poniedziałek, 31 sierpnia 2015

2. Historia Xiaolinu i wielbłądzie kopytko



Bardzo szybko zorientowałam się, że życie w Klasztorze w Chinach wcale nie będzie lepsze od tego w Japonii, a nawet bogatsze w większą ilość problemów i wyzwań. Zmęczona podróżą i przykryta kurzem, zostałam powitana kolorem krwi roztoczonym na płótnach ścielących gdzieniegdzie mury, na których plątały się złote wzory. Dopiero przyglądając im się z bliska było się w stanie dostrzec paszczę groźnego smoka, zwróconą przodem do przeciwnika tj. odbiorcy; same płótna, jak i drzwi, wisiały lub otwierały się ku południowi.
Nie oglądałam się za siebie, bo praktycznie nie było za czym. Mistrzowie musieli załatwić jeszcze z ojcem jakiś drobne formalności, ulegając mu jednocześnie na prośbę, by przyjęli jego zapłatę, dlatego też zostałam zabrana do środka przez chłopca w pomarańczowym stroju, będącego mniej więcej mojego wzrostu. Był łysy, chudy, oczy miał ciemne niczym gliceryna, a twarz niezwykle owalną. Słowem się do mnie nie odezwał, ani ja do niego. W obecnej wówczas chwili kompletnie nie myślałam o nawiązywaniu nowych znajomości, czy szukaniu przyjaciół, wierząc, że i tak nikt nie ze chce sie ze mną zadawać. Chłopiec poprowadził mnie wąską ścieżką, po obu stronach wysypaną kamykami, do domu obszernego, drewnianego, wzniesionego w tradycyjnym stylu, otoczonego kamiennym murem; przy jednym końcu, w miejscu, gdzie ogród opadał ku pełnej karpi sadzawce, dodano skrzydło z przedsionkiem ozdobioną smoczymi rzeźbami. Przycupnięta nad stawem odbijała się w tafli wody drewniana świątynia, na wpół przysłonięta przez kwitnące śliwy. Obok domu rozciągał się też ogromny dziedziniec, z którego można było iść innymi wąskimi dróżkami do innych drewnianych budynków, z których jeden posiadał wysoką, okrągłą wieżę. Zauważyłam, że pomimo popularnej czerwonej barwy, wszystkie dachy pozostawały niebieskie na znak zawiązanej harmonii między ogniem i wodą. Zrozumiałam już wówczas, że w całych Chinach symbolika ma ogromne znaczenie, co nie było dla mnie nowością, gdyż i w rodzinnych kraju spotykałam ją na każdym kroku. Nadal jednak pozostawałam zdziwiona widokiem biedoty, bo z tego co zawsze słyszałam, Chińczycy w przeciwieństwie do równych im pozycją w społeczeństwie Japończyków, żyją w przepychu.
Weszłam do ciemnego wnętrza, zostawiając ogolonego chłopca na zewnątrz. W powietrzu intensywnie pachniało kameliami, ich widmowe kwiaty wyłaniały się z wazonów ustawionych niczym straże przez całą długość holu. Ponieważ szybko więdną, uważa się je w Japonii za symbol śmierci, jednakże jakże są piękne w krótkim okresie swego rozkwitu. Nigdy nie dowiedziałam się, czy znaczą coś w Chinach.
Przeszłam kawałek dalej do ogromnego pokoju, gdzie na środku paliło się ognisko, a podłoga ciosana była pod kątem prostym; wyglądała jak spłaszczone schody. W okręgu siedziało tam dziewięciu, również pozbawionych włosów, mistrzów, z wysokimi czołami i z oczami wąziutkimi prawie jak nitki pajęczyny. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że liczba medytujących wokół ogniska mistrzów nigdy nie może być inna, zawsze musi być ich dziewięć, gdyż dziewięć to cyfra zamykająca cykl numerologiczny, oznaczająca stabilność, harmonię, wysoki poziom intelektualny, oraz reprezentująca stan osiągnięcia perfekcji w jakiejś dziedzinie. Mistrzowie przerwali na moje przybycie, wstali jednocześnie, po czym jeden z nich wysunął się do przodu, wyciągając do mnie rękę.
– Chodź, dziecko, musisz być głodna.
Łysy ze stadem zmarszczek na czole i po obu stronach oczu, ubrany był w szare szaty z czarnymi pasami i spodniami. Poruszał się wolno, ale sprawnie, jakby stary wiek nie robił mu żadnej różnicy, a nawet był tylko przykrywką, dla chowającego się w środku ciała, młodego i pełnego energii jak u nastolatka. Przedstawił mi się jako Mistrz Gao. Nauczał Kung Fu od ponad czterdziestu lat, a sam praktykuje ponad pięćdziesiąt. Znany był z posiadania silnych zasad moralnych, przyjaznej tożsamości i bycia doskonałym w technikach Wing Chun, Baji, Wudang, które ja będę w stanie poznać dopiero, gdy osiągnę poziom ósmy – a ogólnie poziomów do zdobycia w xiaolińskiej świątyni było oczywiście dziewięć. Mistrz Gao mógł pochwalić się też posiadaniem własnej techniki, którą sam obmyślił i opracował; zakładała on oszczędne użycie siły w obronie, jednocześnie zapewniając solidną formę ataku. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, o co z nią dokładnie chodzi, ale sama jej nazwa "Czarny Smok" bardzo mnie intrygowała.
