Jedną
z głównych zalet bycia czwartym smokiem było zyskanie nowych praw, jak na
przykład to pozwalające mi farbować włosy, z prośbą jednak, bym uszanowała
spotkania w świątyni poświęcone tradycjom i w te dni miała włosy naturalnie
czarne. Ponieważ nie opuściła mnie ochota, by zaznaczyć to, że jestem
dziewczyną, i że się tego nie wstydzę, pudrowałam dalej twarz na biało,
policzki ciepłym różem, a oczy podkreślałam czarną kredką, tworząc w ten sposób
na sobie maskę, iż tylko brakowało złożenia na mych ustach czerwonej kropli
farby, jak to gejsze czyniły, by dodać sobie namiętności. Mistrz Fung nie
komentował tego, że w tak młodym wieku się maluję, w zasadzie to był bardzo
tolerancyjny w tej kwestii. Byłam mu z tego powodu bardzo wdzięczna.
Na
drugi dzień po tym, jak okazało się, że jestem smokiem, poprosił abym stawiła
się przed świątynią, w której dziewięcioro mistrzów lubiło medytować przed
paleniskiem. Przyszłam ubrana w nowy xiaolinski strój, jaki dostałam, w barwach
czerwono-białych, włosy zaś wspięłam w dwa kitki. Kiedy Mistrz Fung zjawił się
przy mnie, zabrał mnie na medytacje nad rzekę Pí Lóng i tam odbył ze mną
szczerą rozmowę. Chciał usłyszeć jak naprawdę wyglądało moje życie w domu mego
ojca, oraz co spowodowało, że będąc u Mistrza Gao zapłonęłam. Historię o tym,
co działo się w Japonii, gdy tam jeszcze byłam, streściłam ze łzami w oczach,
których już z kolei zabrakło, kiedy zdradzałam wygląd moich wizyt u Mistrza Gao,
nie pomijając ostatnich faktów. Na wieść o tym, że zostałam rozdziewiczona
Mistrz Fung wstał, odprowadził mnie do mojego pokoju, w którym miałam spędzić
ostatnią noc, by nazajutrz wyprowadzić się do innego budynku i dołączyć do
Omiego, Claya i Raimunda. Kiedy z rana się pakowałam, obiła mi się o uszy
rozmowa Xianga z Liwei'em o tym, że Mistrz Gao został wydalony poprzedniego
wieczoru.
Po
południu miałam blond włosy spięte w warkocz i strój wzorowany na amerykańskiej
modzie, przykułam więc uwagę nie jednego mnicha.
–
Nie poznałem cię, Kimiko – powiedział Xiang, masując swój przepełniony obiadem
brzuch. – Zawsze musisz zaskakiwać, tak jak z objawieniem smoka.
Odkąd
okazało się, że to ja jestem czwartym smokiem, relacje wokół mnie zrobiły się
nieco napięte, a atmosfera w pokoju była zawsze gorąca. Ani moi współlokatorzy,
ani chłopcy z innych pokoi, nie tolerowali już dłużej mojej obecności. Czas, w
którym cieszyli się, że w Klasztorze obecna jest dziewczyna, skończył się,
kiedy okazałam się od nich dwa razy lepsza i bardziej wyjątkowa. Wiedziałam, że
to zazdrość nie pozwala im się ze mną dłużej kolegować, oraz zmusza do krytykowania
mnie na każdym kroku. Nieliczni pozostali mi wierni, mianowicie członkowie
Sekretnego Klubu, którzy pamiętali, jak wyglądam nago, lub jak smakuje mój
język.
Wydalenie
Mistrza Gao nie było jedyną niezwykłą rzeczą, która wydarzyła się po moim
ognistym incydencie. Uwierzono, że dziewczyny faktycznie nie muszą odstawać od
chłopców, więc zaraz następnego dnia pozwolono dać szanse pewnej małej
sierotce, która podobnie jak ja, też pochodziła z Japonii. Na wieść o nowej
dziewczynie podskoczyłam do góry, a serce zabiło mi szybciej. Nie wiedziałam
jednak czy to z radości, że tuż obok będę mieć koleżankę, czy z obawy, że
odbierze mi wszystkie przywileje u chłopców, bo ja już nie będę dłużej uważana
przez nich za wyjątkową i może nawet uznają, że nowa jest ode mnie ładniejsza,
fajniejsza i ciekawsza. Z dystansem postanowiłam podejść do nowej mniszki, o
której zrobiło się głośno z samego rana. Nie dość, że moja popularność zmalała
odkąd zostałam smokiem ognia, to teraz jeszcze bardziej stałam się dla chłopców
niewidzialna; wszyscy nic tylko plotkowali, jaka to nowa dziewczyna nie jest.
