych napaleńców, który lubił dotykać
moje rosnące szybko piersi, aż z czasem nie zaczęły podobać mi się jego flirty.
Jego i innych chłopaków. Zauważyłam, że każdy z nich powoli zaczynał chcieć
mnie mieć na wyłączność. Nikt nie śmiał mi już dokuczać, choć nadal większość
uważała, że jestem od nich wszystkich słabsza, tak więc nie mogłam przestać o
siebie walczyć.
Myślałam
o tym, czy by nie spróbować zbliżyć się do Mistrza Funga, który prywatnie
szkolił tylko Omiego. Może gdybym i ja trafiła pod jego skrzydła w krótkim
czasie wskoczyłabym na następne poziomy. Niestety Mistrz Fung był nieuchwytny,
a zamiast widywać jego widywałam co chwile Mistrza Gao, w którego oczach
widziałam tęsknotę za mną oraz nieumiejętność zrozumienia, dlaczego już do
niego przychodzę. Miałam przeczucie, iż prędzej czy później upomni się on o to,
a ja nie będę mieć żadnego innego wyboru, jak spełnić jego zachciankę.
Kiedy
po raz trzynasty witałam Nowy Rok byłam już dziewczynką, która na tyle była
pewna swojej wartości, że ani trochę nie myślałam dłużej o tym, by zmieniać
swoją płeć. Cieszyłam się z tego, że nie mam węża, sikanie na stojąco nie było czymś
niezwykłym. Jedząc wesołą kolację z mnichami nieustannie miałam w głowie
potrzebę, by jeszcze bardziej zaznaczyć to, że jestem dziewczynką, że jestem
inna. Nagle Mistrz Po podszedł do stolika, przy którym siedziałam i położył na
jego powierzchni misę z ciasteczkami z wróżbą kupionymi w Szanghaju. Sięgnęłam
po jedno, a wylosowaną wróżbę przeczytałam na głos:
–
Twoim partnerem życiowym będzie wielki wojownik o urodzie smoka.
Po
czym zaczęłam się głośno śmiać razem z innymi chłopcami. Parę dni po tym
wydarzeniu zapragnęłam się malować i farbować włosy, moje ciało stało się
bardziej dojrzałe, a twarz nabrała rysów wzbudzających w mężczyznach
podniecenie.