To było niezwykle miłe ze strony mistrzów, że na samym początku postanowili dać mi coś do jedzenia, choć głodna się nie czułam. I tu pojawił się mój pierwszy problem z jakim musiałam się zmierzyć. W Japonii bowiem przywykłam do jedzenia małej ilości pokarmu, jednak nie dlatego, że ojciec chciał mnie głodzić, tylko dlatego, że zwyczajnie było to wpisane w naszą kulturę, odziedziczone przez przodków, a zaaprobowane przez nowe pokolenia. Należało jeść skromnie i  niewielkie dania, zwłaszcza, gdy było się kobietą, bowiem powinnyśmy być zawsze lekkie jak powietrze, by mężczyźni czuli się przy nas silni. Ojciec nawet straszył mnie legendą związaną z wojownikami Kung Fu, że żywią się oni tylko energią kosmosu, a ziemski pokarm nie jest im w ogóle potrzebny, co miało znaczyć, że mój żołądek wielkości orzecha miał się skurczyć do wielkości pestki słonecznika. Okazało się to jednak tylko mitem, niepraktykowanym przez żadnego z mistrzów, którzy tak naprawdę lubili sobie pojeść. Może zabrzmi to śmiesznie, ale siadając do stołu wypełnionego po brzegi jedzeniem, zapragnęłam uciec; były tam misy z ryżowymi i miodowymi kluseczkami, ryby ugotowane w imbirze, morele, owsianki i spore ilości mięsa. Zasiadłam do stołu sama, grzecznie czekałam, aż ktoś do mnie dołączy lub tylko wyda zgodę, bym mogła zacząć jeść. Akurat to było w naszych kulturach wspólne, szkoda, że ilość serwowanego jedzenia już nie. Z dziewięciu mistrzów tylko jeden pozostał by mnie obserwować – Mistrz Gao – zauważyłam, że zaczął dziwnie się niepokoić, bo jak się potem dowiedziałam, nie dość, że jadłam mało to jeszcze niezwykle cicho. Obiecałam sobie, że następnym razem postaram się zjeść więcej, by nie zmartwić gospodarza tym, że mi nie smakuje, a także otwarcie mlaskać czy nie wstydzić się bekać. Cieszyłam się na myśl o treningach z chłopcami, gdyż czułam wewnętrznie, że będąc po nich wycieńczona, przyswajanie większej ilości dań nie powinno przyjść mi z trudem. Zastanawiałam się, co mistrzowie myślą sobie o tej małej, niebieskookiej dziewczynce, która zdołała zjeść tylko parę klusek, jak i co pomyślą sobie wszyscy tutejsi chłopcy, gdy zobaczą takiego stwora nie posiadającego węża w gaciach.
Chiny, które wydały mi się niezwykle egzotyczne, posiadały kulturę inną, ale mimo wszystko podobną do tej, do której przywykłam. Kolejną jednak rzeczą, która uległa zmianie był sposób traktowania kobiet. Śmiałam się, że to ten Wielki Mur Chiński sprawił, że to ogromne państwo otaczane z każdej strony przez różne inne państwa cierpi nadal na zacofanie, bo pomimo faktu, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek, życie niewiast nadal zależało od kaprysów mężczyzn, ich pana i władcy. Co prawda nie wszystkie Chinki miały skrepowane stopy zgodnie z przesłaniem legendy, tak wciąż istniała grupa, które w przeciwieństwie do mnie nie mogła uciekać przed zagrożeniem. Tu w Klasztorze Xiaolin przekonałam się na własnej skórze, że będąc kobietą ma się najzwyczajniej w świecie przechlapane. Choć sama widziałam, że fizycznie odstaję od chłopców, oni sami dokuczali mi odizolowywaniem gorszym niż to, którego doświadczyłam w domu. Wiedziałam jednak, że muszę być silna, jeśli chcę przetrwać.
Zanim zostałam zaprowadzona do pokoju, w którym miałam spać na czerwonej macie razem z innymi chłopcami, oddzielona od nich jedynie ciemna zasłoną z koca, przybyły po mnie mistrz Fung, właśnie ten czarnowłosy, siwy tylko przy skroniach, który zezwolił mi tu zostać, uprzedził przed czekającymi mnie treningami, jednocześnie dodając:
– Im mocniej wieje wiatr, tym mocniejsze staje się drzewo.
Nie zrozumiałam od razu tej mądrości, śmiejąc się w duchu, że za bardzo uwierzył mojemu ojcu w bajeczki o smoku, że teraz zacznie mówić do mnie w niezrozumiałym języku.  Od razu zapałałam do niego sympatią, choć pozostałam nieufna względem niego, innych mistrzów, chłopców i całego środowiska. Pomimo niewielkich podobieństw wszystko wydawało mi się obce, a przez świadomość, że jestem jedyną tutaj dziewczynką, czułam się jak niechciany intruz. Nie miałam żadnych przywilejów, forów, żadnej palmy pierwszeństwa, na którą w Japonii mogłam jeszcze liczyć. Mam na myśli to, że gdy ojciec wysyłał mnie po zakupy, starsi panowie ustępowali mi miejsca w kolejce, zgodnie z europejską modą, która rozkwitła w Japonii tak jak kwitną na wiosnę kwiaty wiśni.
Przez całą drogę do pokoju, w którym miałam spędzić noc, wyobrażałam sobie, że za chwilę zastanę pomieszczenie wyglądające jak po przejściu tornada, że chłopcy będą szaleć, krzyczeć, może nawet bić się po mordach. Zdziwiłam się więc, gdy Mistrz Fung odsuwając przesuwane drzwi na bok, odsłonił przede mną pomieszczenie czyste, ciemne, praktycznie pozbawione mebli, iż wszędzie widziałam tylko deski. Chłopcy leżeli na swych matach ułożonych jedna obok drugiej w długich rzędach, lecz jakby to byli wyczulonymi na każdy hałas psami, słysząc i wyczuwając zarazem obecność mistrza, równocześnie podnieśli się i stanęli na baczność. Przeraziłam się tą dyscypliną.
– Przywitajcie się z waszą nową siostrą, mnisi. Ma na imię Kimiko – powiedział Mistrz Fung, kładąc mi dłonie na ramionach.
Chłopcy przywitali mnie chórem, spoglądając na mnie oceniającym wzrokiem. Ja sama lustrowałam każdego z nich i widziałam, że byli to chłopcy w różnym wieku: od czterech do dwunastu lat; ci starsi byli w pokoju obok.
– Siostra? – zawołał któryś z chłopców, wyraźnie zaskoczony tym, że nie usłyszał zawsze słyszanego słowa "brat". Zastanawiałam się, czy oni w ogóle rozumieli, co słowo "siostra" znaczy. Większość z nich była sierotami, które od początku świat poznawały w Klasztorze. Może tak naprawdę żaden z nich nie widział jeszcze dziewczynki?
– Tak, Omi – odpowiedział Mistrz Fung. – Siostra. Bądźcie dla niej mili.