Zachowywali się, jakby to zakochali się w niej na sam słuch o niej i
zaciekawiło mnie, czy nie było z nimi podobnie w moim przypadku, gdy to ja
wprowadzałam się do Klasztoru. Choć czułam, że mogę mieć z przybyłą Japonką
wiele wspólnego i łatwo znaleźć wspólny język, z góry, za nim ją jeszcze
poznałam, wzięłam ją za swoją rywalkę, która nic a tylko może mi zaszkodzić.
Ciekawa poszłam ze wszystkimi na plac po śniadaniu, gdzie oficjalnie została
nam przedstawiona przez Mistrza Funga jako nowa siostra.
Byłam
wściekła na widok wschodniej piękności o wąskich, czarnych oczach i bladej
cerze, matowej niemal jak masa perłowa lub kamień księżycowy. Miała krótkie
czarne, lśniące włosy sięgające ramion. Na prośbę mistrza przedstawiła się nam
mówiąc czystym, spokojnym głosem, że ma na imię Keiko. Nienawidziłam jej od
pierwszego wejrzenia, a najbardziej nie mogłam znieść jej zapachu limonki i bazylii,
który rozsiewała po całych pokojach, w których była. Szybko zaskarbiła sobie
nie tylko zainteresowanie chłopaków, ale również ich uwielbienie. Była młodsza
ode mnie o rok i może to czyniło ją atrakcyjniejszą. Co prawda nigdy nie
została członkiem Sekretnego Klubu, o którym nigdy zresztą się nie dowiedziała,
ale na swoje skinienie chłopcy kładli jej się do stóp, doznając
niewyobrażalnych rozkoszy, gdy tylko któregoś obdarowywała jednym ze swoich
słodkich uśmieszków. Była jak postać z jednej z chińskich legend o księżycu,
która wabiła mężczyzn i zmuszała do wielbienia swego oblicza, jasnego i
pięknego jak tafla pełni na bezgwiezdnym niebie.
Lubiła
sprawiać wrażenie bardziej cynicznej niż w istocie była, ale wnet odkryłam, że
ma naturę wielce wrażliwą. O dziwo dawała młodszym chłopcom skarby, jakie
znajdowała w Chinach podczas swych samotnych wędrówek, którymi były kawałki
wyrzuconej biżuterii, tępe nożyki o ciekawych rękojeściach, lub zabawki
wielkości niemowlęcej piąstki. Niezbyt przepadałam za tą jej minką moralnej
wyższości, lecz miała w sobie jakąś wrodzoną dobroć, zachęcającą do nawiązania
przyjaźni. Wyczuwało się w Keiko coś, co pozwalało jej zaufać i sprawiało, że
inni czuli się przy niej swobodnie. Może była to pewność, z jaką się poruszała,
lub wręcz dziecięcy sposób akcentowania każdego, z kim się zetknęła, ale
cokolwiek to było, nie dało się, idąc obok niej, nie wziąć jej pod ramię ani
przechodząc przez plac treningowi, powstrzymać się od ujęcia jej dłoni.
Wieczorem
przyszedł czas, bym się wreszcie przeprowadziła i dołączyła do wybrańców,
zostawiając chłopaków z nową atrakcją Klasztoru; Keiko miała mnie zastąpić,
przeżyć wszystko to, co ja przeżyłam – no może nie do końca wszystko. Pożegnałam
się ze wszystkimi, życząc im sukcesów w dalszej karierze, po czym spakowana
wyszłam. Zdziwiła mnie reakcja Keiko, która wybiegła za mną, wołając mnie i
prosząc, żebym się zatrzymała. Kiedy zdyszana dobiegła do mnie, oznajmiła mi,
że nie chce, abym zostawiała ją samą.
–
Proszę, nie odchodź! Nie chcę być jedyną dziewczyną tutaj! Chce mieć
przyjaciółkę!
Popatrzyłam
na nią wielce zszokowana, bo nie tego się spodziewałam. Patrząc jednak na nią,
kiedy stała tak cała roztrzęsiona, słabsza ode mnie, tak bardzo przypomniała mi
mnie samą, iż w momencie poczułam się wyższa pod wieloma względami.
Stwierdziłam, że Keiko niczym mi nie zawiniła i mogłabym okazać się dobrym
sercem, odegrać siostrę, jaką moja własna nigdy dla mnie nie była, i pomóc
Keiko przejść przez to wszystko, co ją czeka.
–
Nigdzie nie odchodzę, w zasadzie to będę zaraz obok – powiedziałam jej,
następnie wskazałam palcem dokąd zmierzam. – Widzisz tę bramę osądzoną w tym
niskim, białym murze, niższym od tych, które otaczają cały kompleks? Za nią
jest druga część Klasztoru, gdzie też znajduje się plac do ćwiczeń, ogród i
budynek z pokojami, w którym będę spać. Naprawdę będę tuż obok, więc jeśli
chcesz, możemy się widywać.
Keiko
zdecydowanie ulżyło, że aż odetchnęła z ulgą, po czym przytuliła się do mnie.
Wyznała, że boi się zasnąć będąc sama w pokoju z chłopakami i liczyła, że
będziemy razem spać obok siebie, razem się w ten sposób wspierać. Niestety ja
musiałam iść inną drogą, drogą smoka, tak więc pocieszyłam ją, że skoro mi
przez cztery lata nie zdarzyła się z ich strony żadna fizyczna krzywda, tak i
jej nic takiego nie spotka, bo ta najgorsza, pierwsza fala podniecenia na widok
płci przeciwnej dawno już przeszła. Nie żegnaliśmy się, a jedynie
powiedziałyśmy sobie "do zobaczenia". Ciekawi mnie dzisiaj, czy już
wtedy Keiko zakochała się we mnie i wiedziała, że w przyszłości zostaniemy
kochankami, lub czy to dopiero moja siostra na nas wpłynęła.
Następnego
dnia oficjalnie zostałam przez wszystkich uznana za smoka ognia i to właśnie
tym tytułem niektórzy mistrzowie lubili się do mnie zwracać, co mi ani trochę
nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie, bo napawało dumą. Pozostając w przebraniu
amerykańskiej blondynki, zjawiłam się o świcie w białym budynku z niebieskim
dachem, gdzie w środku stał posąg buddy. Wszystkie tam pomieszczenia nie
różniły się za bardzo od tych, do których przywykłam przez cztery lata nauki w
Klasztorze; wszędzie widziałam drewno, drewniane kolumny i drewniane drzwi z drewnianymi
kratownicami, przez które przechodziło białe płótno, co strasznie kojarzyło mi
się z moim domem. Dowiedziałam się, że pokój będę mieć wspólny razem z
chłopakami, a nasze maty mają być oddzielone zasłonami, upodabniając tym samym
nasze łóżka do namiotów. Nie miałam zamiaru narzekać na warunki, gdyż i tak
spotkało mnie więcej szczęścia, niż podczas mego życia w Japonii. Grzecznie
czekałam przed symbolem Yin Yang wyrzeźbionym w posągu, aż dołączy do mnie
reszta wybrańców. Nie musiałam długo czekać na Claya i Raimunda, którzy nie
ukryli zaskoczenia, widząc mnie.
–
Więc ty zostałaś smokiem ognia? – rzucił Rai, po czym położył mi rękę na
ramieniu. – Zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. – Uśmiechnął się do mnie, a
ja poczułam ścisk w żołądku słysząc, że mi schlebia.
–
Oczywiście, Rai – powiedziałam. – Uważaj, bo uwierzę. – Za nic nie chciałam, by
Raimundo uważał mnie za łatwą, toteż postanowiłam, że wszystkie jego zaczepki
oraz flirty, które często się potem zdarzały, będę olewać i tym samym jeszcze
bardziej pobudzać w nim frustrację, uświadamiając go, że skończyło się
wykorzystywanie małoletniej dziewczynki i macanie jej; niech wie, że jeśli chce
mnie zdobyć, będzie musiał mocno się postarać. Miałam nadzieję, że nie zajmie mu
to długo, bo w środku po tym, jak utraciłam dziewictwo, nie mogłam się
doczekać, aż ponownie lgnę pod mężczyzną. Tak bardzo doskwierała mi ta
potrzeba, że perspektywa zrobienia tego z Brazylijczykiem o wielkim nosie i
sporym owłosieniu jak na piętnastolatka, przestawała mi przeszkadzać.