Następnie wyszedł, a ja zostałam sama ze swoim malutkim bagażem, zdana na prześladujące mnie potem w snach spojrzenia posiadaczy węży. Słowem się już do mnie nie odezwali, tylko poszli spać, ja zresztą razem z nimi. Poczułam smutek i lęk, pozostawiona sam na sam z chłopcami w pomieszczeniu prawie pozbawionym jakichkolwiek mebli. W porównaniu z pełnymi rozgardiaszu korytarzami w mym rodzinnym domu ta siedziba była milcząca, ponura. Nieważne jednak jak bardzo się starałam, nie mogłam zmrużyć oka, bo ciągle nie opuszczało mnie wrażenie, że słyszę ich obgadujące mnie szepty, lub przed oczami skakały mi wizje popijającego sake ojca, który delektuje się smakiem swego zwycięstwa. Na koniec dołączyła do niego moja siostra, która z tej radości, że została jedynaczką poszła uprawiać miłość ze swoim chłopakiem. Któryś już raz dotarło do mnie, i na pewno nie po raz ostatni, że jestem osobą, którą trudno kochać.
Pomimo pamiętnych przykrości doświadczonych w domu, jeszcze pierwszego dnia zatęskniłam za nim, gdy to równo o godzinie piątej nad ranem rozległ się głośny dźwięk uderzonego gongu, który postawił na równe nogi wszystkich moich współlokatorów. Ja, mała dziesięcioletnia dziewczynka słysząc taki alarm przeraziłam się, że sprowadziłam na Klasztor pierwsze trzęsienie ziemi i należy szybko ewakuować się do schronów. Wielkie było moje zdumienie, gdy zobaczyłam stojących w doskonałym szeregu chłopców, w tym samym, w jakim powitali mnie parę godzin wcześniej, ze spokojnymi twarzami, na których ani trochę nie malowało się niewyspanie. Ponieważ udało mi się zasnąć dosyć późno, położyłam się z powrotem, lecz tylko na chwilę, bo zaraz dostałam bambusową laską po stópkach od Mistrza Gao. Kolejna rzecz, która się nie zmieniła: moje zdanie, stan fizyczny, potrzebny się nie liczyły.
Bałam się jak pozostawiony bez opieki ślepy kociak, gdyż już pierwszego dnia oberwałam. Nie wyobrażałam sobie jak w takim stanie, kompletnie słaba i niewypoczęta miałam zacząć trenować z innymi dziećmi. Rozpłakałam się, po trochu od piekącego bólu w stopach, po trochu właśnie z tego strachu. Gdybym tylko mogła, uciekłabym przed Mistrzem Gao i schowała się gdzieś, żeby tylko nie musieć iść na żaden trening, lecz on jakby przewidział moje zamiary i w porę mnie pochwycił. Nakazał szybko mi się przebrać w pomarańczowy strój, który mi przyniósł. Wstydziłam się uczynić to przy nim, ale miał tak surowe spojrzenie, że postanowiłam się przełamać, dziękując chociaż, że zawieszony koc chociaż zasłania mnie przed innymi gapiami. Gdy tak Mistrz Gao się na mnie patrzył, zatęskniłam za jego troskliwym i w połowie zmartwionym spojrzeniem, towarzyszącym mi podczas wczorajszego posiłku. Kiedy stałam już wyprostowana w stroju mnicha, popchnął mnie do zawężonej grupki chłopców czekającej na korytarzu, z których część była ode mnie starsza. Zrozumiałam wówczas, że oni wszyscy tak jak ja są tutaj nowi, co oznaczało, że na pewno nie pójdziemy z resztą mnichów ćwiczyć od razu na plac. Strach we mnie nieco opadł, jednak nadal trzęsłam się niczym liść na wietrze. Jak pozbawiona kończyn kłoda drewna rzucona do rzeki, pozwoliłam im się ponieść ich nurtem do wschodniego skrzydła Klasztoru.
Minęliśmy ogrody, dwa place oddzielone smoczymi rzeźbami, a następnie Las Pagod. Zdziwiłam się, jaki cały ten kompleks jest ogromny, uświadamiając sobie w tej samej chwili, że nigdy nie zdołam z niego uciec, póki jestem małym knypkiem o przeklętych małych stópkach. Kolejne moje zdziwienie miało miejsce w sali z wielką tablicą, przed którą zasiadłam na małej, czerwonej macie razem z innymi chłopcami. Było nas w sumie dziesięcioro; wszystkie dziewięć par oczu po kryjomu zwrócone było w moją stronę, nie mogłam tego znieść. Obiecałam sobie wówczas, że jeszcze tego samego dnia obetnę sobie włosy, żeby wyglądać jak chłopak.
Wkrótce do sali wszedł mistrz ubrany w niebieski strój z długimi czarnymi włosami spiętymi w warkocz.
– Witajcie, mnisi – zaczął. – Jestem Mistrz Shi Yan Po. Nauczę was historii Xiaolin i przygotuję mentalnie do treningów, które was czekają. Przykładajcie się dobrze, a szybko opuścicie tę salę. Pamiętajcie, że każdy wasz wysiłek będzie nagradzany, nieposłuszeństwo i lenistwo zaś surowo karane. Część z was to sieroty, które nigdy nie zaznały ciepła domu i matki, a pozostała część to dzieci odseparowane od rodziców... Musicie wiedzieć, że teraz Klasztor jest waszym nowym domem, a my, mistrzowie i inni mnisi, jesteśmy waszą nową rodziną. W życiu nauczycie się, że rodziny nie ma się jednej na całe życie, oraz że wy sami ją sobie wybieracie. Jeśli chcecie, będziecie posłuszni i będzie żyć zgodnie z zasadami panującymi tutaj w rodzinie, a jeśli nie, opuścicie progi Klasztoru i poszukacie sobie nowej.
Jego słowa były groźnym ostrzeżeniem, mającym na celu wbicie nam do głowy faktu, że albo żyjemy w Klasztorze zgodnie z ich myślami, albo skazujemy się na pewną śmierć. Klasztor leżał przecież w górach, w prowincji Henan. W pobliżu były same urwiska, lasy z dziką zwierzyną, ani jednej osady. Żadne dziecko nie jest w stanie przeżyć poza Klasztorem choćby dnia. Rozumiałam więc, że muszę wziąć się w garść i udowodnić wszystkim, a zwłaszcza sobie, że nie jestem słaba i jeśli chce, to właśnie Klasztor będzie moim miejscem na świecie.