Wkrótce
dołączył do nas Mistrz Fung, który przyprowadził ze sobą Omiego; tego malca o
głowie w kształcie piłki i koloru intensywnie żółtego jak wschodzące słońce,
nie widziałam strasznie długo. Zapomniałam, jak wygląda, a i on zrobił wielką,
zdziwioną minę na widok mnie i pozostałych dwóch smoków.
–
No i gdzie ci pozostali wybrańcy, mistrzu? – zwrócił się z pytaniem do Funga.
Moje pieśći same się zacisnęły, a wnętrze ogarnął ogień lekkiego zirytowania;
jak mógł tak przy nas bezczelnie coś takiego powiedzieć? Mały Omi zachował się
arogancko, zupełnie jak gdyby nie liczył się z uczuciami innych; jak gdyby całe
życie wychował się w rodzinie Heylin.
Potrzebowaliśmy
czasu, żeby się ze sobą zżyć i nauczyć współpracować w walce z wrogiem. Każdy z
nas był inny, nie tylko pod względem narodowości, kultury, stylu bycia, ale
również nasze żywioły różniły się od siebie. Jeden był w stanie zwalczyć drugi,
padając wtedy ofiarą poprzedniego; tworzyliśmy zamykający się krąg harmonii;
mogłam na przykład zwęglić ziemię Claya, ale z Omim nie miałam szans. Mistrz
mówił, że naszym celem jest dążyć do zacieśnienia więzów harmonii, mianowicie
rozumiał przez to, że mamy stać się jednością. Ciągle powtarzał o tytułach
Shoku wojownika, a także o możliwości wejścia mnicha w tak zwany tryb Wudai,
podczas którego tworzyliśmy osobną jedność z własnym żywiołem. Mistrz Fung
pielęgnował naszą wiarę w nasze zdolności, nigdy w nas nie zwątpił i zawsze
potrafił wyprowadzić z najgłębszej depresji, napawając większą motywacją do
osiągnięcia mistrzostwa w Kung Fu. Z początku ani trochę nie wierzyłam w
bezinteresowność jego dobrodusznych, wspierających nas psychicznie czynów
twierdząc, że po prostu zdaje sobie sprawę z tego, iż los świata zależy od nas.
Chociaż wiedziałam dokładnie, jaka rola obrońcy na mnie przypadła i jak bardzo
ważna się stałam, dopiero z wiekiem zaczęło to do mnie docierać. Zauważyłam, że
z początku podeszłam do tego lekceważąco, traktując całe to zajście z byciem
wybrańcem jak zabawę. Jakby nie patrzeć, nadal byłam dzieckiem, które musiało
szybciej dojrzeć w surowych warunkach Klasztoru.
Moja
kontrola nad ogniem była słaba, ale pod czujnym i troskliwym okiem Mistrza
Funga w ciągu roku polepszyłam ją. Ani trochę nie czułam, żebym odstawała od
chłopaków; chociaż nadal mogłabym być od nich słaba fizycznie, gdyż niestety
nigdy nie zdołałam wyrobić sobie takich mięśni, jakie mieli oni, to jednak wyprzedzałam
ich pod kątem intelektualnym. Zabawy z komputerem, przeglądanie Internetu i
czytanie zwoi w Bibliotece sprawiły, że w razie jakichkolwiek wątpliwości,
chłopacy kierowali się z pytaniami do mnie, by nie musieć wysłuchiwać
skomplikowanych odpowiedzi Mistrza Funga, który nigdy nie przestał mówić
zagadkami. Kto wie, może w poprzednim wcieleniu Mistrz Fung był poetą?