Mistrz Po – bo tak go zaczęłam w skrócie nazywać – rozpoczął opowiadać historię Xiaolin od dnia jego założenia. Ta buddyjska świątynia została założona w czterysta dziewięćdziesiątym piątym roku przez Wielkiego Mistrza Dashi, który opracował całe Kung Fu, a w zasadzie Wushu, bo tak powinno nazywać się zbiór chińskich sztuk walki, gdyż samo Kung Fu oznaczało tyle, co osiągniecie w jakiejś dziedzinie perfekcji i to z winy Zachodu przyjęło się używanie tych słów w określaniu chińskich technik walki. Mistrz Dashi miał na swych usługach cztery smoki panujące nad czterema głównymi żywiołami. Ponieważ zjednał je sobie, obdarzyły go niezwykłą mocą i mądrością, co pozwoliło mu stworzyć niezwykłe artefakty nazywane Sheng Gong Wu. Musiał je jednak ukryć przed złem i chciwością ludzką, lecz ponieważ artefakty uaktywniają się same z jakiegoś powodu, po odejściu Mistrz Dashi’ego na następnie pokolenia spadł obowiązek je wszystkie zebrać. Dzisiejszy Klasztor Xiaolin miał za zadanie szkolić mnichów, aż do pewnego momentu, w którym wyłonią z nich czwórkę wybrańców, którzy musieliby z kolei po odnalezieniu wszystkich Shen Gong Wu, mogliby ich używać. Pozostali mnisi zostaliby zwyczajnymi wojownikami i w tym momencie poczułam, jak w nas wszystkich uderza chęć rywalizacji.
– Skupcie teraz swoją uwagę na mnie – powiedział Mistrz Po, wyciągając po chwili małe, czarne coś, z czymś małym, czerwonym w środku. – To jest Oko Mistrza Dashi. Jego pierwsze Wu. Spójrzcie, co potrafi zrobić. – Wypowiedział raz jeszcze nazwę Wu, wyciągając go w stronę otwartych na taras okien. Artefakt rozbłysnął złotym światłem, następnie wystrzelił wiązką piorunów, wywołując u nas wszystkich szok. – Brnijcie do tego, żeby osiągnąć poziom dziewiąty, udowodnijcie nam, że to właśnie wśród was ukrywa się Smok, a takie zabawki będą do waszej dyspozycji.
Już więcej Mistrz Po nie pokazywał nam żadnego Sheng Gongu Wu, gdyż nie wolno mu było ich używać. Kontynuował opowiadanie historii Xiaolin, między innymi mówiąc nam o tym, że pierwszymi uczniami Dashiego, jednocześnie jego najlepszymi przyjaciółmi, byli niejacy Guan i Chase. Razem tworzyli potężne trio, które zdołało pokonać mroczną wiedźmę Wuyę, walczącą po siłach ciemności Heylinu. Przez cały czas słuchania o tym, że pierwszymi mnichami były mężczyźni, a potem przez następne pokolenia Klasztor też wypełniali sami mężczyźni, docierało do mnie, jakim wielkim jestem wyjątkiem. W całej historii Xiaolin nigdy dziewczyna nie szkoliła się w xiaolińskim Kung Fu; spadło na mnie swojego rodzaju wyróżnienie, ale też i przekleństwo. Kiedy któryś z chłopców zapytał czym jest Heylin, Mistrz Po nie był w stanie go wprost zdefiniować.
– Heylin to taka druga rodzina, której nigdy nie powinno chcieć się wybrać, gdyż jest zła i dąży jedynie do krzywdzenia istot żywych. Zadaniem naszej rodziny jest zniszczenie jej. Ciekawi was pewnie teraz, kto jeszcze jest w tej rodzinie, skoro prezentująca ją wiedźma została pokonana tysiąc pięćset lat temu.
Nim zdradził nam członków Heylin, wyjaśnił kto w ogóle ową rodzinę założył. Mianowicie był to Hannibal Roy Fasolka, którego nazwę usłyszałam raz i tylko raz, aż do szesnastego roku życia. Tak samo było z Chase Youngiem, który zamknął go w świecie Yin Yang, przejmując władzę nad Heylinem. Słyszałam, jak jeden z chłopców westchnął z szoku usłyszawszy, że Chase zdradził Xiaolin, wszystkie zasady jakimi sie kierował dla mocy i wiecznej młodości. Teraz mieszka sam, bez rodziny, w pałacu za pasmem gór Song, niedaleko Louyang, miasta wielu dynastii władców, a dokładnie gdzie to już niewiadomo. Ponoć jego pałac był niewidzialny dla zwykłych ludzi, ponadto strzeże go armia wielkich kotów. Zapytany Mistrz Po dlaczego nikt go jeszcze nie pokonał, odpowiedział, iż jest obecnie najsilniejszym wojownikiem na świecie, który żywi się prawdziwymi smokami, dlatego w Klasztorze Xiaolin nieustannie szkoli się mnichów z nadzieją, że wkrótce wyłoni się czwórkę wybrańców zdolną go pokonać. Dodał, że czas nie działa na naszą korzyść, bo książę Heylinu przechodzi teraz coś w rodzaju zimowego snu i niedługo na pewno się obudzi, by zawładnąć nad światem, a wtedy wszyscy będziemy zgubieni.
Później powrócił do historii Xiaolin, aż zaczął tłumaczyć czym jest Kung Fu, Wushu samo w sobie. Wytłumaczył, że dzieli się na dziesięć styli, których uczyć można się przez całe życie, oraz że wszystko idzie tu w parze z taoizmem, religię wielbiącą naturę i harmonię na świecie, zatem również uczyć się będziemy Tai Chi – systemu technik i powolnych, harmonijnych ruchów, pozytywnie wpływających na poprawę i utrzymanie zdrowia fizycznego i psychicznego – którego jak na razie jedynym mistrzem, który zdołał opanować je do perfekcji był właśnie zdradziecki Chase Young, który mi jawił się jako wspaniała postać, o której i tak zapomniałam na dobre parę lat. Słuchając tych wszystkich opowieści o technikach mających pomóc nam stać się wpierw jednością z naturą, byśmy potem mogli odkryć, czy nosimy w sobie smoka, czułam jeszcze bardziej, że pokocham Klasztor pomimo jego trudnych, bezwzględnych zajęć, bo jednak wszystko na to wskazuje, że to jest właśnie moje miejsce na Ziemi. Zapragnęłam by te wszystkie bajki o tym, że w moją mamę wstąpił smok, okazały się prawdziwe.
Po lekcji historii przyszła dopiero kolej na śniadanie, które miałam już zjeść w towarzystwie wszystkich mnichów. Jak należało grzecznie ustawiłam się w kolejce z tacą po jedzenie w sali przypominającą szkolną stołówkę, które czasem udawało mi się obejrzeć w serialach lecących w telewizji. Jedzenie nakładał nam ten sam Mistrz Po, a była to jakaś papka z owsianki i z kluskami miodowymi. Codziennie na śniadanie było to samo, więc przez następne lata znienawidziłam wszystkie papkowe jedzenia. Siadając do stołu razem z moimi współlokatorami, zauważyłam, że odkąd tylko zjawiłam się w tej stołówce, twarze wszystkich chłopaków zwrócone były w moją stronę, jakbym była smokiem, nie człowiekiem. Ci starsi, siedzący nieco dalej, co prawda gapili się na mnie z nieco mniejszym zainteresowaniem, ale i tak pozostawali ciekawi. Zauważyłam, że nie wszyscy w Klasztorze to Azjaci; było tu paro Europejczyków, czy chłopców nawet z dalszych zakątków świata. Nie mogłam pojąć jak różni są ludzie i jak ci wszyscy, którzy nie są Azjatami są brzydcy. Kolor skóry sam w sobie nie przeszkadzał mi ta bardzo, co nosy; ich nosy były okropnie wielkie, oni sami byli strasznie wysocy i niezdarni, nawet na jak mnichów. Byli więc wokół mnie gorsi dziwacy, a jednak to ja pozostawałam w największym kręgu zainteresowania, dzielnie czekając, aż wreszcie usłyszę pierwszą uwagę.
– To czym ty właściwie jesteś? – zapytał mnie chłopak w moim wieku, który odkąd tylko sięga pamięcią, zawsze mieszkał w Klasztorze. Na imię miał Liwei.
Wystraszyłam się tym zapytaniem, więc siedziałam cicho, nie wiedząc też dokładnie, co mam mu w ogóle odpowiedzieć.
– Ona jest dziewczyną, Liwei – wyręczył mnie inny chłopak, Brazylijczyk o imieniu Raimundo. Jeden z tych chłopców o zbyt wielkich nosach. – D z i e w c z y n ą.
– Dziewczyną? – powtórzył zagubiony Liwei. – A czym to się różni w byciu chłopakiem?
– Proste. – Pewny swojej wiedzy Raimundo wyprostował się. – Dziewczyny nie mają siusiaków.
– Co?!!! – Jakiś inny chłopiec przy naszym stole wstał, wytrzeszczając na mnie oczy z niedowierzaniem. Liwei razem z resztą, tj. dziesięciorgiem chłopaków zamrugał parę razy. Do końca śniadania nie przestali się na mnie patrzeć jak na jeszcze większe dziwadło. Czułam, że jestem cała czerwona na twarzy. Usłyszałam, że starsi chłopcy siedzący przy osobnym stoliku obok, zaczęli się parszywie rechotać.
– Jak można nie mieć siusiaka? – dociekał Liwei. – To co ty tam masz?
Spojrzałam na niego, nadal nie mogąc nic z siebie wykrztusić. Raimundo znów był tak miły, by za mnie odpowiedzieć.
– Nic tam nie ma. Ma tam jedynie takie coś, co wygląda jak wielbłądzie kopytko.
Gdy usłyszałam to porównanie, zapiekły mnie oczy. Ja wcale nie mam żadnego wielbłądziego kopyta między nogami!
– Czy to cię boli? – Liwei spojrzał na mnie zmartwiony. Ja z kolei spojrzałam na niego jak na totalnego głąba. Chciałam jemu i wszystkim innym chłopakom wykrzyczeć, że dla mnie to oni są większymi dziwolągami, bo są posiadaczami węży i musi być im bardzo niewygodnie zakładać nogę na nogę. Skończyło się jednak na tym, że milczałam dalej, rumieniąc się i powoli tracąc apetyt na owsiankę.
– Tam skąd pochodzę dziewczyn jest dużo – kontynuował Raimundo. – Nasze mamy są zresztą dziewczynami, ale wiem, że większość z was w ogóle mamy nie miała. Gdyby jednak nie dziewczyny, nas by nie było.
– Wyjaśnij – poprosił Xiang, mój rówieśnik.
– No wiecie... Tata i mama zamykają się czasem w pokoju nocą, a potem mama zaczyna wzdychać. Jeśli się wcześniej poprosiło ją o brata lub siostrę, zaczyna robić jej się później taki wielki brzuch. Po paru miesiącach mamy rodzeństwo.
Gdy starszy ode mnie o rok Raimundo powiedział o wzdychaniu, przypomniało mi się, jak podglądałam moją siostrę, kiedy była naga ze swoim chłopakiem. Czy to oznaczało, że zanurzanie węża do norki jest równoznaczne z robieniem dzieci? Moja siostra miała piętnaście lat, nie wyobrażałam sobie, żeby miała za jakiś czas urodzić dziecko, była stanowczo za młoda!
– Kłamiesz! – powstał Clay o blond włosach. – Dzieci przynoszą bociany! Mama mi mówiła!
– Dzieci nie przynoszą bociany, pacanie – odparł Raimundo. – Robi je tata z mamą podczas uprawiania czegoś, co się nazywa seks. Każdy dorosły to wie. – W jednej chwili napęczniał dumą.
– Czym jest seks? – spytał go Liwei.
– Nie wiem, nie robiłem tego nigdy.
Pomyślałam sobie, że mogłabym podzielić się z nimi swoją wiedzą, może zaskarbiłabym sobie u nich jakąś przychylność. Powiedziałabym im o norce, do której musi wejść ich wąż. Ale tak jak na samym początku połknęłam język, tak dalej siedziałam cicho, gdyż za bardzo mnie peszyli.
– Czekaj, czekaj – Xiang najwyraźniej się pogubił. – Czyli, że z dziewczyn wychodzą dzieci? Z ich pupy? – Spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
– Nie wiem – przyznał  Raimundo. – Chyba tak.
– Dziewczyny są dziwne! – skwitował Xiang. Wszyscy mu przytaknęli, a ja uznałam, że dłużej nie zniosę ich towarzystwa i zabrawszy swoją tacę, uciekłam od nich, chcąc zjeść w spokoju na korytarzu. To nie był ostatni raz, kiedy rozpłakałam się, będąc w Klasztorze.