Nabyta
wiedza pomogła wykazać mi się w wielu trudnych sytuacjach, jak chociażby wtedy,
gdy porwał mnie Jack Spicer i zamknął w naładowanej prądem klatce; posiadałam
przenośne urządzenie wyglądem przypominające telefon, ale funkcjonalnie
zbliżone do mini komputera; z jego pomocą mogłam łączyć się do sieci i innych
urządzeń, oglądać filmy, oraz grać w ulubione gry, a gry stały się moim
ulubionym zajęciem wypełniającym nudę przerw odpoczynkowych między treningami w
Klasztorze. Prócz tego, gdy Wu było związane z jakąś historią zawsze byłam
pierwsza, by ją objaśnić, a w przypadku musu zlokalizowania go w nowych
miastach, które niekoniecznie musiałam wpierw widzieć na oczy, potrafiłam
bezbłędnie sobie poradzić, dzięki czemu większość naszych misji kończyła się
szybkim powodzeniem. Byłam niezastąpionym członkiem naszej małej drużyny,
znałam swoją wartość, nie przestając starać się aby jej cena rosła w górę z
każdym następnym dniem, jak i nie pozwalałam sobie podskakiwać. Nie bez powodu
więc irytowały mnie wszystkie krytyki ze strony Omiego, który uważał, że
ponieważ jestem dziewczyną, przedstawicielką słabej płci, nigdy nie zdołam
chłopaków prześcignąć. Nie wierzyłam w to. Sam fakt, że byłam jedną z nich,
byłam smokiem i władałam potężnym żywiołem pozwalał mi czuć się z nimi na
równi.
Nieraz
ze złości potrafiłam mu przyłożyć, zresztą nie tylko jemu: Raimundowi i Clayowi
także, choć ten drugi po drugim uderzeniu ode mnie zaprzestał robienia
czegokolwiek, co mnie drażniło, no może za wyjątkiem jego kowbojskich powiedzonek.
Raimundo był z kolei tym, który obrywał ode mnie każdego tygodnia, jak gdyby denerwowanie
mnie dawało mu ogromnie ilości radości, iż ociekał śliną na samą myśl, by znowu
mnie wkurzyć, a żadne uderzenie mojej pięści nie było mu straszne. Zazwyczaj
prowokował mnie beznadziejnymi żartami, albo krzywdzeniem innych; jego
najczęstszą ofiarą był Omi, i chociaż smok wody sam potrafił zaleźć mi za skórę swoimi seksistowskimi uwagami,
wiedziałam, że jest on po prostu dzieckiem Klasztoru, który nigdy nie widział
świata na własne oczy, co też usprawiedliwiało jego niesamowite zdumienia za
każdym razem, gdy wyruszaliśmy po jakieś Wu, dlatego też ja, Clay, oraz
Raimundo, powinniśmy zachowywać się dojrzale i uczyć go wielu rzeczy – a
zwłaszcza slangu – zamiast się z niego naśmiewać. Wiedziałam też, że tego
oczekuje od nas Mistrz Fung, który chciał, by Omi przebywając z nami poznał
nieco odmiennych kultur. I tak jak ja paliłam się entuzjazmem na samą myśl o
dowiadywaniu się więcej na temat Chin, tak Omi uwielbiał, gdy pokazywałam mu na
przykład jedną ze swoich ulubionych gier „Błotne Zombie”.
I
tak mijały miesiące pełne treningów i wzajemnego nauczania, bywały dni wesołe,
podczas których cieszyłam się, że żyję, ale również i smutne, w których
płakałam z tęsknoty za domem, który nigdy mnie w zasadzie nie chciał.
Przebywając w Klasztorze z każdym dniem Japonia zdawała mi się coraz bardziej
odległa i obca, z czasem coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że chociaż
posiadałam japońskie korzenie, nie powinnam była nazywać się Japonką, bo niby z
jakiej racji? Rodzina mojego ojca nienawidziła mnie, matka rodząc umarła z
bólu, przeklinając moją egzystencje, przez co ja przeklinałam jej słabość; całe
dnie spędzałam w domu, byłam odizolowywana od swego kraju, wypuszczana do niego
raz na rok. Z przykrością uświadamiałam sobie, że mało o niej wiem, a jednak
nie chciałam, żeby Chiny, które mnie zaadoptowały, pozbawiły mnie mojej całej
japońskiej krwi. Może z tego smutku jeszcze bardziej szukałam tego dziwnego
uczucia, którego pomimo uwagi Claya nazywałam miłością, twierdząc, że tego
właśnie mi trzeba.
Raimundo
nie poddawał się; co prawda nie byłam jedyną dziewczyną, z którą flirtował, tak
podobało mi się, gdy podchodził do mnie i zaczynał rzucać mi komplementy.
Oczywiście pozostawałam chłodna i trudna do zdobycia, czasem nawet musiałam mu
przerwać tłumacząc, żeby za bardzo się nie spieszył, a Raimundo gdyby mógł, na
pierwszej randce zaciągnąłby mnie do łóżka, chociaż mieliśmy zaledwie po
czternaście-piętnaście lat. Widziałam, że Raimundo miał ogromną potrzebę
stracenia dziewictwa, z czasem przychodziło mu to coraz trudniej wytrzymywać.