 I co wy na taką historię Xiaolinu? :) Pewnie niektórzy z was są ciekawi, co tu robi Raimundo i Clay... No nie wyobrażam sobie, aby oni wszyscy w pierwszym sezonie pojawiając się przed Omim nie byli wcześniej ani trochę przeszkoleni w Kung Fu... Postanowiłam więc, że wszyscy trenowali już od wczesnych lat, a jak się potem spiknęli... chyba nietrudno się domyślić :) Z Omim Kimiko i reszta będą mieli bardzo mały kontakt. Wszystko jednak w swoim czasie, więc nic już nie mówię, żeby nie zdradzać wam historii :) Piszcie w komentarzach co o tym sądzicie :)

 

12 komentarzy:

  1. Wreszcie! ;Q Cały długi tydzień czekałam! Dobra, idę czytać! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahahaha xD mnisi Xiaolin, a zachowują się jak każde normalne dzieci. XD Uwielbiam Cię. Widzę, że stawiasz tu mocno nacisk na różnice płci. Czy nie wspominałam przy pierwszym rozdziale, że dobrze, iż wstawiasz ciekawostki z Chin i Japonii? Prawie każdy autor Xiaoblogów zapomina, że bohaterów, kulturę i zwyczaje trzeba oceniać miarą właśnie miarą krajów, o których podejmują się pisać. Widać, że sporo wiesz i konsekwentnie się tego trzymasz. Architektura, zachowanie przy stole, poziomy w Xiaolin - wszystko masz obcykane. Niesamowicie to cenię.
    Wspaniale oddajesz zagubienie Kimiko w nowej sytuacji. Gdybym jako 10latka trafiła do miejsca, gdzie mieszkają tylko posiadacze węży w portkach, byłabym załamana i moje reakcje prawdopodobnie nie różniły by się od reakcji Kimi na wspomnienie o nieszczęsnym kopytku. Wreszcie - było coś o Chasie! Ach, niech już Kimi ma te 16 lat, czy ile, żeby go poznać i przypomnieć jego seksi imię! :3
    Raimundo to zawsze z czymś walnie. xD wielkoonosy dziwak. To też jest powód, dla którego ich parowanie jest absurdalne. Dla takiej Azjatki facet o amerykańskich/europejskich/afrykańskich rysach twarzy wcale nie musi być atrakcyjny, nawet jeśli nie jest brzydki. No mnie na przykład prawdziwi Azjaci nie kręcą. xD Kimiko widać czuje podobnie. Jeszcze nawiązując do historii Xiaolin, fajnie, że Chase wydał jej się kimś. I fajnie, że zapragnęła rywalizować z dumnymi posiadaczami węży. My już wiemy, jacy mnisi zostaną wybrani na smoki. Chyba że namieszasz. xD
    Weny! Już drżę z niecierpliwości. ;q

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O czymś muszą rozmawiać przy tym stole, co nie? :) A tak sobie pomyślałam, że na pewno obecność dziewczynki z Klasztorze zrobi "furorę" ^^ Więc tak, nacisk na różnicę płci będzie się powtarzać. Wspominałaś i cieszę się bardzo, że mamy takie same zdanie na ten temat :) To pomaga zbudować klimat i zachować prawdziwość. Takich ciekawostek z chińskiej i japońskiej kultury będzie jeszcze dużo, w tym legendy np. o Nefrytowym Cesarzu... ^^
      Niestety na pojawienie się Chase'a i osiągnięcie przez Kimiko 16 roku życia będziesz musiała troszkę poczekać :( Właśnie dlatego, że chce oddać zagubienie Kimiko w Klasztorze i cały proces jej dojrzewania w nim, który będzie mieć znaczący wpływ na jej późniejsze zachowanie, muszę poświęcić parę rozdziałów na jej dzieciństwo. Mogę jednak zdradzić, że jak już Chase się pojawi to będzie bardzo ciekawie, zwłaszcza, że i siostrę Kimiko chce ponownie wplątać w fabułę ^^ Ale to tak między nami ;)
      Właśnie, czy to trochę nie głupie? Ja tak samo średnio przepadam za Azjatami i wiem, bo wiele razy same Japońce czy Chińczyki to mówiły, że brzydzą ich wielkie nosy białoskórych ludzi :D Pomyśl tylko jaki nos musi mieć Raimundo w oczach Kimiko, i nie tylko to. Co do smoków to nie zamierzam zmieniać składu czwórki wybrańców :)
      Bardzo się cieszę, że rozdział tak bardzo Ci się podobał i że moja fabuła znajduje swoich fanów :D Mam nadzieję, że następny rozdział nie sprawi, że uciekniesz..... ;p
      Również weny życzę :)

      Usuń
  3. To teraz ja!
    Czyli w Chinach symbolikę można spotkać niemalże na każdym kroku, tak? Jak ja Cię ubóstwiam za kreowanie tej całej azjatyckiej kultury. :Q Rozpływam się dowiadując tych różnych fajnych ciekawostek. Nigdy nie przestawaj opisywać bez wplatania jakichkolwiek orientalnych smaczków! :x Jak był moment z przepychem to pomyślałam sobie o Chasie i o jego pałacu... xD Facet żyje w luksusach, nie ma co, w dodatku zawsze stół ma wypchany po brzegi. xD To akurat wiedziałam, że Chińczycy lubią sobie pojeść, jak i to, że brak bekania oznacza, że jedzenie niedobre. To mi tak bardzo nie pasuje do Chase'a, który przecież zawsze wydawał się jeść tak kulturalnie... nawet usteczka wycierał chusteczką. :x Ogromnie mnie ciekawi, czy kiedy pojawi się już Chase, to czy będzie mieć on "zacofane" podejście do Kimiko... Czy też ją będzie dyskryminować?
    Myślę, że moment, w którym Omiś zdziwił się słysząc "siostra" pomógł mi pojąć tę wielką, ciężką sprawę, która dręczy Kimiko. Rany. Ten szok na widok dziewczynki... xD Współczuję jej bycia w takim otoczeniu.
    Podoba mi się, że przed takim oficjalnym treningiem ci nowi mają lekcje jak w szkole, na których dowiadują się co nieco o historii. :D I jakże mi się spodobała definicja Heylinu. xD To taka zła rodzinka by Mistrz Po.
    Chase Young "jawił mi się jako wspaniała postać" - w tym momencie pisnęłam. :Q To może, jak już Chase się pokaże, wybudzi się ze swojego zimowego snu (niedźwiedź normalnie xD), Kimi zechce go bliżej poznać?xD
    Myślałam, że z podłogi się nie podniosę, kiedy padły siusiaki. Raimundo to jak zwykle mnie denerwował. Sama jego obecność mnie frustruje, a gdy już zaczyna się odzywać... Myślał, że mądry, ale tak wytłumaczył z tym robieniem dzieci, że w sumie Kimi mogłaby się pochwalić swoją wiedzą. xD Biedny Clay, myśli, że dzieci bociany przynoszą. XD
    A wgl to piona! za napisanie o tych wielkich nosach nieazjatów. xD To taki fakt, o którym ludzie zapominają. W pełni popieram zwracanie uwagi na różnice w wyglądzie. Taki Rai ma wg Kimi zbyt duży nos... Chase będzie mieć w sam raz. xD
    Mam nadzieję, że Kimi jednak nie będzie za dużo cierpieć w tym Klasztorze, że za dużo tych łez z siebie nie wyleje... :( Wystarczy już, że Raylie ją męczy na iw. Ile można jej to robić?XD
    WEEENYYY :Q
    PS Dałoby się, żeby rozdział następny pojawił się przed 7 września?XD Wyjeżdżam wtedy i nie będę mieć na 50% neta... xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, nigdy nie przestanę, masz moje słowo :) Tego nie mogę niestety zdradzić, widzę, że bardzo wypatrujesz tego Chase'a :P Lepiej niż Mistrz Po nie zdefiniowałabym Heylinu. Wuya to matka, Hannibal ojciec, Chase przybrany syn. Nie byłam pewna czy uzyć "siusiaki" czy innej nazwy, którą chłopacy skłonni są używać. Ciężko wyobrażać sobie zachowania chłopców w sytacjach, których nigdy się nie było. Co do tych nosów to zapomniałam wspomnieć o owłosieniu ;( Rzadko zdarza się, żeby jakiś Azjata miał takie owłosienie, jak my Europejczycy i dlatego nazywają nas małpami. Z drugiej strony to jednak dobrze, bo umieszczę to w innym rozdziale i powinno bardziej pasować, bo mnisi będą już wtedy starsi... :)
      Co do następnego rozdziału to nie da rady, żeby pojawił się wcześniej. No może, ale tylko może dam go 6 :)
      Też weny życzę :)

      Usuń
  4. Rozdział zajebisty ! Serio >.> Tylko jedna rzecz mnie dziwi, że "dzieci", a raczej nastolatkowie nie wiedzą czym jest seks v.v dzieci w wieku 7 lat już wiedzą czym to jest xD A mnisi, nawet nie mając zbyt dużego z płcią przeciwną, to na pewno zdawali by sobie sprawę czym się różni kobieta a mężczyzna >.> Dla mnie to lekkie niedociągnięcie, ale z pewnością zrobiłaś to na rzecz fabuły, więc wybaczam xD haha
    Czemu nasza Kimiko tak mało je ? :< Jeszcze w anorektyczkę się zamieni i co wtedy ? xD
    Czekam na next ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie. xD Większość z tych dzieci prawdopodobnie nigdy kobiety na oczy nie widziała, co jest w 100% możliwe. Sieroty mieszkające od pierwszych miesięcy życia w klasztorze, gdzie nie ma nawet pani Stefci od sprzątania, bo wszystkie obowiązki wykonują starsi koledzy, plus brak Internetu, tv, a jedynym celem i zajęciem są ćwiczenia i nauka, mogło sprawić, iż żyli w poczuciu, że rasę ludzką tworzą tylko faceci. xD

      Usuń
    2. Tak, Raylie, ma rację. Sona, w rozdziale jest wyraźnie napisane, dlaczego Kimiko tak mało je.