Pewnego późnego wieczoru, gdy wracałam ze spotkania z Keiko, z którą wbrew
swoim wcześniejszym postanowieniom, zaczęłam się przyjaźnić, Brazylijczyk był
bardziej namolny i napalony niż zwykle.
–
Kimiko, pragnę cię – mówił mi do ucha, przytrzymując mnie przy ścianie i nie
pozwalając odejść. – Nie daj się prosić.
–
Raimundo, wybacz, ale nie chcę – kłamałam. W głębi serca chciałam, aby wziął
mnie gdzieś w pokoju, w którym będziemy tylko sami. Chciałam przeżyć znów seks,
ale tym razem w taki sposób, w jaki przeżywała go moja siostra; pragnęłam
jęczeć z rozkoszy i lepić się od potu, mojego i kochanka. Miałam czternaście
lat, ale fantazje szesnastolatki. Jednak obiecałam sobie być trudną do
zdobycia, wierząc, że wtedy seks smakować będzie jeszcze lepiej. Z czasem udało
mi się wyrobić w sobie tę cechę, dzięki czemu każdy mężczyzna decydujący się na
startowanie do mnie musiał liczyć się z tym, że wpierw będzie musiał pokonać
sporą drogę pełną zastawionych przeze mnie przeszkód, co i tak żadnego jeszcze
mojego wielbiciela nie zniechęciło. Dopiero za jakiś czas pożałowałam, że z
pewnym mężczyzną zbyt długo zwlekałam.
–
Daj spokój, na pewno chcesz. Inaczej nie uśmiechałabyś się tyle do mnie – smok
wiatru nie ustępował. Wreszcie nachylił się do mnie i spróbował pocałować, a
wtedy ja kopnęłam go w krocze.
–
Wybacz, przystojniaku, ale musisz bardziej się postarać.
Tak,
nazwałam go przystojniakiem, choć za takiego go wcale nie uważałam. Wiedziałam
jednak, że on słysząc coś takiego od dziewczyny zaraz dostaje drgawek z
podniecenia i zaczyna się szczerzyć. Kopnęłam go w czułe miejsce, więc musiałam
powiedzieć mu coś, co nie przekreśli mnie w jego oczach i wyrówna szale. Niestety
musiałam kłamać za każdym razem, bo nigdy mi się nie spodobał. Zauważyłam, że
wszyscy chłopcy, którzy nie byli Azjatami byli strasznie włochaci, jak jakieś
małpy, podobnie zresztą było z ich dziewczynami, które nieraz miałam okazje
zobaczyć podczas naszych wędrówek za Sheng Gong Wu. Z przerażeniem oglądałam,
jak niektórzy mężczyźni potrafią mieć zarośnięte klaty, nogi i ramiona,
dziewczyny z kolei tylko ręce, bo nogi na szczęście goliły. Kto wie, może
Azjaci też posiadali owłosienie tu i tam, tylko było takich przypadków tak
nielicznych, że nigdy nie zdołałam ich doświadczyć?
Tak
czy inaczej okłamywałam Raimunda, nie byłam wobec niego szczera, a moje jedyne
miłe zachowania względem niego wypływały z chciwej intencji wykorzystania jego
węża do zaspokojenia własnej potrzeby. Rozważałam nie raz opcje wybrania sobie
kogoś innego, w końcu w „Klasztorze” obok byli inni chłopcy i wcale nie
musiałabym oddawać się jakiemuś mistrzowi, i uniknąć w ten sposób krzywdzenia
kolegi z drużyny, z którym coraz bardziej zacieśniałam przyjacielskie więzi,
tak jednak zostałam przy nim. Wolałam z nim niż z Clayem, który był dla mnie
jak brat, ani z Omim. Jeśli chodzi o Żółtogłowego to nie sądziłam nawet, by kiedykolwiek jakaś dziewczyna byłaby w
stanie się w nim zakochać. Ja nie mogłam zdzierżyć jego wyglądu, miał zbyt
nieproporcjonalnie dużą i zbyt okrągłą głowę, jak piłka lub cytrus.
Mijały
miesiące, w których wiele się wydarzyło. Moja więź z Raimundem pogłębiła się do
tego stopnia, że zaczęłam dawać mu buziaki przy byle okazji. Czułam się winna w
środku i brzydziłam siebie samej, bo wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie
wykrzesać z siebie jakiś głębszych uczuć do niego i tylko go wykorzystuje, by
kiedyś móc się zaspokoić jego wężem. Nadal zwlekałam z tym dniem, chciałam żeby
bardziej dorósł, aby jego wąż był naprawdę dobrych rozmiarów. Wcześniej chłopcy
lubili podchodzić do mnie i prosić mnie o to, abym pomogła im zdecydować, kto z
nich ma większego. Niestety Raimundo przegrywał z Clayem i z niektórymi
Chińczkami. Geny nie były dla niego łaskawe. Co prawda nie widziałam jego węża
od jakiś dwóch lat, tak nadal wybrzuszenie jego spodni gdy ze mną flirtował nie
robiło na mnie wrażenia. Aż wreszcie zaczęło do mnie docierać jakimi okropnymi
kategoriami myślę i co dzieje się z moim mózgiem. Czy ja byłam jakaś niewyżyta?
Pewnego
dnia wiele rzeczy zaczęło się zmieniać, nie tylko moje myślenie, które zaczęło
wychodzić na prostą. Mianowicie to, że Heylin coraz bardziej dawało nam się we
znaki. Nawet heylińska wiedźma Wuya, stara, czerwonowłosa paskuda zdołała
przeciągnąć Raimunda na swoją stronę na pewien czas. Myśleliśmy, że świat się
wówczas kończy, jednak tę frazę powtarzaliśmy sobie potem jeszcze przez wiele
razy i zawsze dane było nam dalej żyć. Kiedy Raimundo stał się zły i wygarnął
nam wszystkim nasze wady, oraz nasze paskudne postepowanie względem niego,
dotarło do mnie, jak okropną jestem osobą. Zastanawiałam się, co tak wpłynęło
na mnie, że jedyne o czym myślałam to seks z mężczyzną. Nie umiałam wybrać
między obaleniem winą utraty dziewictwa z Mistrze Gao, a podglądaniem siostry w
dzieciństwie. A może oba te wydarzenia były winne? Tak czy inaczej obiecałam sobie, że uznam
celibat, będę żyć zgodnie z jego zasady i nie dam się omamić żadnemu
mężczyźnie, by móc dalej rozkwitać i piąć się w górę. Chciałam coś osiągnąć w
życiu, udowodnić swoją wartość, żeby ojciec żałował wszystkiego, co wobec mnie
uczynił. Gdy szczęśliwie udało nam się odzyskać z powrotem Raimunda,
postanowiłam zachowywać się inaczej względem niego – jak na prawdziwą
przyjaciółkę przystało. Pozostałam co prawda bardziej oziębła na jego zaczepki.
W dniu moich szesnastych urodzin odbyliśmy bardzo poważną rozmowę.
Był
wieczór, niebo paliło się intensywną czernią, gwiazdy z kolei zlewały się ze
sobą w welonie bieli. Wyszliśmy przed Klasztor na ten chłód powodujący gęsią
skórkę na ramionach. W pewnej chwili poczułam, jak Raimundo mnie obejmuje i
przytula do siebie od tyłu.
–
Wszystkiego najlepszego, Kimiko – szepnął mi do ucha. Usta miał tak blisko, że
myślałam, że zaraz pocałuje mnie pod małżowiną uszną, ale on tego nie zrobił.
Odsunął szybko głowę z powrotem na bezpieczną odległość. – Masz jakieś życzenie
w te urodziny?
–
Tak – odparłam.
–
Jakie? Może uda mi się je dla ciebie spełnić.
Choć
utrudniał mi zadanie, nie dałam się. Obiecałam sobie być szczera i zachowywać
się jak na moralnego mnicha przystało.
–
Chciałabym, aby nasza przyjaźń nigdy się nie skończyła.
To
była prawda. Moje największe marzenie. Z chłopakami wiele przeszłam,
stworzyliśmy świetną rodzinę. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło się to kiedyś
skończyć. Nie chciałam stracić tego największego prezentu od losu: przyjaźni z
mnichami. Nasza drużyna dzięki właśnie przyjaźni potrafiła tak skutecznie
pokonywać zło w każdym pojedynku, ratować świat przed Jackiem i Wuyą. Naprawdę
pokochałam ich jak rodzinę i nie wierzyłam, bym bez nich umiała żyć. Choćby nie
wiem co się miało stać….