      Usuń
    3. Było, ale w Japonii to w skromnych domach były takie zasady, ze względu na panujący głód. Ogółem chodziło o jeden większy posiłek, którym byłaby obiado-kolacja i śniadanie, a to wzięło się z Chin, które powstały znacznie wcześniej niż Japonia. I to właśnie państwo kwiatu wiśni przekształcało wiele zwyczajów Chińczyków ;/ najzwyczajniej w świecie zrzynali i po masakrze w Chinach i wojnie z Japonią, te dwa państwa się znienawidziły ;/
      Dziecku się nie da wpoić by jadło mało v.v mechanizm głodu zrobi z człowieka zwierze, a skąd to wiem ? Bo choruję na zaburzenia odżywiania i żadna tradycja nie jest w stanie zmusić człowieka do takiego ograniczenia. V_V To jakaś paranoja z tym żywieniem jak dla mnie xD Bez sensu. Inna sytuacja jeśli w domu panuje ubóstwo ;-;
      A co do populacji ludzkiej złożonej tylko z płci męskiej xD to jednak na pewno musieli gdzieś widzieć kobietę :___: no sorry, w Chinach są kobiety xD wyolbrzymiacie xD ale rozumiem, że to dla dobra fabuły :__: więc się nie sprzeczam v.v

      Usuń
    4. W Chinach są kobiety, jasne że tak, ale w rozdziale jest napisane, że w Klasztorze ich nie ma i tylko Kimiko jest jedyną dziewczynką. Większość chłopców odkąd tylko sięga pamięcią, mieszka w Klasztorze, zatem żadnego innego świata i dziewczyn nie widziało. Co innego chłopcy, tacy jak Raimundo, którzy posiadali dom i rodzinę. Omi do takich nie należał, więc miał prawo zdziwić się, słysząc "siostra" i tak samo inne sieroty takie jak on. To co mówisz o jedzeniu zgadza się, ale w rozdziale było tez napisane, że Kimiko ma mały żołądek, bo mało jadła w rodzinie, która jej nienawidziła i również z przekonań, że kobieta ma być lekka, a w Klasztorze zasiadła do stołu po brzegi wyładowanego jedzeniem. Kimiko zjada tyle ile może, i ile chce. I nie zgadzam się z tym, że dziecku nie da się czegoś wpoić a czemu? Bo nie bez powodu to dzieci wysyła się do szkoły i w domu wszystkie uczy, wychowuje, nie dorosłych, gdyż w swych najmłodszych latach jesteśmy jak najbardziej podatni na nauki i zasady. Teraz żyjemy w czasach, gdy jest moda na szczupłą sylwetke i wiele nastolatek mając zaledwie 12 lat lub nawet więcej - co wiem ze swojego doświadczenia - stara się mało jeśc i ćwiczyć, przejmując się już teraz swoją wagą. Kimiko jest z Japonii, z kraju, w którym dzieci od początku są uczone bezwzględnej lojalności tradycji i rodzicom. Dlatego Kimiko obiecała sobie, że nauczy się chińskich manier przy stole oraz jeść, w czym jak ma nadzieje, pomogą jej ciężkie ćwiczenia na placu. Twoje zmartwienie, że stanie się anorektyczką nie trzyma się tego wszystkiego.

      Usuń
    5. Lub nawet mniej* - poprawka

      Usuń
  5. W ty rozdziale bardzo podobały się opisy. Są naprawdę dobre. Doskonale mogłam sobie całe otoczenie wyobrazić. Co do jedzenia. Jak jest w Chinach, nie wiem. W Japonii... Kiedyś chyba z kilku potraw jadało się po trochu, nieduże porcje. Czyli ogólnie niekoniecznie tak mało. Choć w przypadku zaniedbywanej Kimiko mogło być inaczej. Z głośnością. Przy większości potraw faktycznie cicho się je. Tylko przy zupach z makaronem wypada siorbnąć. Chociaż chyba nie należy też z tym przesadzać. Dalej. Świetne było z tą dyscypliną. Wszyscy, nawet najmłodsi, chłopcy wstali, kiedy mistrz przyszedł przedstawić im Kimiko. A ich reakcja taka realistyczna. Jak wielu z nich nie widziało wcześniej kobiety, to Japonka mogła być dla nich...sensacją. To zaskoczenie Omiego. XD Ciekawie przedstawiłaś historię klasztoru, przez opowieść jednego z mistrzów. No i jest już coś o Chasie. Nie jako pierwsza się z tego cieszę. Hm. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić księcia ciemności pogrążonego w takim śnie, ale nie znaczy to, że to zły pomysł. Jeśli nie ma na razie nikogo, kto mógłby mu zagrozić, to pewnie inaczej doskwierałaby mu nuda. Scena śniadania. W końcu ktoś dostrzegł, że dla Azjatów ludzie innych narodowości mogą wcale nie być atrakcyjni, tylko dziwni. I taki Raimundo będzie wtedy brzydki. Z tym dużym kinolem. XD Ale po tym te dyskusje. Rany. Wąż w gaciach, wielbłądzie kopytko. Dziwaczne porównania. Ech, irytujące jak się Pedrosa wymądrza. Znawca się znalazł.

    OdpowiedzUsuń