–
Ona nigdy się nie skończy – zapewnił mnie smok wiatru. Uśmiechnęłam się do
niego życzliwie. – A może chciałabyś czegoś więcej?
–
Wiem do czego zmierzasz, Rai…
–
Wiesz? – Znów się do mnie przykleił, łaskocząc moją szyję swoim oddechem.
Chciał obrócić mnie do siebie i może nawet pocałować, ale nie dałam się.
Pozostałam do niego tyłem, bo czułam, że będzie mi wtedy łatwiej powiedzieć mu
po tych wszystkich naszych flirtach i wygłupach to, co powinnam była powiedzieć
mu już dawno.
–
Chcę, żebyśmy ty i ja pozostali przyjaciółmi.
–
Tylko przyjaciółmi? – zapytał. Wyczułam w jego głosie strach.
–
Tak – oznajmiłam stanowczo. – Tylko.
–
Dlaczego?
–
Bo tak będzie najlepiej dla nas wszystkich, dla całej drużyny. – Nagle
straciłam całą tę odwagę, żeby powiedzieć mu, że nie jest dla mnie tak
atrakcyjny, bym chciała z nim być. Brakowało mu czegoś… sama nie wiem do końca
czego. Był jak dziecko. Mało inteligentne i brzydkie dziecko. Ale serce miał
szlachetne.
Chyba
nie po wyglądzie a za serce powinniśmy oceniać ludzi? Pewnie tak, ale czasem
oczy mają zbyt wielką moc. Lubimy oceniać ludzi po okładce zanim ich jeszcze
poznamy. Do wielu spraw dochodzimy automatycznie, zwłaszcza w sprawach wyglądu.
Wygrywa z nami podświadomość.
–
Jeśli będziemy parą, a potem zerwiemy, nasz konflikt odbije się na całej
drużynie. Nie będziemy już tak sprawni w walce z Heylin jak teraz. W naszej
drużynie nie powinno być żadnych romansów – mówiłam dalej.
–
Według ciebie romans z kimś z zewnątrz będzie lepszy? Wtedy zaczniesz oddalać
się od nas i stracisz przyjaźń z nami! – zaczął się denerwować. Nie tego się
spodziewał w ten romantyczny wieczór. Widziałam to po jego na żelowanych
włosach i użytej wody kolońskiej, chociaż wcale się nie golił. Na pewno nie na
twarzy.
–
Rai… Tak będzie dla nas lepiej…
–
Akurat! Baby zawsze wiedzą najlepiej! – krzyknął. Potem odszedł i nie odzywał
się do mnie przez tydzień. Chociaż tego nie chciałam, przez jakiś czas nasza
drużyna źle działała. Czułam, że cokolwiek będę chciała zrobić, zawsze ją
rozwalę, nawet jeśli wcale tego nie chcę. To wszystko przez te moje przeklęte
oczy! Ja cała byłam przeklęta! Przynosiłam samego pecha. Jeśli nie trzęsienia
ziemi w Japonii, to niszczyłam przyjaźń, niszczyłam naszą xiaolińską drużynę.
Znowu na jakiś czas zaczęłam się nienawidzić, chociaż starałam się tego nikomu
nie pokazywać. Udawałam uśmiechniętą dziewczynę, pozostałam sympatyczna i
zawsze skora do pomocy. Zaczęłam tylko ograniczać malowanie swoich włosów, bo
uciekła ze mnie cała radość z życia. Obiecałam sobie, że przy następnym
wypadzie do Szanghaju nie zakupię żadnych nowych ciuchów, perfum, ani
kosmetyków. Będę czystym mnichem Xiaolin, chodzącym tylko w xiaolińskich
szatach i o twarzy czystej jak łza, bez cienia makijażu. I tak jak wcześniej
obiecałam sobie, że nie zwrócę uwagi na żadnego innego mężczyznę, żeby nie
zaszkodzić drużynie. Jaka szkoda, że zabrakło w tym planie praktyki.
Obowiązki i jeszcze raz obowiązki. Nie przewidziałam, że będzie ich tak dużo, ale nie zamierzam przerwać tego bloga, dopóki mam dla kogo pisać. Mam nadzieję, że rozdział się podoba, Trochę zdradziłam co będzie w przyszłości... Oby to nie umniejszyło Waszej przyjemności w czytaniu następnych notek. :)